Propagandowe efekciarstwo nie może wygrać z pracą organiczną. Banał? Bardzo często słyszę stwierdzenia, padające z ust znawców przedmiotu, że najbardziej udaną reformą, przeprowadzaną w naszym kraju w ostatnim 20-leciu, okazało się odrodzenie samorządu terytorialnego. Trudno z tą tezą się nie zgodzić.
Adam Żyliński
Jak Polska długa i szeroka rozkwitły nam miasta, miasteczka i wsie – na naszych oczach, zrzucając z siebie przygnębiającą, poPRL-owską szarzyznę. W wielu zakątkach kraju wyrosły całe dzielnice imponujące nowymi rozwiązaniami pieszo-jezdnymi, przyjazną architekturą budynków, przemyślaną siecią handlu i usług, a polska wieś zaczęła się jawić jako wieś wrażliwa na estetykę i wygodę swoich mieszkańców.
Nowego wymiaru nabrało pojęcie „społeczeństwo obywatelskie”, które przestało być frazesem. Licząc od roku 1990 – radni, wójtowie i burmistrzowie rozpoczęli dźwigać na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Centralny system nakazowo-rozdzielczy, żywcem przeniesiony ze Związku Radzieckiego, odchodził w zapomnienie.
Przy wszystkich ograniczeniach i narzuconych przez państwo regułach gry blisko dwa i pół tysiąca polskich gmin otrzymało niepowtarzalną możliwość nauczenia się trudnej sztuki dokonywania wyborów – co jest ważniejsze dla danej społeczności lokalnej; co zagwarantuje jej lepszy, długofalowy rozwój; co bardziej liczy się w odbiorze społecznym, hałaśliwie nagłaśniane fajerwerki czy też, często mało zauważana, organiczna praca pozwalająca na konsekwentny rozwój miasta (gminy) w perspektywie daleko wykraczającej poza jedną kadencję samorządu.
Wbrew pozorom nie ma prostych odpowiedzi. Jest za to pewność, że przy podejmowaniu tego rodzaju decyzji dodatkowego waloru zawsze będzie dodawać niemiłe uczucie, iż dokonywane są one pod obstrzałem opinii publicznej, którą w większości stanowią potencjalni wyborcy. W moim przekonaniu właśnie w umiejętności dokonywania odpowiednich wyborów tkwi cała istota, piękno i urok samorządu. Proszę wybaczyć mi patetyczne słowa, ale tylko w ten sposób potrafię opisać niezwykłe zjawisko samorządzenia się mieszkańców poprzez wytypowanych przez siebie reprezentantów.
Ustawodawca – uruchamiając 19 lat temu nowy, samorządowy ustrój – wmontował miasta i wiejskie gminy w jeszcze jeden mechanizm. Doprowadził do nieustannie odbywającej się rywalizacji pomiędzy gminami wszystkich kategorii. Mimowolnie – prezydenci, burmistrzowie, wójtowie, radni, mieszkańcy każdej gminy w kraju – wszyscy stali się uczestnikami bardzo interesującego procesu polegającego na wzajemnym podpatrywaniu się, porównywaniu i naśladowaniu. Tak powstała oddzielna karta samorządu terytorialnego nigdzie, w żadnej ustawie nie zapisana, ale podskórnie, powszechnie wyczuwana, nadająca funkcjonowaniu samorządów dodatkowy sens.
Rywalizacja między miastami, gminami – zjawisko ze wszech miar pożądane – napędza pozytywną energią poszczególne wspólnoty, dynamizuje działania samorządowców, wyzwala lokalny patriotyzm rozumiany jako odczuwanie silnych więzi ze swoją Małą Ojczyzną. Ale z drugiej strony silne akcentowanie konkurencyjności gmin wprowadza atmosferę niezdrowej konfrontacji i niesprawiedliwych uproszczeń nacechowanych propagandowym efekciarstwem. Bardzo często prowadzi to do bardzo zafałszowanego obrazu poszczególnych ośrodków, co pobudza nadmierną nerwowość pośród samorządowych działaczy i powoduje niczym nieuzasadnione poczucie rozczarowania i frustracji mieszkańców.
Kolejny kłopot z dokonaniem właściwej oceny samorządowych „wypraw po złote runo”, to – pozbawione zdrowego rozsądku – stawianie znaku równości pomiędzy gminami miejskimi a miejsko-wiejskimi i wiejskimi. Jeszcze większym nieporozumieniem jest porównywanie dużych ośrodków ze znacznie mniejszymi oraz nieliczenie się z położeniem geograficznym, które przy analizie potencjału i możliwości poszczególnych gmin zawsze będzie miało głos decydujący. Ostatnia odsłona tego zagadnienia zmusza do szukania odpowiedzi na pytanie: ile czasu będziemy jeszcze potrzebować, by nauczyć się przyjmować jako oczywistą zależność pomiędzy osiągnięciami Lubawy, Susza, Kisielic, Zalewa a powodzeniem największej w powiecie Iławy.
Rozsądek nakazuje spojrzeć na posadowione od siebie o 30 km Ostródę oraz Iławę – stolice dwóch sąsiadujących powiatów – nie jak na odwiecznych rywali, ale jak na partnerów, wspólnie dających szansę na osiągnięcie zrównoważonego rozwoju w zderzeniu z pozycją np. Wielkich Jezior Mazurskich, położonych we wschodniej części regionu. Zatrzymajmy się przy tych dwóch miastach.
Dźwięczą mi jeszcze w uszach gwałtowne dyskusje z kilkoma wzburzonymi mieszkańcami Iławy. Moi rozmówcy wprawili mnie w niemałą konsternację, ogłaszając hiobową wieść, iż „Ostróda zaczyna w swym rozwoju bić na głowę nasze ukochane miasto Iławę!”. Nie odebrałem tych rozmów w nastroju jakiejś szczególnej konfuzji. Odwrotnie. Ich przebieg bardzo mnie wzbogacił, pozwalając docenić wielką moc sprawczą profesjonalnie uprawianej propagandy, wdzięcznie nazywanej przez niektórych „komunikacją społeczną”.
W efekcie nabrałem dużego respektu do władz Ostródy. Tamtejsi samorządowcy błysnęli nie lada talentem! Zebrali obfite, pijarowskie plony, przeprowadzając udane żniwa – co jeszcze bardziej ekscytujące – nie w Ostródzie, ale w… Iławie. Dużą porcję zazdrości u każdego znawcy przedmiotu musi wzbudzać fakt, że potrzeba było tak niewiele, by pobudzić iławskie emocje. Wystarczyło parę artykułów w „Gazecie Olsztyńskiej” i dwie, trzy migawki w regionalnej telewizji… Mam w Ostródzie wielu przyjaciół, również pośród osób publicznych. Lubię to miasto i szczerze życzę ostródzianom jak najlepiej. Od lat Iława i Ostróda nakręcają się wzajemnie z wielką korzyścią dla społeczności obydwu miast; dla tej części regionu Warmii i Mazur.
Odwołując się do mojej rocznej obecności w zarządzie województwa, ośmielam się postawić tezę, iż mam pełną wiedzę na temat inwestycyjnych pożytków dla Iławy i Ostródy w ramach unijnego wsparcia w najbliższych latach. A dzięki pracy w Sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki dysponuję kompleksową informacją na temat przygotowań do piłkarskiego święta w polskim wydaniu „EURO 2012” i starań podjętych przez miasta naszego regionu na rzecz organizacji centrów treningowo-pobytowych.
Chętnie podzielę się tą wiedzą z czytelnikami w następnym felietonie. Nadam mu tytuł... „Kibicujmy Ostródzie”, a najwięcej uwagi poświęcę temu, co mnie najbardziej w samorządowym ustroju pociąga: trudnej sztuce dokonywania wyborów – przez burmistrzów i radnych, tym razem tych ostródzkich i iławskich.
ADAM ŻYLIŃSKI
Czytaj również:
Żyliński: Dzień dobry, będę pisał