W tym roku letnie miesiące postanowiłem, wespół z żoną, spędzić w bardzo usystematyzowany sposób. Dzień w dzień, zawsze o tej samej przedwieczornej porze, ruszamy na pieszą wędrówkę po Iławie. Za każdym razem jest to dawka 10-12 kilometrów wytrwałego marszu. Wieczorem powracamy do domu, niosąc w sobie przyjemne uczucie całkiem sporego zmęczenia. Pobolewają nas stopy, łydki i wszystkie partie kręgosłupa. Z ulgą zdejmujemy obuwie i wskakujemy w lekkie ubranie. Jeszcze przed snem ustalamy trasę na następny dzień, bo chcemy zdążyć dotrzeć przed jesienną pluchą w każdy zakątek Iławy. W miejsca, których prawie nie znamy, a o których rzec by poetycko można, że są zapomniane przez Boga i ludzi...
Iława liczy niespełna 22 km2. Porównywalne miasta w naszym regionie: Ostróda i Giżycko, zajmują przestrzeń około 14 km2, a Kętrzyn jeszcze mniej, bo niewiele ponad 10 km2. Nawet Ełk, posiadający dwukrotnie większą od Iławy populację mieszkańców, gnieździ się na obszarze o niecały kilometr kwadratowy mniejszym. Nie wiem, skąd te dysproporcje, kiedy i dlaczego tak się stało. To zadanie dla miłośników iławskiej historii, by spróbowali ustalić, w jakim okresie tak szczodrą ręką przydzielono naszemu miastu tak wiele terenu.
Dobrze to czy źle dla iławskiej wspólnoty? To wcale nie jest bezmyślne pytanie. Bo z jednej strony wypada się wyłącznie cieszyć, że iławską przyszłość można kreować z większą niż w innych miastach swobodą. Ale jest i druga strona medalu. Oto mamy miasta lokowane w tożsamej geograficznej przestrzeni (np. w płn.-wsch. Polsce), o podobnej liczbie mieszkańców, o dających się porównać budżetach – a tym samym o zbliżonej sile nabywczej w ubieganiu się o zewnętrzne wsparcie. I takim miastom – z uwagi na bardzo duży obszarowy rozrzut – w skrajnie odmiennych warunkach przychodzi budować swą infrastrukturę.
To bardzo zwodnicze, wręcz podstępne dla danej wspólnoty zjawisko. Wystarczy, że nasza poczciwa, kochana Iława uruchomi radosną twórczość uzbrajania wszystkich swych terenów naraz – bez opamiętania, z wielkomiejskim przytupem. W takich razach cios wymierzony w aspiracje i dążenia lokalnej społeczności będzie bardzo bolesny, bo miasto swym rozmachem paskudnie się zadławi. Dziesiątki milionów złotych – zdobytych kosztem wielkiego ryzyka i jeszcze większych wyrzeczeń – zostanie wydanych w tzw. szczerym polu. Odbędzie się to kosztem haniebnych zaniechań – odkładania na święte nigdy porządkowania od lat zapuszczonych, dotkliwie wstydliwych miejskich fragmentów.
Gospodarowanie miejską przestrzenią wymaga wielkiej rozwagi. Nie może być beztroskim szafowaniem sił i środków. Musi być zadaniem obliczonym na kolejne dekady. Jeśli przyjmiemy taki sposób myślenia jako naszą iławską specjalność, to możemy na inne miasta naszego regionu popatrzeć z poczuciem w pełni uprawnionej przewagi. Jeśli jednak gubić nas będzie nieodpowiedzialność granicząca z głupotą, obliczone na każde kolejne wybory strachliwość i asekuranctwo – to wówczas możemy stać się dla sąsiednich miast jedynie pośmiewiskiem. Pozbawionym treści, świecącym pustką miejskim ośrodkiem – z rozgrzebanym labiryntem donikąd prowadzących ulic.
* * *
Zdarzają mi się chwile zawahania i zaczynają dręczyć wyrzuty sumienia, kiedy proponuję swej małżonce, byśmy wędrowali wydeptanymi ścieżkami wśród największych chaszczy. Żona ma za sobą ciężką, rozległą operację i ciągle walczy, by nie dopuścić do nawrotu strasznej choroby. Ale ma niespożyte siły i, tak jak ja, tak i ona chce odkrywać naszą Iławę na nowo. Razem zachwycamy się ponadstuletnim drzewostanem ukrytym w dzikiej gęstwinie. Wspólnie odczuwamy narastające w nas zdumienie na widok niespodziewanie wyłaniających się przed nami szpalerem działkowych ogrodów – obojętnie, w jaki punkt miasta się udamy. Mnie jednak, zawładniętego zawodową obsesją, poraża nieład – idących w zapomnienie – całkiem sporych fragmentów iławskiej przyrody.
Chociażby cuchnące zgnilizną i poprzemysłowymi odpadami – leniwie snujące się odnogi Iławki. Czy też bezładnie zarośnięte brzegi dwóch rozlewisk Jeziora Iławskiego. Zwiastunem przygnębiających wrażeń oczekujących w tamtym rejonie na przypadkowego wędrowca jest osławiony młyn – straszący zdewastowanymi otworami okiennymi, wprost przy ulicy posadowiony.
Odrazę do takich widoków raz już w sobie dusiłem, kiedy w latach dziewięćdziesiątych przedzierałem się od strony ulicy Sobieskiego brzegiem Małego Jezioraka, czy próbowałem przedostać się brzegiem Iławki wzdłuż ul. Narutowicza. O zapleczu ulicy Sikorskiego na Lipowym Dworze litościwie już nie wspomnę.
Dzisiaj, owe sławetne miejsca – po wielu latach zabiegów i mentalnego przewartościowania tamtejszych mieszkańców – to powód do iławskiej chwały. Choć to dzieło jeszcze nie zakończone, to jego walor – dla miejscowych i przyjezdnych jest już bardzo odczuwalny. Najwyższy czas, by taki sam modernizacyjny proces uruchomić wzdłuż dalszego biegu Iławki – poczynając od ulicy Ostródzkiej. Tam też może być funkcjonalnie i przepięknie! Byłby to dalszy ciąg raju dla użytkowników wszelkich marek jednośladów, dla spacerowiczów i dla tamtejszych działkowców. Oświetlone bulwary i rowerowe ścieżki ciągnące się pod wiaduktami prowadziłyby aż do osiedla domków jednorodzinnych zlokalizowanych na wysokości nowego cmentarza przy ulicy Piaskowej.
Na całym szlaku nie mogłoby zabraknąć bezkolizyjnych dróg dojazdowych i sieci parkingów. Tak, by przyjemne bytowanie działkowych pasjonatów nie doznało najmniejszego uszczerbku. Ekspansja miejskich inwestycji w rejonie Iławki i Jeziora Iławskiego stałaby się przyczynkiem do definitywnego uporządkowania przyległych terenów – rogatek dawnego IZNS-u, ulicy Jagiełły wraz z jej przyjeziornym zapleczem.
Jest to tylko jeden przykład, jak należy, w nieodległym czasie, wybranymi fragmentami Iławy solidnie potrząsnąć. W kolejce pilnie czekają inne siedliska. Skieruj swój wzrok, drogi czytelniku, w stronę osiedla Podleśnego – największej iławskiej sypialni. Tam pięć tysięcy ludzi ma w pełni uzasadnione moralne przyzwolenie, by czuć się mocno pokrzywdzonym. W bezpośrednim sąsiedztwie zagęszczonego blokowiska, wzdłuż ściany dorodnego lasu, rozpościera się obszar ujmujący swą naturalną urodą. I tam powinny powstać ciągi piesze, ścieżki rowerowe, wiaty do weekendowego grillowania i szereg innych atrakcji – dla wielkiego ludzkiego skupiska będących kuszącym zaproszeniem.
Odłóżmy na bok postulaty o bezspornym prawie do godnego uprawiania przez iławskich mieszczan wypoczynku i rekreacji. Bo jeszcze nam złe ludzkie języki zarzucą, że nie mamy w głowie nic bardziej dla naszej Iławy kreatywnego. Przyjrzyjmy się otoczeniu Zakładu Karnego. Najlepiej od strony ulicy Jasielskiej i na zapleczu komendy iławskiej policji. Tam dopiero można zobaczyć poziom wieloletnich lokalnych zaniedbań! Ile już lat minęło od oddania we władanie miasta części gospodarczej iławskiego więzienia? Jakie wielkie zero z tego doniosłego zdarzenia dla okolicznych mieszkańców wynikło!
* * *
Podczas jednej z dłuższych po Iławie wędrówek udaliśmy się na dawne filtracyjne pola – sięgający lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, wielki iławskiej „ziemniaczanki” eksperyment. To już ostatnia w aktualnym obrębie administracyjnym naszego miasta wolna przestrzeń. Ostatnie tereny, które spokojnie mają czekać na swój najlepszy czas, na najbardziej efektywny dla rozwoju Iławy moment. Bardzo łatwo taki najwłaściwszy termin ustalić. Powinno nastąpić to dopiero wówczas, kiedy uporządkujemy pozostałą część miasta. Kiedy zagospodarujemy wszystkie wolne tzw. miejskie plomby. Kiedy prawie do ostatniego metra urządzimy Piastowskie osiedle. Kiedy w każdym szczególe przygotujemy tak wyczekiwaną przez naszych mieszkańców przemysłową ofertę – łącznie z wykupem prywatnych gruntów i kompleksowym terenów uzbrojeniem.
* * *
Będąc przed laty Iławy burmistrzem, miałem w sobie nieposkromioną ambicję, by znać w mieście, którym zarządzałem, niemal każdy zaułek, najmniejszą uliczkę. Chciałem jak najwięcej wiedzieć o stosunkach własnościowych iławskich gruntów, o niedoborach podziemnej infrastruktury. Teraz – jeśli ponownie chcę zostać burmistrzem – po dwunastu latach przerwy muszę prześwietlić swe rodzinne miasto praktycznie od nowa. Dowiedzieć się w każdym drobiazgu, co tutaj utkwiło w martwym punkcie, co zostało najzwyczajniej sknocone, a co przeprowadzone na miarę samorządowego majstersztyku. W takim podejściu nie widzę nic nadzwyczajnego. To podstawowy warunek, by skutecznie wykonywać burmistrzowskie obowiązki.
Dlatego tak ważne stały się dla mnie piesze po naszym mieście wycieczki. To dzięki tym wędrówkom mogę starannie odnotować w pamięci wszystkie miejsca naszej iławskiej dumy i palącego wstydu.
* * *
Wszystkie modernizacyjne dla Iławy propozycje, jakie w tym tekście przedstawiłem, są dla naszej społeczności, w moim głęboko osobistym przeświadczeniu, zbiorem wartości samych w sobie. A przecież
michałków przynoszących iławianom wyraźną odmianę zapewne można by wskazać dużo więcej.
Trzeba jednak w dzisiejszych, bardzo trudnych czasach, publicznie silnym głosem zaakcentować, co dla naszej wspólnoty jest najważniejsze. Na czym lokalna władza powinna się maksymalnie skupić? Jakie problemy powinny spędzać miejscowym włodarzom sen z powiek każdej nocy? Wszyscy znamy aż nadto dobrze odpowiedź na te pytania. Praca i jeszcze raz praca dla współmieszkańców. To rozpaczliwe zawołanie słyszę w niemal wszystkich przygodnych rozmowach, jakie odbywam w trakcie moich pieszych wojaży po iławskich chodnikach, po polnych drogach, po wydeptanych w trawie ścieżkach. Wszyscy mówią o dużym zakładzie pracy, jak rybie woda, tak Iławie potrzebnym.
To oczywiste, że taki zakład jednego pięknego dnia w Iławie sam się nie zbuduje. To jasne, że w transparentny dla opinii publicznej sposób trzeba nieustannie dawać świadectwo czynionych przez miasto zabiegów w kierunku pozyskania przemysłowego inwestora. Ale takie oczekiwanie mieszkańców na cudowne ocalenie nie może zamienić się w gnuśne na przyzbie przesiadywanie. To najgorsza perspektywa, jaką sami sobie byśmy nakreślili.
Dlatego, na ile mi siły przekonywania starcza, staram się w kolejnych tekstach namówić czytelników do, w przemyślany sposób przeprowadzanej w Iławie, modernizacji. Tej namacalnej, bo dotyczącej naszych dzielnic i ulic, oraz tej wymierzonej w nas samych, bo obliczonej na przeobrażenia w iławskiej kulturze, sporcie, rekreacji i nade wszystko – w najszerzej rozumianej edukacji...
ADAM ŻYLIŃSKI