Niewiele było trzeba, by z paru ust usłyszeć, jak to – po ewentualnym wygraniu wyborów na burmistrza – skupię się na terroryzowaniu iławskiej młodzieży widmem zakuwania fizyki, matematyki czy chemii. W atmosferze siejącego popłoch rygoru poświęcę się wyłącznie zaszczepianiu pośród iławian perspektywy lokowania w naszym mieście wysokich technologii. I niczym innym nie będę się już zajmował!
By taki nastrój grozy wywołać, wystarczyły dwa teksty: jeden odwołujący się do mojego pobytu w Tuluzie, głównym ośrodku francuskiej kosmonautyki, a drugi nawiązujący do rozmowy, jaką przyszło mi odbyć z wybitnym profesorem z Polskiej Akademii Nauk.
Kiedy odbieram od skądinąd sympatycznych i przyzwoitych ludzi takie reprymendy – zastanawiam się, czy słusznie postępuję, obarczając czytelników tak obszernymi tekstami w dwutygodniowych odstępach? Czy nie lepiej byłoby posługiwać się barwną i sugestywną fotografią, krótkimi hasłami, uogólnieniami pozbawionymi większego znaczenia? Byle byłoby łatwo i przyjemnie – dla kogoś, kto próbuje coś napisać i dla kogoś, kto zechce coś przeczytać.
Szczęśliwie te niedobre chwile zwątpienia nie trwają dłużej niż ułamek sekundy. Zaraz potem z jeszcze większą ochotą siadam nad czystą kartką papieru. Nie chcę iść na łatwiznę. Wolę niczego w naszej Iławie nie wygrać, niźli stracić szacunek do samego siebie…
* * *
Przełamywanie środowiskowej niemocy, poprzez pozbywanie się kompleksu prowincji, przy równoczesnym sięganiu po wzorce daleko wybiegające poza gminne przeciętniactwo – to cele zawsze szczytne, lokalnie nie do przecenienia. Jednakże najpiękniejsza idea, uporczywie jednostronna, już w samym zarodku skazana jest na zniszczenie.
Wybacz mi, drogi czytelniku, ten nieco filozoficzny wywód. Niech powyższe zdania stanowią delikatnie przeze mnie wyrażoną formę protestu przeciwko ocenianym uproszczeniom, jakich ostatnio nazbyt często padam ofiarą. Nie próbuję się skarżyć, bo nie jest to dla mnie uciążliwe żadną miarą. Warto jednak, tak dla porządku, odnotować, że tutaj, w Iławie, wyjątkowo dobrze ma się szczelnie zamaskowana loża szyderców. Jest to dość liczna grupa, która propozycje dla naszego miasta kwituje pogardliwym rechotem i rozdziela na prawo i lewo takie mniej więcej komentarze:
„Odbiło mu! Nowoczesne technologie, iławskie zastępy inżynierów i techników, rozprzestrzeniający się po naszych szkołach matematyczno-fizyczny terror. Porywa się z motyką na księżyc! Chyba oszalał, chcąc z beztrosko wchodzącej w dorosłość iławskiej młodzieży ukształtować populację pozbawionych radości życia sztywniaków”.
Nic to… Dajmy dyżurnym wykpiwaczom kolejną porcję przyjemności. Niechaj dalej łapczywie się żywią. Odstawmy na razie na bok przedstawicieli nauk technicznych. Skupmy się na „osobnikach” o zacięciu humanistycznym. Tym razem dla tej grupy poszukajmy szans na nowe miejsca pracy, nie bacząc na towarzyszące tym poszukiwaniom szydercze salwy śmiechu…
* * *
W poprzednim felietonie wymieniłem jednym ciągiem całe spektrum inspiracji dla naszej Iławy. Na użytek bieżącego tekstu wybiorę spośród nich tylko jedną, za to najtrudniejszą w realizacji. Przed rozłożeniem tegoż zamysłu na czynniki pierwsze stanowczo muszę podkreślić, że to tylko mój indywidualny pomysł, który bezwzględnie wymaga pełnej, społecznej akceptacji. Żadnych moich osobistych ekstrawagancji i fanaberii nie chcę na iławian siłowo nakładać. Dobrze wiem, że najbardziej skomplikowane przedsięwzięcia tylko wtedy mogą odnieść powodzenie, jeśli zdobędą powszechną, obywatelską aprobatę.
„PARK TEMATYCZNY”, bo o nim tu mowa, to zjawisko, które wybuchło z zadziwiającą ekspresją w Stanach Zjednoczonych, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Popularność tego rodzaju przedsięwzięć szybko rosła i skutecznie rozlała się po całym świecie, docierając stosunkowo niedawno również do Polski. Parki tematyczne można podzielić na wiele kategorii i przypisać im, z wyraźnym zaznaczeniem komercyjnego charakteru, mniej czy bardziej ambitne, edukacyjne cele. Takie parki charakteryzują się szczelnie wygrodzonym, rozległym obszarem, przemyślaną instalacją przyrody i wybranym tematem. Mogą to być wyłaniające się zza krzaków dinozaury czy też wiernie odtworzona sceneria westernowego miasteczka rodem z Dzikiego Zachodu.
Przyznam się, że takie pomysły nigdy specjalnie mnie nie podniecały. Pół biedy, że wieje od nich żałosną tandetą, że dla potencjalnego odbiorcy zwiedzanie takiej plenerowej inscenizacji sztuką na jeden raz pozostaje. Dużo gorszą konsekwencją jest marny udział w takim „dziele” lokalnej społeczności. Bo obok niemającego końca ciągu zmartwień o utrzymanie za grube pieniądze zrealizowanego obiektu, pojawia się rozczarowujący miraż szczątkowej jedynie personalnej obsady i niewychodzące poza parkowe ogrodzenie, trącające mizerotą, edukacyjne przesłanie.
W moim przekonaniu taki park tylko wówczas stać się może kamieniem milowym, punktem zwrotnym w rozwoju lokalnej wspólnoty, kiedy spełni kilka kluczowych parametrów. Wybrałbym sześć takich koniecznych założeń. Dodajmy im nieco fasonu, posługując się łacińską numeracją.
Tak więc PRIMO; musi to być wydarzenie wydyskutowane przy wysoko uniesionej dla opinii publicznej kurtynie. Mieszkańcy powinni pozostać absolutnie przekonani do skali przedsięwzięcia, jego założeń i celów, jakie lokalna wspólnota chce osiągnąć.
SECUNDO; takiej idei powinna przyświecać pewność, że będzie to niekończąca się opowieść, kolejnym pokoleniom iławian przekazana.
TERTIO; wszyscy muszą być w pełni świadomi, że przez pierwsze długie lata park pozostanie bezdyskusyjnie deficytowy i wymagać będzie nieustannego zewnętrznego wsparcia. Ale w zamian za te cierpienia otrzymamy głęboko przemyślaną inwestycję w iławską przyszłość.
QUATRO; lokowanie takiego parku w Iławie tylko wtedy będzie miało sens, gdy jego urządzaniem zajmą się sami iławianie, z ograniczeniem do minimum wykonawstwa z zewnątrz. Inaczej nigdy nie odbierzemy pozytywnych fluidów i elementarnych korzyści związanych z realizacją tak trudnego zamierzenia, postrzegając je jako bijące chłodem i niedostępnością wyobcowane dziwadło.
QUINTO; tenże park musi być naszą zbiorową, jednoczącą wszystkie środowiska pasją. Od najmłodszych do najstarszych iławian. Poczynając od dobrze mi znanych „delikwentów”, tęgo emanujących wysublimowaną wiedzą, poprzez tych uzdolnionych artystycznie i manualnie, a kończąc na tych zwyczajnie pracowitych, którzy zgodnie ze swoją naturą szukają na zawodowej drodze mało skomplikowanego zajęcia.
Wreszcie SEXTO; parkowe szaleństwo musi stanowić strategiczny element znacznie większej całości. W swym podstawowym założeniu powinna być to kompozycja obliczona na namacalny wzrost zainteresowania wybranymi dziedzinami nauki w naszych szkołach. Bez najmniejszego zgrzytu musi zadziałać kompatybilność na linii: edukacyjna ścieżka prowadząca iławską młodzież ku odpowiedniemu na dzisiejsze czasy wykształceniu a starannie wyeksponowane w parku, przesiąknięte intelektualną ambicją tematy.
Zauważ czytelniku, jak wdzięczne taki projekt uruchamia mechanizmy. Otóż bezspornie powoduje, że razem tworzymy, nigdzie indziej niepowtórzony, wybitnie markowy, turystyczny produkt. Przy czym na jednym ogniu smażymy wiele innych pieczeni.
Ożywiamy gospodarczą przestrzeń miasta w sposób zupełnie odbiegający od utartych schematów. Dajemy szansę młodym ludziom na odnajdywanie swych prawdziwych zainteresowań. Pobudzamy zaradność wielu iławian, również tych szarpiących się ze swym emeryckim statusem. Wnosimy do naszej codzienności subtelną nutkę oryginalności. Przywracamy idącą już w zapomnienie wartość szeroko pojętego rękodzieła. Z wielką, bo zbiorowo wyrażoną charyzmą zaznaczamy nazwę naszego miasta nie tylko na ogólnopolskiej mapie…
* * *
No tak, ładnie brzmi to wszystko, nawet pięknie… Mamy już ogólny zarys tej tak szlachetnie i bajecznie brzmiącej intencji. Jednak ciągle nam brakuje odpowiedzi na wiele innych drażliwych pytań, z których najważniejszymi pozostają: jaką treścią wypełnić misternie tworzoną parkową konstrukcję; jakie środki wyrazu (statyczne i interaktywne) tej koncepcji miałyby się przysłużyć; jak ominąć ustawę o zamówieniach publicznych paraliżującą każdy samorząd; skąd zdobyć na to środki; jaki w Iławie wyznaczyć pod tak gigantyczne przedsięwzięcie teren?
Powyższe pytania świadomie umieszczam w końcowej części tego artykułu, bo tak jak zaznaczyłem na wstępie, nie próbuję swoim współmieszkańcom czegokolwiek bezpardonowo narzucać. To są propozycje zbyt wielkiej wagi, by je – bez społecznej konsultacji – fantazyjnie kłaść na pojedyncze ramiona.
Wydaje mi się jednak, że mam od czytelników pełne przyzwolenie dla przedstawienia swoich osobistych przemyśleń – bez szemrania poddających się publicznej ocenie. W końcu sam zjawisko parkowej problematyki wywołuję.
Dlatego pozwolę sobie jedynie do publicznej dyskusji moje autorskie widzenie realizacji przedsięwzięcia ujawnić, które, odważę się to napisać, nie miałoby precedensu w kraju. Z góry zaznaczam, że nie wskażę miejsca, jakie bym zaproponował pod lokalizację parku, by nie czynić na dzisiaj zamieszania. Dodam, że obszar ten rozciąga się na ok. 100-200 hektarach, leży w obrębie administracyjnym Iławy i nie jest to wyspa Wielka Żuława, dla której chodzi mi po głowie zupełnie inne przeznaczenie.
Park tematyczny, jak każda inna budowla, wymaga solidnego fundamentu. Stąd punktem wyjścia musi być tzw. parkowe założenie. Złożyć się nań powinna przepiękna kombinacja oczek wodnych, strumieni, kaskad, alejek, ścieżek, kładek i mostków a nade wszystko wszelkich odmian roślinności, jaką ofiarował nam w tej części Europy klimat. W tak bogato urządzonej przyrodzie swoje poczesne miejsce muszą znaleźć lekko skonstruowane pawilony. Wszystko po to, by zwiedzający, już na wejściu w taką przestrzeń, został oszołomiony zagospodarowaniem z wielką dbałością każdej piędzi ziemi. Całość tej bijącej czarem krainy wymagałaby wygrodzenia budzącym zaufanie parkanem, dozbrojonym w efektowne bramy i posterunki dla parkowej straży.
Na tę część projektu należałoby złożyć wniosek o wsparcie z europejskich pieniędzy. Z przekonującą argumentacją, że skoro Bruksela dofinansowuje parki naukowo-technologiczne, które w swym teoretycznym przeznaczeniu mają pobudzić lokalną aktywność gospodarczą, to nie powinna mieć oporów z dofinansowaniem… parku humanistyczno-przyrodniczego. Jeśli jednak ten sposób myślenia nie znalazłby wśród unijnych biurokratów zrozumienia, założenie parkowe musielibyśmy tworzyć sami, co nie byłoby aż tak wielką katastrofą. Uwolnilibyśmy się od reguł rygorystycznego przetargu i moglibyśmy uruchomić szeroki front robót ziemnych z udziałem iławskich wykonawców.
Przyjmijmy zatem, że już mamy parkową fasadę. Co dalej? Dalej rozpoczynamy bieg zdarzeń, który inteligentnym i ambitnym rytmem wypełniają sami iławianie. Kiedy posłużyłem się w tym tekście rzymskich cyfr porządkiem, nie miał być to pretensjonalny zabieg w odbiorze czytających. Zależało mi jedynie na tym, by do postulatów dotyczących parku łatwiej było czytelnikom powracać…
Park tematyczny nie może być synonimem mydła i powidła, chaotycznym upychaniem pomysłów „od Annasza do Kajfasza”. Taki park to zgrabnie wyartykułowana opowieść. Najlepiej niemająca nigdy zakończenia. Coś w rodzaju przepastnej studni bez dna – niemożliwej do wypełnienia. Na tym właśnie ma polegać zasadnicza istota tego przedsięwzięcia. Na podtrzymaniu przez wiele lat obowiązku (i przywileju!) – tworzenia kolejnych modułów. Zadania konsekwentnie spoczywającego w iławskich rękach.
Przez moment rozbrajająco się rozmarzę… Moja osobista wizja tworzenia iławskiego parku opierałaby się na ujęciu – w rozciągającej się przez tysiące lat czasoprzestrzeni – fascynującego rozwoju ludzkości. „ZROZUMIEĆ ŚWIAT”, taką nazwę chciałbym nadać naszemu parkowi. Uruchom wyobraźnię, czytelniku. W burzliwych dziejach rodzaju ludzkiego wszędzie jest coś pyszniącego się barwą do przywołania. Możesz sięgnąć po każdą epokę i znajdziesz tam wszystko, czego twoja dusza zapragnie.
Okrutne wyprawy Czyngis-chana, średniowieczna potęga Imperium Osmańskiego, narodziny i pochód islamu, powstanie i upadek Bizancjum, wyprawy krzyżowe do Ziemi Świętej, Ameryka Prekolumbijska, odkrycia geograficzne od Magellana po Cooka, Afryka kolonialna i brzemię białego człowieka, jedwabny szlak w Środkowej Azji, kształtowanie się Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Wielka Rewolucja Francuska, dramat Bałkańskiego Kotła, poplątane losy narodów Kaukazu, imperialny rozrost carskiej Rosji, tajemnicze wyprawy wikingów, podboje hiszpańskich i portugalskich konkwistadorów.
Stop. Wystarczy. I tak o zawartości każdego modułu decydować powinien po odpowiednich przygotowaniach ogłoszony plebiscyt – koniecznie w iławskich szkołach przeprowadzany.
By takie decydujące zwroty w dziejach świata przekonująco wyeksponować, trzeba sięgnąć po odpowiednio dobrane środki wyrazu, w pawilonach i w plenerze umiejscowione. A to już będzie pole do popisu dla miejscowych sztukmistrzów – modelarzy, krawców, hafciarek, szkutników, snycerzy, kowali, odlewników, rzeźbiarzy, cieśli, ogrodników i przedstawicieli jeszcze innych profesji. W bardzo krótkim czasie wyrosłaby nam armia uzdolnionych ludzi, gotowych zmierzyć się z każdym wyzwaniem – od budowy statku przewożącego afrykańskich niewolników do wybrzeży Ameryki, po wykonanie szat tureckiego emira lub samurajskiej zbroi.
Wiem, że wszystko, co tu napisałem, brzmi nieprawdopodobnie. Ale ja tak śmiało sobie poczynam, pisząc wprost o graniczących z fantazją zamiarach, bo jasno widzę ogromną różnicę pomiędzy ciągle powtarzaną zbiorową modlitwą o inwestora, który zbuduje nam duży, mityczny zakład, a tym, co sami możemy w Iławie „wyrzeźbić”. W pierwszym przypadku, wbrew błagalnym wołaniom, i tak o wszystkim zadecyduje czyjś kaprys i zupełny przypadek. W drugim, powodzenie wyłącznie od nas będzie zależeć – od władz miasta, od podległych samorządowi instytucji, od pojedynczych mieszkańców. Jeśli tylko zechcemy, sami możemy pokonywać piętrzące się przeszkody i z determinacją podążać do wyznaczonego celu…
* * *
Jest taka kultowa scena w filmowej adaptacji „Ziemi obiecanej” Reymonta. Na gołym polu spotyka się trzech młodych ludzi. Padają tam słowa, które przeszły do historii polskiej kinematografii:
„Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę...”.
Niech te niezwykłe, tak bardzo krzepiące, zdania do moich parkowych refleksji za najlepszą puentę posłużą…
ADAM ŻYLIŃSKI