Sam sobie zgotowałem taki los. Pisząc ostatnio o turystycznych aspiracjach Iławy podniosłem poprzeczkę społecznych oczekiwań na niebotyczną wysokość. Porwałem się na czyste szaleństwo, sygnalizując gotowość iławskiej społeczności do śmiałego uczestnictwa w elitarnym wyścigu po mołojecką sławę najlepszych, turystycznych ośrodków w Polsce.
Adam Żyliński
Mogę sobie wyobrazić, z jaką uciechą moi polityczni przeciwnicy zacierają ręce. Nareszcie się doczekali! Facet wpadł jak śliwka w kompot – w swych ułańskich fantazjach posunął się o jeden most za daleko. No bo jak można, w racjonalny sposób, szukać wspólnego mianownika dla takich miejscowości jak Międzyzdroje czy Szklarska Poręba i dla naszej zapomnianej przez boga i ludzi Iławy?! Zapewniam, że nie tylko można, ale kategorycznie trzeba. A wiadomości o mojej publicznej śmierci są mocno przesadzone…
Moje dzieciństwo to nieustanny ciąg rozpaczliwej biedy i mierzonej życiową perspektywą beznadziei. To, zapamiętany do końca moich dni, obraz matki – bohaterskiej wdowy, która każdego dnia toczyła, dla gromadki swoich dzieci, nie kończący się bój o przetrwanie. A ja, w takich właśnie domowych klimatach – dziś już nie wiem, bezwiednie czy instynktownie – prowadziłem swą oddzielną, samotną krucjatę. Od smutnej rzeczywistości uciekałem w świat książek – w krainę najpiękniejszą, bo pełną porywających barw, intensywnie pobudzonej, plastycznej wyobraźni i niezwykłych wzruszeń.
Nawet nie zauważyłem, kiedy stałem się niepoprawnym marzycielem. Dostrzegła to matka i wiedziona swym przymusowym, życiowym realizmem kładła mi do głowy cały katalog przestróg w rodzaju: „Synu, życie, o jakim marzysz, to krajobraz widziany zza grubej szyby, zupełnie nie dla ciebie. Zejdź na ziemię i pamiętaj, że pokorne ciele dwie matki ssie”. Darzyłem swą rodzicielkę wielką miłością, ale nigdy nie potrafiłem się z nią zgodzić, kiedy omawialiśmy zupełnie nieolimpijską dyscyplinę pod tytułem „zdobywanie świata”. Zawsze jej odpowiadałem tak samo: „Mamo, lepiej mieć pełną głowę zwariowanych marzeń i zrealizować spośród nich choćby dwa, niźli nie mieć ich wcale”.
Niestety, kiedy jako chłopak z ulicy Hibnera (dzisiejsza Jasielska) zostałem burmistrzem Iławy i mogłem, niczym puzzle rozrzucone na dywanie, rozpocząć układać fragmenty rodzinnego miasta w wymarzoną całość – moja matka nie żyła już od pół roku i nigdy nie dowiedziała się, kto miał rację w tym, pełnym wdzięku i rodzicielskiej troski, sporze…
Część przewrażliwionych czytelników przepraszam za ten tak bardzo osobisty ton w dzisiejszym felietonie. Pisząc o przyszłości Iławy, chcę uczynić to w atmosferze pozytywnych emocji i dlatego sięgam po własne, życiowe doświadczenia. Tyle usprawiedliwień i ani jednego zdania więcej.
Rozprawmy się wreszcie z turystyczną wizją rozwoju Iławy – w nastroju chłopięcych marzeń, bez kompleksów i zbędnego obciążenia bagażem wszechwładnej, paraliżującej niemocy. Zacznijmy od stanu posiadania – od swoistej inwentaryzacji dokonanej w dwójnasób, bo nawiązującej do istniejącej infrastruktury o turystycznym przesłaniu i mentalnego dorobku sumujących się w niebagatelną liczbę trzydziestu paru tysięcy rodzimych mieszkańców. Przy tak dużej, ludzkiej zbiorowości – pamiętajmy o tym zawsze – co człowiek to odmienna opinia. W każdej kwestii – tej dotyczącej turystycznego rozwoju również.
Tę uwagę dobrze wbiłem sobie w pamięć, kiedy przed laty rozpoczęliśmy urządzać cykliczne, plenerowe imprezy w miejskim amfiteatrze. Każde kolejne wydarzenie nad Małym Jeziorakiem kończyło się bombardowaniem mojego domu niewybrednymi tekstami rzucanymi do słuchawki telefonu przez anonimowych rozmówców, tych najdzielniejszych z dzielnych. Daruję sobie rozwijanie tego wątku. Ograniczę się do postulatu, iż należy zrobić wszystko, by zaoszczędzić zbędnych wyrażeń mieszkańcom, którzy konsekwentnie sobie tego nie życzą. Odnotujmy zatem, że wszyscy zainteresowani – po najróżniejszych, interpersonalnych przygodach – będą w stanie dojść do porozumienia i zapanuje pełna zgoda na sezonowy rwetes w różnych punktach miast, nie tylko w amfiteatrze.
I co dalej? Dalej to stawianie pytań o infrastrukturę turystyczną – tę już istniejącą i tę w najbliższym okresie do wybudowania zaplanowaną. Zaręczam, że w tej materii jest bardzo dobrze. Już za chwilę rozpocznie się kontynuacja budowy ciągów pieszo-rowerowych, nadjeziornych i nadrzecznych bulwarów. Zmodernizowane zostaną kolejne arterie uliczne. Lada dzień ruszy budowa krytej pływalni. Jeszcze w tym roku nastąpi początek realizacji ogólnopolskiej bazy wioślarskiej. Cierpliwe, wieloletnie zabiegi przynoszą upragnione efekty, bo przecież nic się nie dzieje przy pomocy czarodziejskiej różdżki. Bez zdeterminowanego, przemyślanego działania obliczonego na całe lata na nic zda się propagandowe zaklinanie rzeczywistości.
Turystyczną infrastrukturę musi uzupełniać noclegowa baza. To kanon w ambicjach każdego ośrodka. Na przestrzeni ostatnich dni dotarła do mnie wiadomość, że w powiecie iławskim czterej inwestorzy otrzymali unijne wsparcie na budowę lub rozbudowę ekskluzywnych hoteli. To świetna informacja. Kiedy toczyliśmy walkę o wyprowadzenie zakładów drobiarskich z ulicy Dąbrowskiego i tartaku z ulicy Biskupskiej, o tym właśnie marzyliśmy – by nadszedł taki czas, w którym w tych miejscach wyrosną atrakcyjne, zaskakujące architekturą hotelowe obiekty. Dlatego cieszę się razem ze szczęśliwymi beneficjentami iławskich hotelowych przedsięwzięć i równocześnie martwię zawieszonym w próżni tematem terenów po dawnej Czapli otaczających z każdej strony Cech Rzemiosł Różnych – do tego problemu postaram się powrócić po wakacjach…
Czy możemy, w świetle powyższych rozważań, zmierzać nieuchronnie do radosnej konkluzji, iż po zrealizowaniu wszystkich inwestycyjnych zamierzeń będzie nasze miasto jednym tchem wyliczane obok najpopularniejszych turystycznych ośrodków w kraju? Otóż na pewno nie! To, co działo się i dzieje nadal w Iławie, to dopiero zgrabnie napisany prolog do wielotomowego, epickiego dzieła. Prawdziwe otwarcie bram do turystycznego raju, z którego będzie mogło utrzymać się wiele rodzin z Iławy i okolic, nastąpi dopiero wówczas, gdy sięgniemy po broń kluczową, w dzisiejszym świecie najbardziej strategiczną – po promocję.
O intensywnej, wytrwałej, nietuzinkowej promocji Iławy napiszę w następnym tekście i jednego czytelnicy mogą być pewni, uczynię to – bez najmniejszego skrępowania – z manierą upartego, niczym nie zrażonego marzyciela…
ADAM ŻYLIŃSKI
Czytaj również:
Żyliński: Zanurzając wiosła w wodzie