My dorośli bardzo lubimy rozprawiać o naszych dzieciach. Marzymy o ich przyszłości. Pragniemy, by córce czy synowi wiodło się dużo lepiej niż nam samym. I niech nikt nie ośmieli się naigrywać z rodzicielskich, nawet przesadnych, uczuć. To, w każdym oddzielnym przypadku, bardzo pozytywny odruch nadający rodzajowi ludzkiemu pełne subtelnych zakamarków, wyjątkowo szlachetne oblicze.
Adam Żyliński
Tymczasem świat stał się brutalnie wymagający. Żyjemy w czasach wąskiej specjalizacji. Oczekiwania pracodawców niemalże w każdej dziedzinie potrafią zniszczyć mniej odpornych na codzienny stres pracobiorców. Niejako w rewanżu sięgające absurdu rynkowe mechanizmy wpędzają w ślepy zaułek niejednego właściciela firmy. Nasze życie uczyniło się bardzo ciężkim. Niemal każdego dnia zastanawiamy się, co będzie jutro. Równocześnie cały ten tak urządzony świat – pełen najwspanialszych pokus i twardych, graniczących z okrucieństwem zasad – stanął szerokim otworem przed najmłodszym pokoleniem Polaków.
Nigdy wcześniej nie odnotowywaliśmy w naszym kraju takiego pędu do nauki jak obecnie. Jeszcze kilkanaście lat temu wyższym wykształceniem mogło pochwalić się 7% polskiej populacji. Dzisiaj w Polsce studiuje blisko 80% młodych ludzi. Ta zdumiewająca statystyka lokuje nas na pierwszym miejscu w Europie! Najróżniejszego kalibru uczelnie zamieniły się w fabryki produkujące dyplomy ukończenia studiów wyższych. Zrobiło się miło, dziarsko, inspirująco…
Dramat zaczyna się po obronie licencjatu czy magisterium, kiedy świeżo upieczony absolwent wyższej uczelni wypisuje swoje curriculum vitae i rozpoczyna upokarzającą drogę przez mękę. Penetrując rynek pracy, z rozpaczą dostrzega, że ukończył studia, które oprócz osobistej satysfakcji nic mu nie dały. Jego wspaniale prezentujący się dyplom nikogo nie obchodzi, a on sam coraz bardziej pojmuje, że znalazł się w punkcie wyjścia. Pryskają wszystkie marzenia i ambitne plany. A jedyną perspektywą – doraźną lub ostateczną – okazuje się szczęśliwie znalezione zajęcie w sklepie, hurtowni czy miejscowej restauracji.
Tak w największym uproszczeniu rodzą się olbrzymie rozczarowania i frustracje pośród dwudziestoparoletnich obywateli kraju nad Wisłą. Fenomen masowego wyższego wykształcenia najmłodszej generacji Polaków miast wbijać w narodową dumę, staje się naszym zbiorowym przekleństwem – źródłem groźnie postępującej patologii. To w tym zjawisku należy upatrywać przyczyn paskudy, jaka od lat drąży nasz kraj, szczególnie na rozległej prowincji. To tam w zastraszającym tempie szerzy się nepotyzm podyktowany nachalną, palącą „potrzebą” zagospodarowywania stanowisk pracy w najróżniejszych instytucjach przez uprzywilejowaną kastę decydentów na rzecz swych krewnych, znajomych czy politycznie zależnych. To tam na oczach coraz bardziej bezsilnej, przygniatającej większości w pełnej krasie rozkwita gęsta sieć personalnych powiązań, a hasło „tryb konkursowy” już dawno utraciło swój pierwotny sens, zamieniając się w groteskową mistyfikację.
W niniejszym tekście nie chcę nad drażliwym, obrażającym ludzką inteligencję problemem lokalnych koneksji dłużej się wytrząsać. To temat na oddzielne przemyślenia. Powróćmy do arytmetycznej wyliczanki i przenieśmy ją na grunt iławski.
Cztery piąte młodych iławian rokrocznie wybiera się na studia. Z tej potężnej grupy kolejne cztery piąte decyduje się na uczelnie z humanistyczną podbudową. Zdecydowana większość planuje powrót do Iławy. Łatwo sobie wyobrazić, jaką to powoduje i dalej będzie powodować masakrę.
Ta najprostsza analiza skłania do porażającego wniosku. Tylko najbardziej skrajny populista ośmieliłby się bredzić, że na lokalnym rynku można wygenerować dla rodzimej armii licencjatów i magistrów szeroki wachlarz propozycji godnego zatrudnienia. To bardzo ponura diagnoza. Nie może ona jednak oznaczać, że my wszyscy – dzieci i rodzice – znaleźliśmy się w tragicznym potrzasku beznadziei, niemocy i odzierających złudzeń. Powszechne zaakceptowanie takiego sposobu myślenia byłoby najgorszym z możliwych rozwiązań.
W aktualnym stanie rzeczy zdobywanie wykształcenia przez wielką rzeszę najmłodszych mieszkańców Iławy powinno dla każdego z nich oddzielnie nadal pozostawać podstawowym narzędziem w budowaniu własnej, bezpiecznej przyszłości. A nas dorosłych to ze wszech miar pożądane zjawisko ani przez chwilę nie może zwalniać z obowiązku poszukiwania odpowiedzi na wiele najtrudniejszych pytań. Zmierzenie się z tak nośnym społecznie problemem klęski urodzaju uczelnianych absolwentów musi być wyzwaniem dla wszystkich, którzy mogą mieć wpływ na bieg iławskich wydarzeń. Problem jest zbyt ważny, by lekko i przyjemnie po nim się prześlizgnąć. I wcale nie sprowadza się do zbyt niefrasobliwego doboru studiów czy powalającej liczby studentów. Sięga znacznie głębiej…
Wchodzących w dorosłe życie młodych ludzi można podzielić na wiele kategorii. Jest pośród nich całkiem pokaźna liczba niepoprawnych marzycieli, wizjonerów i zuchwałych zdobywców. Nie brakuje takich, co wzbudzają podziw swoją życiową dojrzałością, samodyscypliną, żelazną konsekwencją. Są tacy, co przejawiają szczególne talenty w sferze muzyki, teatru, historycznej wiedzy, sprawności fizycznej, zdolności manualnych czy nauk ścisłych. Młodzi ludzie niosą w sobie najbardziej zaskakujące temperamenty. Jednym nieustannie towarzyszy twórczy niepokój. Inni nie potrafią usiedzieć w miejscu, coś ich popycha w daleki świat. Jest też wielu takich, co największą wagę przywiązują do swojego rodzinnego gniazda. Do miejsca, gdzie spędzili swe dzieciństwo i młodość. Tam czują się najpewniej. W przyjaźnie ukształtowanym, bo rozpoznawalnym środowisku – ku wielkiemu zadowoleniu rodziców – najchętniej urządziliby swoją przyszłość.
Każdy stojący u progu dorosłości młody człowiek to oddzielna – zawsze zajmująca – historia do opowiedzenia. Żadnej nie wolno zlekceważyć, wszystkie uszanować, bo w każdej można wyczytać mniejsze i większe, najzwyczajniej ludzkie, pragnienia. Dla tych pragnień największą zniewagą będzie bezduszność, obojętność i… bezmyślność różnego ciężaru decydentów, którzy od losu i wyborców otrzymali dar największy. Możność namacalnego, pozytywnego oddziaływania na życie innych.
Kijem biegu wartkiej rzeki nie sposób zawrócić. Wiele niepożądanych zjawisk w naszym kraju ma zdecydowanie ponadregionalny charakter. Żaden domorosły cudotwórca definitywnie nie rozwiąże społecznych, strukturalnych ułomności na lokalnym poziomie. Może jednak podjąć się wysiłku, by je na miarę gminnych i powiatowych możliwości skutecznie złagodzić. Uda mu się to, kiedy przedstawi jasno wyartykułowany, czytelny dla całej wspólnoty, spójny program. I zacznie twardo wprowadzać go w życie. W atmosferze powszechnej akceptacji. Pod pręgierzem dla wszystkich zrozumiałej, ogólnie dostępnej oferty.
O tym jednak w kolejnym felietonie…
ADAM ŻYLIŃSKI