Propozycja pisania felietonów do Kuriera padła w trakcie udzielania przeze mnie wywiadu, który ukazał się w świątecznym numerze. Złożył ją redaktor naczelny Radosław Safianowski, wsparł wydawca Jarosław Synowiec. Oferta była tyleż zaskakująca, co... niebywale kusząca.
Adam Żyliński
Nie wahałem się ani chwili. Tym bardziej, że ostatnio w kilku miejscach usłyszałem, od życzliwych mi osób, iż z chwilą objęcia poselskiego mandatu zniknąłem z życia publicznego w Iławie. To była dla mnie przygnębiająca konstatacja. W moim przekonaniu krzywdząca i niesprawiedliwa, ale w tak zwanym „oglądzie zewnętrznym” prawdopodobnie boleśnie prawdziwa.
Bardzo trudno jest znaleźć właściwą formułę kontaktu z wyborcami. Taką, która nie tworzyłaby nie chcianego przeze mnie wrażenia rozpychania się w iławskim środowisku, ale równocześnie dawałaby nadzieję na mądre budowanie pożądanych relacji z mieszkańcami Iławy i okolicznych miejscowości.
I oto otrzymuję – niczym bożonarodzeniowy prezent – szansę nawiązywania bezpośredniego kontaktu z czytelnikiem, nie tylko iławskiego powiatu. Co za wspaniała perspektywa! Na bieżąco komentować wydarzenia – te mające miejsce w Warszawie i te, ze sfery lokalnej: regionu Warmii i Mazur, powiatu iławskiego i z samej Iławy. Cóż za niewyczerpane źródło intelektualnej przygody, nieprzebrane możliwości pobudzania publicznej dyskusji, żonglowania słowem, wdzierania się w pokłady ludzkiego umysłu!
Euforia minęła, kiedy w pierwszy poświąteczny dzień usiadłem nad pustą kartką papieru. Entuzjazm prysł jak bańka mydlana. Pozytywne emocje zalał ocean wątpliwości. Kartka pozostawała pusta, a ja musiałem gwałtownie poszukać rozsądnych odpowiedzi na dziesiątki stawianych sobie pytań.
Najważniejszym pozostawało jedno: jak czytelnik odbierze felietony popełnione przez czynnego polityka? Opinia publiczna w polskiej tradycji, starannie wypielęgnowanej przez ostatnie dwudziestolecie, traktuje polityka w kategoriach karierowicza, kłamcy i człowieka głęboko niemoralnego. Jako kogoś, kto żyje w świecie oderwanym od rzeczywistości, będąc kompletnie zmanierowanym i pozbawionym ludzkich odruchów. A jego chlebem powszednim stało się codzienne udawanie kogoś innego niż jest naprawdę i skrzętne ukrywanie swej wstydliwej – często bardzo banalnej – natury. Wobec tak druzgocącej oceny osobników parających się uprawianiem polityki, jaką wartość będzie miał felieton przez jednego z nich napisany? Zawsze takiemu dziełku towarzyszyć będą niechęć i podejrzliwość.
Kartka nadal świeciła pustką, a mnie dręczyły kolejne pytania. Jak uniknąć, w felietonowym zapale, mentorskiego napuszenia i prób autokreacji, o które w mojej sytuacji tak łatwo można zostać posądzonym? Na ile, w dotykane przeze mnie tematy, wplatać wątki osobiste – tak, by nie przekroczyć delikatnej granicy uprawiania publicznego ekshibicjonizmu?
Jaką cenę trzeba będzie zapłacić za obudzenie bezinteresownych wrogów, którzy dzisiaj zapadli w rozleniwiającą drzemkę, a moja publicystyczna aktywność może przyprawić ich o nieposkromiony wybuch wściekłości? Jak wreszcie poradzę sobie z deficytem czasu, kiedy moje życie toczy się w rozjazdach od rana do wieczora, a tydzień sejmowy to pobyt w gmachu na Wiejskiej często do późnych godzin nocnych?
Odrzuciłem pustą stronicę z niesmakiem. W głowie pozostało mi ostatnie, krótkie pytanie: w co ja się pakuję?! Zmarnowałem pół dnia, nie napisałem ani jednego słowa. A potem przyszedł dzień kolejny – niedziela. To dobry dzień na ważne przemyślenia. Tak było i tym razem, niedzielna refleksja okazała się tak oczywista i naturalna!
Z góry przepraszam czytających za wygłaszanie (za chwilę) oczywistych oczywistości, ale w ten sposób sam siebie próbuję skarcić za to, że uległem dziwacznym skrupułom; że zapragnąłem porwać się na nieosiągalne, podejmując się żałosnej próby przypodobania wszystkim.
Nasze życie to nieustanny szum informacyjny. Wymiana poglądów, wsłuchiwanie się w głosy innych. Na każdym poziomie. W relacjach rodzinnych i w trakcie mszy w kościele. Po włączeniu telewizora i w czasie wczytywania się w gazety. W rozmowie ze znajomym na ulicy i podczas mniej lub bardziej oficjalnej uroczystości. Uczestniczący w tym jarmarku słów nabytą informację przyjmują albo odrzucają. Tak to już jest, bo tak jesteśmy psychologicznie skonstruowani. I bardzo dobrze! To zapewnia naszemu światu odpowiedni koloryt i czyni go znacznie ciekawszym.
Pomyślałem sobie... O słodka naiwności! Przecież ludzie mi niechętni pozostaną niechętnymi, a obojętni nadal będą wzruszać ramionami na dźwięk mojego nazwiska. Nie odmieni tego żadne czarodziejskie zdanie z ujmującego felietonu. Ale mieszka w Iławie kilka tysięcy osób, z którymi od lat mam znakomity kontakt. Zawsze rozumieliśmy się bez zbędnej nadbudowy, wspólnie umieliśmy usłyszeć to, co nie było wypowiedziane, przeczytać to, co nie zostało napisane. To niezwykła więź i największy dar, jaki mogłem otrzymać od iławskich współmieszkańców. I to do nich będę adresował swoje felietony.
Będę pisał. Tak postanowiłem. Będę pisał na kolanie w pociągu, w poselskiej kwaterze – wszędzie tam, gdzie będzie tylko to możliwe. Postaram się odnieść do bieżącej sytuacji w mieście, powiecie, województwie i całym kraju, opisując najróżniejsze zdarzenia i zjawiska. Na swój sposób. Odważnie, wieloznacznie – sięgając po arsenał aluzji i podobieństw, osobistych przeżyć i doświadczeń innych. Czy to się uda? Nie wiem, ale myślę, że warto próbować – dla ożywienia publicznej debaty w Iławie, dla nadania ostrzejszych barw naszemu otoczeniu, dla pożytecznej zabawy w społeczną edukację...
I chyba dobrze, że pojawiam się w Kurierze w pierwszym wydaniu 2009 roku. To dla mnie symboliczne, nowe otwarcie i znakomita okazja do przemycenia noworocznych życzeń dla czytelników całego regionu. Oby przez ten rok nie przytrafił się Państwu ani jeden dzień poczucia, że ktoś Wami manipuluje. Oby zawsze wygrywał optymizm i wiara w drugiego człowieka. Oby codzienności nie wypełniały kłopoty i zmartwienia, lecz tylko i wyłącznie nieustanna świadomość, że jesteśmy lepsi, bardziej interesujący dla siebie i dla innych.
ADAM ŻYLIŃSKI