Oj działo się. Jesień minęła ciekawą aurą. Twórcą owego klimatu była zarówno natura, bo obdarzała nas nietypową na ten czas temperaturą, jak i bardziej jeszcze nietypowymi opadami śniegu. Z drugiej strony zarówno ciepłotę ciała i ciśnienie wielu osobom podnosiły spekulacje, działania i ostateczne oczekiwanie na wyniki wyborów samorządowych.
Seweryn Szczepański
Jedni bili na alarm, że szykuje nam się globalny kataklizm, inni zaś ze spokojem komentowali – natura w przeciągu tysięcy lat robiła już podobne „psikusy”. Problem, że zarówno 10 tysięcy lat temu, jak i w trzech ostatnich stuleciach poprzedzających nasza erę, owe ocieplenie klimatu było raczej wynikiem naturalnym. Dziś zaś odpowiada za to człowiek. I o ile, zanim narodził się Chrystus w dalekiej Palestynie, ciepły klimat ściągnął w okolice Elbląga nowych osadników ze Skandynawii, ci, z czasem znani jako plemiona Gockie, rozłożyli gnijące już Cesarstwo Rzymskie, natomiast wyniki ciepłego 12 listopada postawiły nas przed kolejnym pytaniem: „Co będzie?”. O tym, co będzie, zdążymy się przekonać. Dziś patrząc wstecz i odgrzewając zasłyszane opinie, możemy spróbować powiedzieć, dlaczego tak jest.
Niewątpliwie, mało kto spodziewał się zwycięstwa byłego burmistrza Iławy Jarosława Maśkiewicza i wystawionego przez PiS Witolda Nosowicza, a nawet odegrania poważniejszej choćby roli. Powody?
Maśkiewicz nie miał przebicia. Nieliczni wierzyli w hasło „Iława nie zwalnia” i miejsca pracy w mającej powstać fabryce IKEA. Newsami o drzewnym kapitaliście ze Szwecji i jego nieodpartej chęci inwestowania burmistrz karmił iławian jeszcze wczesną jesienią 2004 roku, budząc się pod koniec swojej kadencji, że niby to już „załatwione jest”. Pożyjemy – zobaczymy, ale obawiam się, że spełnienia obietnic nie dożyję.
Zanim jednak sami wyborcy zadecydowali o niedopuszczeniu Maśkiewicza do sprawowania urzędu, Temida wreszcie zadecydowała o jego politycznym losie. W poniedziałek 6 listopada Sąd Okręgowy w Elblągu po raz drugi podtrzymuje wyrok Sądu Rejonowego w Iławie, skazujący burmistrza Iławy na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata (z oskarżenia publicznego za przestępstwa umyślne) i ten fakt pozbawia go możliwości startowania w wyborach. Ostatecznie więc burmistrz „zwolnił się” na własne życzenie.
Witold Nosowicz był człowiekiem niezbyt znanym w Iławie. Znanych mi kilka osób związanych z PiS-em pukało się w czoło, gdy pytałem, czy Nosowicz jest dobrym kandydatem. Zapewne był w tym jakiś powód. Liczy się to, że dowodnie głosy na zwolenników kandydatów z listy PiS nie zawsze kierowane były na kandydata do ratusza z tejże listy. Ostatecznie, Nosowicz zgarnął w Iławie mniej głosów niż np. taki głupkowaty Krzysztof Kononowicz w Białymstoku. Stosunek: Nosowicz – 1246, Kononowicz – 1676. To nie tak, że nabijam się z Nosowicza, ale skoro nawet 1676 osób w Białymstoku dla jaj zagłosowało na Kononowicza, to albo czegoś zabrakło w kampanii PiS-u, albo demokracja śmieje się z nas.
Skupmy się jednak na dwóch osobach, które najbardziej liczyły się w lokalnym wyścigu: Aleksandrze Skubij i Włodzimierzu Ptaszniku.
Powodów miażdżącego zwycięstwa Ptasznika doszukiwano się wiele. Jednym była niby zbyt głośna i natarczywa kampania Aleksandry Skubij. Ludzie obserwując plakaty, billboardy, czytając ogłoszenia, chowali w głębi pewne bardzo dziwne przekonanie na zasadzie: „Skubijowa rozwiesza się na każdym kroku”. „Widocznie bardzo zależy jej na zdobyciu stołka i utrzymywaniu się z naszych podatków”. Innych wycieczek, bardziej osobistych, nie wymienię. Słowem, zwykły wyborca widział w Aleksandrze Skubij zawodowego samorządowca, ale to o dziwo nie było jej atutem! Powód? Bardzo prosty.
Samorządowiec jest niestety często pojmowany w kategoriach lokalnego polityka, a polityka ludziom, bądźmy szczerzy, obrzydła. Jaki był jednak fenomen, że to akurat kandydaci z ugrupowania politycznego, czyli PO, zgarnęli wszystkie ważniejsze stołki? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Pewnikiem wyborcy głosowali na twarze.
„Twarzą” był niewątpliwie Adam Żyliński. Mieszkańcy Iławy popierając go do sejmiku, głosowali na „swojego”, który w ciągu ostatnich 4 lat stał się bardzo popularny (paradoksalnie, dzięki nieudolności jego następcy na fotelu burmistrza). I to jest fakt! Czy osoba Żylińskiego była natomiast motorem napędowym dla tych, którzy zawiedzeni ostatnimi czterema latami szukali odpowiedniego kandydata? Po części tak. Wielu zagłosowało na Ptasznika, kierując się jakimś „wyrzutem sumienia” za oddany głos na Maśkiewicza w poprzednich wyborach. Wielu też widziało w Ptaszniku człowieka „nieumoczonego” w politykę.
Twarze objawiały się na plakatach i billboardach. Zdjęcie Aleksandry Skubij bardzo dobre, ale po pierwsze zbyt często pojawiające się z nadto „szczerym” uśmiechem, któremu ludzie przestawali po kolejnym spotkaniu na słupie już ufać. Zaczęli kojarzyć go bardziej z pewnością siebie, lecz na zasadzie: „Patrzcie na mnie! Oto ja, wasza nowa pani burmistrz”. To niestety dla pani Aleksandry troszkę się przejadło ludziom. Woleli osobę, która lekkim uśmiechem docierała słowami: „Jeżeli nie wybierzecie mnie na burmistrza, nadal będę robił swoje”. Do tego ta osoba na zdjęciu, o ile ktoś czytał jej życiorys, zaiste doskonale pasowała do człowieka z krwi i kości, mającego nie tylko doskonałe wykształcenie, ale i doświadczenie, które w obecnych realiach może się przydać w kierowaniu 35-tysięcznym miastem. Jedni chwalili Ptasznika właśnie za kompetencje, inni zaś mówili po prostu, że „Chłopu dobrze z oczu patrzy”. Nie ukrywam, że byli też tacy, którzy z przekory zagłosowali na niego, żeby najzwyczajniej zablokować drogę Aleksandrze Skubij.
Niewątpliwie znaczną odpowiedzialność za sukcesy kandydatów ponoszą sztaby. Sukces sztabu PO polegał przede wszystkim na merytorycznej pracy Bernadety Hordejuk, Macieja Rygielskiego i Adama Żylińskiego. W sprawie ZiR często pojawiało się nazwisko Marcina Woźniaka jako osoby odpowiedzialnej za kampanię. Niestety, tu z pełnym szacunkiem dla profesjonalizmu pana Marcina, nie dało się zauważyć ogromnego entuzjazmu z tego, iż jest on personą wspierającą Aleksandrę Skubij. Ci, z wyrzutami sumienia, którzy dawniej głosowali na Maśkiewicza, nie dali się, jak to twierdzili: „ogłupić propagandzie Woźniaka”. Inni zaś widzieli w nim apostatę, który w odpowiednim momencie, gdy tylko jego pryncypał zaczął chwiać się na samorządowym gruncie, pozostawił go pod ścianą, samemu wchodząc w szeregi plutonu egzekucyjnego. Nie każdy rozumiał jego, zapewne szczere, intencje.
Warto wspomnieć o wielu pozytywach. Na ogół kandydaci walczyli z klasą, nie opluwali się nawzajem, a ci, co szukali haków, zostali spłukani. Cieszy to, że pojawiło się w radach wiele nowych osób, ze świeżym podejściem do życia, tu szczególnej uwadze polecam najmłodszego radnego w Iławie Wojciecha Kwiatkowskiego (26 lat).
Jedno przeto jest pewne. W historii demokratycznej samorządności w Iławie nie było jeszcze takich szans jak teraz – miasto, powiat i województwo wreszcie będzie mogło po prostu dogadać się ze sobą. Obyśmy na tym skorzystali wszyscy.
Seweryn Szczepański