Zmieniam scenariusz i wracam do Lubawy! Postanowiłem, że zrobię dokładnie tak, jak mój kolega Krzysiek Beśka, który powrócił do Iławy. Kilka dni temu spotkaliśmy się na warszawskim Powiślu podczas promocji jego najnowszej powieści pt. „Bumerang”. Obaj rozmawialiśmy o tym, czemu warto wrócić w rodzinne strony, choć to trochę inny powrót. Powrót z oddali.
Tomasz Reich
Kacper to sprytny chłopiec. Teraz ma 6 lat, ale już 4 lata temu powalił mnie swoim błyskotliwym umysłem. Otóż syn mojego kuzyna spytał mnie kiedyś, będąc jeszcze malcem, gdzie pracuję. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że w gazecie! – To niemożliwe. Wujek kłamie – oburzył się. Ja na to: – Dlaczego niemożliwe? Naprawdę pracuję w gazecie. Kacper nie dał jednak za wygraną i uparcie trzymał się własnego zdania. Po kilku minutach wypalił w końcu słowa, które dosłownie wbiły mnie w fotel. – Nie możesz pracować w gazecie, bo jesteś za duży, żeby się w niej zmieścić.
Dzieci już nie raz mnie zaskakiwały. Im można i nawet trzeba objaśniać dziwny i czasem trudny świat dorosłych. Gorzej jednak, gdy dorośli stają się w swym myśleniu dziećmi. Ale do rzeczy.
Po kilku latach milczenia od kilku tygodni goszczę na łamach „Kuriera Iławskiego”. Goszczę na papierze. Nie będę wyjaśniał kulisów mojego powrotu, w każdym razie bardzo mnie cieszy ów powrót, bo przyznam, że wciąż identyfikuje się z regionem. Nie zawaham się napisać – z korzeniami. Tu się urodziłem, tu spędziłem część życia. Oczywiście los pchnął mnie w zupełnie inne miejsce, podobnie jak wielu ludzi pcha do migracji. Ma to swoje dobre i złe strony. Jednak nieobecność człowieka zaciera pamięć o nim. Nagle ktoś urywa się z pejzażu codzienności. Staje się nieobecny w geografii tych samych uliczek. Nagle znika z lokalnej obsady i trudno wypełnić lukę w scenariuszu naszych przyzwyczajeń. Przerwanie tej nici zniknięciem kogokolwiek w małym miasteczku najpierw budzi spekulacje, potem niepokój i wreszcie ciekawość. Dopiero ze zniknięciem kogoś z horyzontu naszym oczu odczuwamy jego brak. Jak to, nie ma go? Przecież był od zawsze.
Już sam fakt, że pojawiłem się na łamach „Kuriera” spłoszył w wielu osobach niepamięć. Zaczęły się rodzić wspomnienia, ciekawość. Potem spekulacje. Reich wraca do Lubawy? Pewnie wraca, skoro znowu pisze w gazecie. Zapewniam wszystkich, że choć wyjechałem, to tak naprawdę duszą pozostałem w rodzinnych stronach. Po latach wróciłem do rozmów, do dyskusji o nurtujących wszystkich bolączkach i kłopotach. To dobra wiadomość, ale jest też nieco gorsza, nie zmienię adresu. Wróciłem e-mailem. I to mój jedyny powrót w rodzinne strony. Jakże podobny do pomysłu obecności w Iławie Krzyśka Beśki.
Przyznam, że miasto powinno mu płacić z budżetu za promocję regionu. Jak nikt inny Krzysztof jest przywiązany do swoich korzeni, co wybija się na pierwszy plan w jego książkach i wierszach. Jego bohaterowie, to przecież ludzie pochodzący z Warmii i Mazur. Tęsknią i nie potrafią odnaleźć się w szybkiej rzeczywistości, którą ponoć niesie ze sobą życie w stolicy. Pisze o wielkiej tęsknocie za rajem utraconym, jakim się jawi mu porzucone dla lepszego życia, rodzinne miasto.
Nowa powieść Beśki pod tytułem „Bumerang” opowiada o człowieku, który postanowił wrócić z Warszawy na Mazury. Dość śmiała konstrukcja fabuły wikła bohatera w niecodzienne zdarzenia, ale i stawia też czytelnikowi pytanie. Czy w ogóle ten powrót jest możliwy zwłaszcza po latach do miejsca, które przecież tak naprawdę się zmienia, jak i sami ludzie w nim żyjący? Wydaje mi się, że nie jest to możliwe. W końcu to grecki filozof Heraklit stwierdził, że wszystko płynie i nigdy nie wejdziemy do tej samej rzeki. Bo przecież inna w niej płynie woda, choć koryto pozornie to samo i inny piasek leży na dnie. Czas szlifuje leżące na dnie koryta kamyki, a stopa wchodząca do koryta też już nie jest tą samą, która nurzała się w niej pierwszy raz.
Krzysiek zapytał mnie czy tęsknie za Lubawą. Odpowiedziałem, że tak. Choć tak naprawdę nie znam już tego miasta, nie znam ludzi w nim mieszkających. To smutne, ale szczere. Tak już się w życiu układa, że doświadczenia, ludzie i miejsca, w których mieszkamy nie pozostają bez piętna na nas samych. Francuskie przysłowie mówi „wyjeżdżać to troszeczkę umierać”. I sporo w tym racji, bo przecież w pamięci zaciera się wiele szczegółów niby nieistotnych, a jednak ważkich dla miejsca, które się pozostawia.
Po latach idealizuje rodzinne strony i ludzi, których się znało pozostawia takimi jak się zapamiętało. A przecież życie w tych zostawianych przez nas miejscach toczy się naturalnym rytmem. Każdy człowiek żyje równolegle do naszego życia, raz udaje mu się realizować marzenia, a raz przegrywa z własną nieudolnością. Nie mamy na to kompletnie żadnego wpływu. Ale nie mamy też prawa oceniać nikogo i wartościować na podstawie tego, co zapamiętaliśmy z przeszłości. Bo czas i życiowe doświadczenie zmienia ludzi. I być może zdarza się później spotkać kogoś po latach na ulicy i wówczas ożywają wspomnienia. Spotykając kogoś po latach chciałoby się spytać: co słychać? Jednak obraz osoby, ukształtowany przez lata przez uogólnienia i luki w pamięci, nie daje nam prawa do oceniania kogoś na podstawie odległej przeszłości.
Wielka to niesprawiedliwość oceniać kogokolwiek na podstawie szczątkowych informacji i skrawków wyrwanych z własnej pamięci. Przecież wielu ludzi zmieniała się w samych sobie, to co było dla nich ważne kiedyś straciło kompletnie sens i znaczenie. Sam złapałem się na tym, będąc kilka tygodni temu w Lubawie. Okazało się, że wielu osób, które spotkałem nie pamiętam.
Wróciłem do Lubawy, do regionu. I chyba to najlepszy dowód na to, że powrót nie musi znaczyć zawsze to samo. Trudno byłoby wrócić do Lubawy po tylu latach. Ale miasto i ludzie wracają w mojej głowie jak bumerang niemal codziennie. To się nie zmieni, choć czas płynie...
TOMASZ REICH
opinie@kurier-ilawski.pl