Wiem, że wielu ludzi dostaje mdłości, obserwując tydzień po tygodniu to dokładanie sobie wzajemne ze strony piszących w różnych mediach, tudzież wlokące się konflikty na linii władza kontra media. Kurierowi jednak się nie dziwię, bo weź tu z tak kulawą socjalistycznej sprawności władzą wytrzymaj 4 lata w spokoju, jak krew zalewa nawet świeższej daty nieboszczyków na cmentarzu...
Leszek Olszewski
Zważywszy powyższe uwarunkowania, staram się od jakiegoś czasu nie pisać o różnych indywiduach na przyratuszowych stołkach, którymi obrodziło jak grzybami we wrześniu. Bo raz, że głupio się czuję w stosunku do siebie, podejmując tak niskopienne kwestie, dwa zaś – albowiem sprawdza się w stosunku do nich staromeksykańska prawda o szczekających psach i karawanie jadącej dalej. Po co więc kruszyć kopie, skoro kogoś to nawet nie kopie?
Ale dziś robię wyjątek od reguły. Doczekał się bowiem odpowiedzi (po dłuuugich dniach i nocach) list otwarty posła Krzysztofa Liska do jaśnie uśmiechniętego burmistrza miasta Iławy, w którym to Lisek nie zostawił na uśmiechniętym suchej nici. A podsumował go kompleksowo – od kalibru człowieka i kompetencji, po osobliwie przezeń pojmowane standardy uczciwości i moralności.
Wszystko oparte na faktach, jak w dobrym dokumencie filmowym z Discovery. Odpowiedź burmistrza okazała się na tyle kuriozalna, że nie sposób przejść nad nią obojętnym, skoro mnie i kilka osób ubawiła nie gorzej niż grupa Monty Pythona swoimi skeczami a Lepper swoją twarzą. Nie mam jej teraz przed oczami, ale może to i dobrze, bo pewnikiem znów bym się wzruszył ze śmiechu i z pisania wyszłoby mniej więcej tyle dobrego, co z kończącej się nieuchronnie ery pana M. w ratuszu.
Epistoła posła PO miała ręce i nogi, była czytelnym elaboratem, takim memento w żołnierskim stylu obliczonym na reakcję drugiej strony na podobnie merytorycznym poziomie. Doczekała się zaś jakichś infantylnych wynurzeń i zaczepek, sytuujących ją bardzo dobitnie na poziomie prowincji intelektualnej, jaką niekoniecznie trzeba epatować, piastując prowincjonalny urząd.
Słowem, poseł pisał z troską i rozwagą, za co został potraktowany jak rozkapryszony dzieciak, jakiś odrealniony czarnowidz-fatalista w obliczu rzekomego raju. Na tyle polemicznie można liczyć, kontestując gdziekolwiek publicznie działania pana M. i tyle też otrzymał Krzysztof L. Prosta arytmetyka a la Iława 2002-06.
Zadziałała też mentalność oblężonej twierdzy u burmistrza, według to której wszyscy są tu przeciwko niemu, a jakiś idiotyczny „układ” pragnie go raz na zawsze unicestwić, hamując temu międzynarodowemu ekspertowi drogę do dalszych sukcesów w karierze urzędniczo-zarobkowej. Zagrożenia więc dostrzega podobne jak Mr. Rydzyk w Toruniu, czego mu winszuję – ojca też niszczą spiski, układy, masoni i drobni spawacze – taki niefart.
We wzmiankowanej odpowiedzi rozbawił mnie zwłaszcza wtręt z „W pustyni i w puszczy”, słynny wyświechtany przykład Kalego, który jest kruczkiem pań nauczycielek w podstawówkach i wręcz nie przystoi wbijać go sobie na sztandar w poważnej korespondencji. Takiej na linii burmistrz-parlamentarzysta, wojewoda-minister czy też prezydent państwa-papież w Watykanie.
Ale tego ojciec grodu podskórnie nie wyczuł i pewno bardzo się ucieszył, że dysponuje w zanadrzu ilustracją literacką ze – swoją drogą – powieści niewysokich lotów, jak on sam, ale tu zbieżność lotów nastąpiła chyba najzupełniej przypadkowo… Czego tam chłopina nie nawkładał do generalnie treściowego bigosu – i to, że poseł iławski wyprowadził się z Iławy (a co to ma do jego problemów?) i że ugrupowanie posła też nie jest kryształowe (a co to ma do jego problemów?), bo na komisji sejmowej pewna pani zachowała się nieciekawie (a co to ma do jego problemów?)...
Wyszła z tego kiszka nadziewana naraz ziemniakami, śledziem marynowanym, dżemem, miodem, musztardą i jajkami z salmonellą, pod czym burmistrz dumnie się podpisał, uznając się może za absolutnie spełnionego na polemicznej ścieżce. Jego wizje generalnie są zaskakujące w swej warstwie odkrywczej, bo np. człowiek dowiaduje się nagle o sobie z tak miarodajnych ust i mózgu, że jest częścią zorganizowanej szajki, wzmiankowanej wyżej tajnej zmowy czarnych charakterów.
Sprzysiężenia solennie opłacanego przez kogoś na wzór Charliego z „Aniołków Charliego”, tj. gościa, który ani razu w filmie się nie pojawił, a trząsł tą produkcją od pierwszego do ostatniego odcinka... Ciarki przechodzą po plecach, bo babki w filmie Charliego słyszały go choć przez telefon, a tu ani głosu, ani forsy, ani nawet pisemnego okólnika z wytycznymi chociażby na przyszły kwartał. Jawna amatorka mimo widzenia przez burmistrza niewidzialnego w skali mafii z Palermo z odnogą w Las Vegas.
Cieszy mnie jedno. Te słowne sianokosy, które rajca ratusza z siebie wydobył, obnażyły przed całą okolicą jego bezradność. Bezradność w odpowiadaniu argumentami na argumenty w obliczu ciążącego na nim balastu „kryminalnej przestępczości” (że jego samego tu zacytuję). W obliczu też indolencji, zarzutów o nepotyzm oraz całkowity brak zdolności do zachowań z pogranicza honoru i etyki.
Powyższe już dawno winny mu nakazać postawienie dobra mieszkańców Iławy ponad interesem własnym i natychmiastową rezygnację z funkcji, gdy tylko wyszło na jaw, że jest głównym oskarżonym w procesie o oszustwo finansowe (co bezwstydnie ukrył w kampanii wyborczej!), zmianę nazw ulic, fałszerstwo dokumentów i magiczne wyparowanie, diabli wiedzą gdzie, kilkuset tysięcy złotych. Jaki wstyd mieć coś z tym wspólnego i np. 1 września otwierać gdzieś corocznie rok szkolny!
Gdyby w porę się wycofał, nie szaleliby tu permanentnie szukający afer i aferzystów reporterzy chociażby Polsatu czy TVN-u, poseł nie pisałby listów apelujących o odejście, rada miejska nie miałaby powodu do irytacji, że fundusze grodu poszły na prywatne rozjazdy, a felietoniści pewno zajęliby się tematami wartościowymi zamiast skakaniem sobie i jemu do gałek ocznych.
A może ten – jak to powiada M. – „układ iławski” wróci na salony jesienią? (i wreszcie Iława znormalnieje). Oby! Czas zsunąć kurtynę nad tą traumatyczną misją!
Leszek Olszewski