Zaczniemy od dalszego ciągu wywodu sprzed tygodnia. Okazuje się bowiem, że ostatnio udało się miastu Iławie znów polec na kilku polach bitewnych. Inni prześcigają się w inicjatywach, stają w szranki, najczęściej triumfują, a grodzisko znad Jezioraka kisi i – zanosi się – będzie się kisić we własnym sosie w bliższej i dalszej przyszłości! Przejdźmy do konkretów.
Leszek Olszewski
Unia Europejska okazuje się finansuje bardzo ciekawą inicjatywę ogólnopolską, mianowicie budowę 60 sztucznych boisk o wymiarach 60 x 30 m. Ot po prostu, by młodzież miała frajdę porównywalną z ich kolegami z Zachodu. Sprawa wyglądała tak, że miasta winny były przygotować całą dokumentację na początku pierwszego półrocza, a potem zobligować się do zbudowania kompleksu do roku końca. Z własnych pieniędzy – Unia zaś miała wybrać w regionie najlepiej przygotowane oferty i zagwarantować refundację olbrzymiej części poniesionych przez samorządy środków.
W województwie W-M zwycięzcami okazały się Olsztyn, Elbląg, bodaj Bartoszyce i – jakże by inaczej – Ostróda. Ostróda wybiła się więc na basen, który wkrótce przeistoczy się w Aquapark, awizuje europejski stadionik o sztucznej nawierzchni, także ponad tysiąc miejsc hotelowych za dwa lata (z pełnym zapleczem odnowy biologicznej), powstaną tam przepastne bulwary, przystanie żeglarskie, imprez jest tyle w dwa tygodnie, co tutaj w dwa lata – uff! Ale tego mało! „Doigrała” się ona jeszcze – wspólnie z Elblągiem, a ponownie kosztem biednej i schludnej Iławy – meczów reprezentacji męskich w siatkówkę w ramach memoriału Huberta Wagnera.
Mimo że nad Małym Jeziorakiem stoi hala, której odpowiednika pod kątem nowoczesności trudno w sąsiednim mieście szukać. I co – przyznacie – z tego? Zespoły mają startować doborowe. W komplecie finaliści wrześniowych Mistrzostw Europy. Jeżeli więc były obawy o frekwencję na widowni, nawet mimo spotkań reprezentacji niepolskich, to ludzie z inwencją tym różnią się od apatycznych biorców etatowych pensji, że nie boją się podjąć ryzyka.
„Jest trochę czasu, bierzemy imprezę i zaczynamy myśleć jak na interesie nie stracić – burza mózgów na pewno przyniesie spodziewane efekty”. Elbląg z Ostróda, a także hipotetyczne Bartoszyce tak funkcjonują. Pamiętacie o przepuszczonej przez palce szansie na darmową promocję, która napatoczyła się gratisowo z okazji Biegu Wiosny? Morąg pobiegł, Ostróda naturalnie, Olsztyn się zgłosił, Elbląg, Kurzętnik nawet, Mszanowo jakieś, a śpiące niedźwiedzie z iławskich gabinetów ziewały i przekładały się z boku na bok, bo i po co się przemęczać, skoro zmienia się tu i ówdzie chodniki od czasu do czasu?.
I to jest w skrócie cała różnica między miastem na „o” i na „i”, dodając jeszcze do tego, że tam – czego przykładem sztuczne boisko – wiedzą co się wokół wykraja, rysuje, tu zaś przypuszczam część z urzędników dowiaduje się o wzmiankowanych faktach z tego felietonu albo lektur ościennych. O ile na środę się obudziła. Gdy apelowałem z porządnym wyprzedzeniem o akces do wiosennego biegu w odpowiedzi... odpowiedzi przez długie tygodnie nie było i w końcu naturalnie nie nadeszła. Taka tu klasa decydentów i piewców tumiwisizmu zakotwiczyła, że naprawdę nie ma się przed światem czym szczycić.
Abstrahując od pięknej przyrody wokół, ale na nią na szczęście wpływu „uśpieni” nie mają. Z pewnością – gdyby było inaczej – zdążono by i w tej materii coś zaniechać, czegoś się przestraszyć, o czymś nie wiedzieć bądź coś nadpsuć.
To tyle tytułem jasności sytuacji, teraz zaś o „plusach dodatnich” – jak to mawia Wałęsa, korzystając ze swego ubogiego słownictwa i tendencji do rozległej i obrazowej retoryki. Rzecz jest prozaiczna, aczkolwiek warta odnotowania.
Na ulicy nieodżałowanej pamięci Kazimierza Jagiellończyka kilka dni temu zainstalowano malowniczy neon, który w dwóch kolorach – czerwonym i czarnym (Stendhal by się popłakał), bardzo wyraźnie wyświetla – oprócz reklam, by brać kredyt albo lecieć do banku zakładać konto – zestaw mniej lub bardziej przydatnych informacji miejskich. Widziałem tam zaproszenie na jakiś koncert, czasami włącza się datownik i zegar, by można się upewnić, że wehikuł czasu nie przeniósł nas dwa lata do przodu bądź tyłu. No bajka na jawie.
Urządzenie chodzi non stop, co musi przywoływać na myśl rzeczywistość Manhattanu w USA (kraju świętującego dziś swoje 231. urodziny), gdzie neony to najbardziej aktualna z gazet. Newsy z giełdy, polityka, sport, pogoda – masz chwilę czasu, przystajesz i czytasz, a nie masz – pobieżnie widzisz co się wyrabia mijając kolejne rozświetlone ekrany. W końcu wiek wybił XXI i taką estetyczną fanaberię, namiastkę nowoczesności, warto sobie zafundować. Nawet w ciasnych realiach podobnej „metropolii” z siedmioma ulicami na krzyż. Ulice ulicami, ale kino per saldo warto było remontować, by aktualnie eksplorować je z okazji projekcji filmowych.
Byłem w tygodniu na dokumencie (jak określał wszystko – od gazet do filmów – mój znajomy) „Czarna Księga”. Film europejski, tyczył ruchu oporu w okupowanej Holandii za pana Hitlera. Wartościowy, bezwzględnie godny polecenia. Jakość obrazu i dźwięku identyczna jak w multipleksach, z frekwencją jednak słabo i tu – moim zdaniem – trzeba coś zrobić, by chociażby emerytkom chciało się podobnie spędzać wieczory. Od lata po wiosnę. Żydowska a trafna zasada mówi, że lepiej sprzedać 100 guzików po 10 groszy niż nie sprzedać żadnego za złotówkę, więc może pora na konceptualne wydumki.
Mniemam, iż koszt projekcji i wydatki na prąd itp. – czy sala jest pusta czy pełna – są takie same. Cena za bilet zaś jest strasznie wysoka: 15 i 13 zł. Odstrasza chociażby rzesze młodych, którzy środki na podobny luksus czerpią z portfeli rodziców. Może jakieś ulgi dla par, rodziców właśnie z dziećmi? W Warszawie w dniu ojca centra i baseny prześcigały się w ofertach „nie z tej ziemi”. Tata z latoroślami był bogiem. Bierzcie przykład, skoro leży na chodniku i prosi o podniesienie!
LESZEK OLSZEWSKI