10 hektarów ziemi dla inwestora pod budowę zakładu dającego zatrudnienie 200 pracownikom. Ależ! „Po co nam taki zakład”. To nie pytanie, a twierdzenie. Kogo? Burmistrza Iławy! Podczas dwóch sesji w styczniu i lutym działo się tyle, że przestałem zrywać boki. Jest nawet już nie groteskowo. Zaczyna być... niebezpiecznie.
Na początku styczniowej sesji było zabawnie, bo radny Eugeniusz Dembek zauważył, że w „sprawozdaniu z działalności międzysesyjnej Burmistrza Miasta” nie było ani słowa o... działalności burmistrza. No to o czym było? Właśnie. Aktywny radny Dembek był przekonany (o naiwności!), że Pan burmistrz Włodzimierz Ptasznik chodził do pracy w przerwie między sesjami...
Przebieg sesji był „na oko” jakby spokojniejszy. Ta „bitwa na morzu” prowadzona była bez głównodowodzącego, czyli bez burmistrza Ptasznika. Odpowiedzi wiceburmistrz Marioli Zdrojewskiej były, w odróżnieniu od jej szefa naczelnego, na szczęście konkretne, rzeczowe, bez zbędnego komentarza i wdawania się w przepychanki. Nie jest sztuką mówić. Trzeba mieć coś do powiedzenia.
Burmistrz Zdrojewska niepotrzebnie „wyskoczyła” tylko w jednym miejscu. Żałuję, że opowiadała o przesłuchaniach prokuratora, o umorzonej sprawie. Przypomnę, sprawa dotyczyła planu zagospodarowania Iławy, z którym ciągle są kłopoty, a władze Iławy w sądach administracyjnych przegrały ją z kretesem (ale co tam, dobra nasza!). Zbędna masa ocen własnych Zdrojewskiej.
Mój komentarz jest taki, że umorzenie nastąpiło z powodu np. braku dowodów, a nie tego, że do przestępstwa nie doszło. Tego nie wiemy. Wiemy, że popełniono gwałt na obyczaju i podstawowej zasadzie społeczności demokratycznej: zlekceważono zdanie głównych zainteresowanych, czyli mieszkańców.
Wielu ludzi już przekonało się na własnej skórze, jak ta władza traktuje mieszkańców, zwłaszcza ci z ulicy Dąbrowskiego w Iławie, którzy przez długi czas błagali, aby stacji paliw przy InterMarche nie stawiać im pod nosem, lecz nieco dalej. Tak niewiele, a jak wiele. Komu spadałby korona z głowy...?
Objawem poważnych kłopotów środka jest sposób „obejścia” (a nie rozwiązania) problemu z szumnie planowanym portem, który miał powstać przy skwerze Żeromskiego.
Już nie ma problemu. Portu nie będzie. W przetargach nie udało się wyłonić wykonawcy inwestycji w granicach 20 mln zł. Teraz wystarczy rozwiązać umowę dotacji z marszałkiem województwa. Próbowano wcisnąć unijną dotację na inwestycję portową do planu zagospodarowania przestrzennego, mimo że w tzw. studium była mowa tylko o przystani jachtowej.
Ale... co ja się czepiam! Nie ma sprawy, z całości 18 milionów te prawie 10 milionów dotacji (prawie 60 proc.) przeszło Iławie koło nosa. Ale kto by się tam przejmował takim detalem...
Może jeszcze „tylko” będzie kłopot z ponad 106 tys. złotych, które już wydano na różnego rodzaju prace przygotowujące wielką, autorską inwestycję portową ekipy rządzącej PO – inwestycję, której nie będzie.
Nie dowiedzieliśmy się też, czy te 106 tys. zł to pieniądze z kasy miejskiej, czy może prywatna zrzutka z kieszeni Ptasznika, Rygielskiego, i kogo tam jeszcze...? Może „inwestycja portowa” prowadzona była pospołu z powiatem? A może powiat oddzielnie (samodzielnie) wyłożył już jakieś tysiące złotych na tak „trafną”, niezbędną Iławie inwestycję?
Czy zamierzano wydać miliony z miejskiej kasy na inwestycję prowadzoną przez powiat? (z udziałem miasta). Czy była to niezbędna miastu (powiatowi) inwestycja? A może miliony złotych próbowano utopić tylko w celach wyborczych?
Miał być port, ale co konkretnie byłoby przeładowywane? Może imprezki polityczne na pokładzie towarowego lub innego wycieczkowca? Byłaby muzyka? Tańce? Panienki?
A może dobrze się stało z tym niewypałem, bo zyskaliśmy kilka milionów z… niezaciągniętego kolejnego kredytu (uff, na szczęście!). Czy tak już zawsze będzie, że jak władzy coś nie wychodzi, to społeczność na tym... „zyskuje”...?
Kłopoty z nowym planem dla Iławy niestety jeszcze się nie skończyły. I nie skończą się, bo burmistrz Zdrojewska po łebkach wspomniała coś o „wyłożeniu planu” (wyłożeniu do publicznej wiadomości) z „ograniczeniem do pewnych obszarów”. Dziwna to praktyka, ale znowu chyba tylko sposób na obejście autentycznych problemów. Władza nie ma chyba żadnego pomysłu na rozwiązanie tych kłopotów. A co gorsza, generuje konflikty społeczne. Potworne konflikty, bo bardzo blisko, tuż za rogiem, na lokalnym podwórku. Niestety.
Jest taki ładny termin: konsultacja. To jest termin godny burmistrza niespełna 40-tysięcznego miasta. Chodzi mi o podstawowy atrybut każdej władzy, czyli nie jakieś pokątne „dawanie ciała” grupkom interesów, lecz szerokie i przejrzyste konsultacje społeczne. Póki co, zauważam lekceważenie tej formy rozmowy ze społeczeństwem. I mogę tu pisać zarówno o naszej iławskiej społeczności, jak i o całym naszym regionie i kraju rządzonym przez formację Ptasznika, Rygielskiego, Hordejuk.
Była na sesji styczniowej również „pomoc finansowa” miasta dla... powiatu, dla województwa. Ho-ho, bogaci jesteśmy aż rozsypujemy złoto na boki. Lekko się rozdaje, bo nie idzie z kieszeni własnej, lecz publicznej.
Chciałoby się oddać głos w publicznej dyskusji nad niektórymi celowymi dotacjami. Strata czasu. Szybko się uczę?
Zatrzymam się jednak przy pomocy miasta dla orkiestry dętej. Znowu tylko radny Eugeniusz Dembek ośmielił się „zabrać głos w dyskusji”. Zauważył, że to znacząco za mało. Taki zaledwie kolejarz, a tylko on jeden potrafił oszacować 10 tys. zł na rok (!) dla działalności orkiestry.
Niektóre koncerty tej zdolnej młodzieży brzmią naprawdę na europejskim poziomie. Wizytówka miasta i regionu. Dzieje się to za sprawą nieprzeciętnej osobowości, jaką prezentuje maestro Bogdan Olkowski. Życzyłbym mu – m.in. za jego niesamowitą pracowitość – również europejskiego comiesięcznego wynagrodzenia.
A teraz, tą samą miarą, proszę powiedzieć: czym zasłużył się burmistrz miasta i jego pomocnicy ze starostwa? Czym mogą się pochwalić? Jaki utwór zagrali w tej społecznej muzyce spraw publicznych. Obawiam się, że zbyt długo fałszują. Dla młodzieży „zabrakło”, ale dla nich nie zabraknie na wypłatę.
HENRYK WITKOWSKI