Pisanie o Iławie staje się coraz trudniejsze, bo dosłownie nie ma o czym pisać, a o kim – jeszcze mniej. O sensowny temat tu równie trudno, co na targu w Teheranie o obraz Dziewicy Maryi bądź kogoś z jej rodziny – trzeba się nieźle nagimnastykować, by wreszcie z czymś ruszyć. Szczególnie w kontekście nieczepiania się np. głuchego, że nic nie słyszy.
Leszek Olszewski
Myślę tu zwłaszcza o osobie burmistrza Jarosława Spadochroniarza, choć akurat jego casus odpowiada bardziej sytuacji, gdy głuchy wyraziłby chęć objęcia posady dyrygenta orkiestry symfonicznej. I – jakimś cudem wybrany – całą kadencję brał pieniądze siedząc non stop w swoim gabinecie. Bo przecież jest głuchy, to jak ma prowadzić próby? A do tego nie widział na oczy partytury – co to za w ogóle dziwny wyraz, że nie idzie go wymówić?
Chociaż może podjęcie tematu sukcesji po głuchym nie jest najgorszym wyjściem z sytuacji, bo prowincjonalne wybory zbliżają się „wielkymy krokamy” – jak to mawia część populacji. Na kogo wstępnie postawić, gdyż zalewu kandydatów na pewno nie zabraknie? Teoretycznie łatwo wskazać triumfatora. Powinien to być człowiek inteligentny, elokwentny, o godnej reprezentanta miasta nr 1 fizjonomii, najlepiej z komunikatywną znajomością niemieckiego lub angielskiego.
Dobrze też gdyby umiał się naturalnie uśmiechnąć, bo to generalnie skraca dystans interpersonalny w wielu sytuacjach. Zwłaszcza w kontaktach z partnerami i kontrahentami z kraju i zagranicy. Tyle, że tak wyrysowany kandydat na 99,9% się nie pojawi, chyba, że namówicie na start w iławskich wyborach dajmy na to Dariusza Rosatiego. Poważnie jednak, to trudno mieć o ten fakt pretensje, skoro prezydent kraju spełnia około jednego z postawionych powyżej wymogów i może stąd zwłaszcza zagranicą szydzi się z niego wyjątkowo.
Ale wracajmy nad Jeziorak. Tutaj epoka wyszydzania szefa grodu chyli się – miejmy nadzieje – ku wiecznemu upadkowi. Cztery lata traumy wystarczy tu na całą przeszłą i przyszłą historię miasta. Memento więc jest – i drugi raz w podobne bagno elektorzy raczej nie wdepną. Komu więc powierzyć dalej ster stojącego od 2002 r. na mieliźnie okrętu „Iława” w obliczu bezwzględnie największych wyzwań w dziejach tutejszej lokalności?
Kiedy to – po raz pierwszy bodaj od czasów kontrybucji francuskiej po wojnie z Prusami w 1871 r. – rzeka pieniędzy może wpłynąć w tutejsze okolice szerokim strumieniem, jeśli mądrze i profesjonalnie podejść do sprawy. Kogo namaścić, by nie użerała się potem z tym człowiekiem nowo wybrana Rada Miasta i prawie każda jej komisja – bo jak o czymś nie zapomniał, to za miejskie pieniądze jeździł w prywatne wojaże. Uff! Był tu Meksyk, mimo biało-czerwonej flagi na masztach. Nie zabrakło nawet ludzi z telewizji centralnych, by to pokazać – nie zapominajcie łatwo o tym!
Postawcie więc może na jednostkę, która waszym zdaniem spełnia najwięcej spośród postawionych powyżej warunków. Puszczajcie zaś mimo uszu – traktując wręcz jako okoliczności obciążające – dziesiątki obietnic, jakie Janek, Franek czy Kazik będą wam składać. To tylko pusta przynęta by złapać jak najwięcej – nie bójmy się mocniejszego terminu – frajerów.
Tak jak daliście się złapać w 2002 roku – odświeżcie pamięć po raz kolejny i przeliczcie te wirtualne do dziś boiska na każdym osiedlu, mające rzekomo spaść jakimś cudem ceny mieszkań, możliwości zarobkowania jakie burmistrz wam stworzył. To tu miało się zarabiać i tu wydawać. Chwytliwych, absurdalnych i absolutnie bez szans na ziszczenie haseł i sloganów wówczas mu nie brakowało i kilka tysięcy ludzi dało się na owo pustosłowie bezprzykładnie nabrać.
Ale nauka – wierzę – nie poszła w las i „Wybór 2006” będzie miał tyle wspólnego z o cztery lata wcześniejszym, co Nowy Orlean z Nową Wsią. Zresztą jak chłopaki ruszą w bój, to sobie ich odpowiednio prześwietlimy pod kątem promili trzeźwości w przedwyborczych ulotkach i deklaracjach. Nie odwyknijcie tylko do tego czasu od czytania, bo to matka wszystkich mądrości.
Abstrahuję od gazet dla analfabetów w rodzaju „Faktu” czy „Super Expressu”, te to używają zaledwie 200 słów by dotrzeć do swoich czytelników. Jest to metodą zamierzoną – redagujący tabloidy mają bowiem chłodną świadomość grupy docelowej, do której są zaadresowane. Telewizyjne wiadomości podniosły ów próg do 700-800 wyrazów, dlatego może badania wykazały, że 70% odbiorców nie rozumie większości newsów.
Można by nad tym spuścić zasłonę milczenia, gdyby – o zgrozo – te same często jednostki nie decydowały o wynikach wyborów – lokalnych czy centralnych. Dlatego należy dbać o porost świadomości i krytycyzmu elektoratu, bo obiecać to można i nawet uczynienie Iławy stolicą Polski, ale tragedia zaczyna się, gdy ktoś idzie na nas w niedzielę zagłosować z tego powodu.
Poczekajmy więc trochę na mające nadejść przeciążenie jesienne, a póki co mamy trzy tygodnie lata i serwujmy letnie tematy. W Sejmie miesiąc temu postanowiono wymodlić się o deszcz i Najwyższy widać tak się wzruszył tą inicjatywą, że postanowił opady fundować nam dzień w dzień. Efekt tej boskiej nadgorliwości był i jest taki, że klęli na głos ci, którzy na sierpień zaplanowali urlopy oraz wysyp grzybów. Ich to aktualnie w lasach tyle, co pań lekkich obyczajów w Hamburgu bądź Amsterdamie.
I nagle – w obliczu takiego spełnienia intencji – zacząłem rozumieć katolicki pęd do mnożenia np. obrazów Matki Boskiej Częstochowskiej, tej z Fatimy, Lourdes czy Falenicy-Zdroju. Gradacja musi być – Najwyższego błaga się o sprawy kraju, a już regionalnie suszmy głowę Maryi, by wzięła w ręce pomyślny bieg spraw w jakimś Wygwizdowie Górnym, czy nawet Iławie.
Chociaż... nie! Tu to nie przejdzie, lokalnie mamy do czynienia chyba z bóstwem pozachrześcijańskim, bo ostatnio co msza w amfiteatrze czy procesja na Boże Ciało to ulewa rodem ze sztormów morskich. Widać, że irytują go księżą i wierni do kupy, może po zmianie władzy na normalną da się ów trochę udobruchać. Jakiś gest pojednania trzeba wykonać, bo jest stanowczo za nerwowo.
Leszek Olszewski