Znowu wiosna zawitała nad Jeziorak. Miasto jak okiem sięgnąć całe w zieleni, okoliczne lasy pachną majem i już niedługo w lasach pojawią się poziomki, grzyby i jagody, a w ośrodkach wokół Jezioraka turyści. Najwięcej ich jak zwykle będzie w Szałkowie, Windykach, Sarnówku, Jażdżówkach, Makowie, Siemianach oraz w Chmielówce i okolicach Dobrzyk.
Wiesław Niesiobędzki: Co z tą Iławą?
Zatem jeśli dopisze pogoda, to zarobią na tym organizatorzy turystyki, restauratorzy, właściciele pensjonatów, kempingów i pól namiotowych, wpłynie także trochę kasy do budżetu gminy, z którą podatkami podzieli się urząd skarbowy.
Najgorzej jak zwykle będzie w Iławie, bo w tym naszym przeuroczym mieście, które niczym drogocenna perła osadzona w koronie jezior i lasów nadal czeka na swego odkrywcę, można liczyć jedynie na turystów miejscowych, którzy od czasu do czasu w sobotnie lub niedzielne popołudnie wyruszą w miasto, dotrą do nazywanego parkiem byłego cmentarza i tam lub w po sąsiedzku położonej kawiarni „Yellow” czy tawernie „Kaper” wypiją po kilka piw i przed nocą zdążą wrócić na nocleg we własnym łóżku w domu.
No bo kto mi powie, co mają tutaj do roboty turyści zamiejscowi, jeśli w 700-letniej Iławie zatrzymać się na nocleg można tylko w dwóch nie najlepszych hotelikach: pamiętającym czasy przedwojenne „Kormoranie” i popeerelowskiej „Wielkiej Żuławie”, które w dodatku są wypełnione po brzegi, gdy tylko do naszego pięknego miasta nad Jeziorakiem zjadą dwa lub nie daj Boże trzy autokary emerytów i rencistów z Niemiec.
A trzeba tu powiedzieć, że są to całkiem specyficzni goście, których potrzeby z racji tak swego wieku, jak i portfela ograniczają się głównie do zjawisk typu: najpierw odwiedzić swoją dawno temu przez siebie zamieszkiwaną ulicę albo wioskę a potem – essen und schlafen, czyli najeść się i wyspać i zurick nach Hausen do Niemiec.
W rezultacie dla innych polskich i europejskich gości, takich, którzy mieliby siły i środki na tak zwane prawdziwe szaleństwa związane z intensywnym używaniem życia zarówno w dzień jak i w nocy, pozostaje zakwaterowanie w mini-hotelu „Relaks” w Karasiu, pensjonat „Skarbek” i siermiężny ośrodek wodny PKP, tudzież pokoje do wynajęcia między innymi w domach iławian takich jak: Józef Wyżlic i Ryszard Wożniak na Dąbrowskiego, Andrzej Maciołek i Gertruda Otulak na Chodkiewicza czy Michał Błażkowski na Mazurskiej. Kto się uprze, znaleźć może też nocleg w domkach na Wielkiej Żuławie, pamiętających jeszcze czasy PRL, a chociaż wielkiej turystyki ani zarobku z tego nie będzie, to dobre i to, bo jak wiadomo: na bezrybiu to i rak ryba.
W tej sytuacji największe zasługi dla rozwoju turystyki w mieście, w którym nadzór nad integracją europejską sprawuje osobiście sam pan burmistrz, zaś Informacją Turystyczną rządzi jego osobisty protegowany, mają wypożyczalnie jachtów żaglowych i łodzi motorowych. Są to: należąca do Stacha Kasprzyka: „Omega”, do syna niezastąpionej pani Gertrudy „OtulakYacht Center” oraz przystań Tadka Śwista na Lipowym Dworze i rządzony przez Wojciecha Janusza Szkolny Ośrodek Sportów Wodnych.
Wymienić także trzeba dbających o potrzeby swoich klientów pojedynczych armatorów, takich chociażby jak na przykład: Kazimierz Ciałek, Ryszard Czerny czy Witold Górski. Wszyscy oni oferują miłośnikom sportów wodnych całą gamę najróżniejszych jachtów motorowych i żaglowych, które mają tę wielką zaletę, że są zarówno miejscem hotelowym, jak i środkiem podróży.
Więc gdy tylko się lato zacznie i przyjdą wakacje, turyści zjeżdżający do Iławy, jeśli nie mogą znaleźć dla siebie miejsca w mieście, a nie mogą, bo gdzie, trafiają do wypożyczalni jachtów i opuszczają niegościnne miasto. Następnie płynąc w górę Jezioraka, szukają przygód w Szałkowie, Makowie, Siemianach, Wieprzu, Dobrzykach czy Jerzwałdzie albo wpływają na kanał i żeglują do Miłomłyna, Ostródy lub Elbląga. Tam też zostawiają swoje pieniądze oraz stamtąd przywożą wspomnienia swych wakacyjnych szaleństw. Tu bowiem, do Iławy, która nie ma ani jednej przyzwoitej żeglarskiej mariny, hotelu czy ogólnodostępnej przystani, nawet miłośników wędkarstwa przyjeżdża z roku na rok coraz mniej.
Jeziorak bowiem sławny niegdyś na pół Europy ze swych najsmaczniejszych w świecie ryb: węgorzy, sandaczy i szczupaków, od ponad 60 lat jest niemiłosiernie eksploatowany najpierw przez Państwowe Gospodarstwo Rybackie, a od 15 lat przez Agencję Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa, która prawem kaduka do tej pory czerpie niezasłużenie wszelkie korzyści z rybołówstwa na jeziorze, które w 1822 roku graf zu-Dohna za kwotę 2.333 talary oddał miastu w dzierżawę wieczystą, po ustaniu której w 1848 roku część południowa Jezioraka od Iławy po Makowo przeszła na wyłączną własność miasta.
Przy czym o pomstę do nieba woła fakt, że gdy przedwojennym iławianom wolno było na mocy prawa ustanowionego jeszcze przez Zakon Krzyżacki łowić nieodpłatnie ryby w Jezioraku na swoje potrzeby, posługując się nie więcej jak dwoma wędkami i tylko z brzegu, to dzisiaj każdy moczykij, który zechciałby zarzucić choćby tylko żyłkę zakończoną haczykiem, musi płacić grube składki do nie mającego żadnych praw do Jezioraka PZW czy innej posocjalistycznej rybackiej bandy współpracującej w bezlitosnej eksploatacji wód Jezioraka z Agencją Nieruchomości Rolnych.
Skutkiem tego jeden absurd goni absurd następny i już nie tylko żeglarze zamiast latem przybywać tłumnie do wodniackiej Iławy, tłumnie z niej odpływają, uciekając, jak powiedziano na północ do Makowa, Siemian, Miłomłyna i Ostródy, ale też pustoszeją pensjonaty nad niewielkimi jeziorami, takie jak na przykład Windyki nad jeziorem Łabędź chociażby. Turysta, który chciałby tu przyjechać, żeby sobie codziennie trochę powędrować, musi płacić Gospodarstwu Rybackiemu w Iławie po 50 zł za każdy dzień tej ekskluzywnej przyjemności.
Być może inaczej by było, gdyby chociaż iławianie razem z innym ludem przyjezdnym mogli w każdej chwili pójść do sklepu rybnego i tam oprócz innej ryby morskiej czy oceanicznej kupić ile zachcą złowionego w tutejszym jeziorze węgorza, szczupaka, sandacza, okonia lub wzdręgi a w najgorszym razie płoci i leszczy. Jednak nic z tego, tylko morszczuk, panie, albo mintaj mrożony i filet ze śledzia solonego czy inna jakaś płastuga. Podobnie w restauracjach i barach wokół Jezioraka.
Kiedyś w przedwojennej Iławie restauracje pełne były smakoszy zajadających się serwowanymi w przeróżnej postaci łowionymi w Jezioraku potrawami z węgorzy, szczupaków i sandaczy.
Łatwo sprawdzić. Pstrąg tylko albo amur, dorsz, łosoś, rekin czy inna jakaś dalekomorska swołocz króluje w naszych jadłospisach domowych i restauracyjnych. Co więc z tą Iławą? Po raz kolejny pytam. Czy wszystko tu zawsze musi być na opak i już do końca będzie, jak za Gomułki?
Wiesław Niesiobędzki