Wiem, że się narażę, ale utarła się opinia, że nieważne co ludzie czytają, ważne jest, że w ogóle coś czytają, a to – moim zdaniem – trzecia z góralskich prawd. Pierwszą jest „świńto prowda”, potem „tys prowda”, a na końcu wlecze się nasza – „g… prowda”! Ogromnie istotne jest to, co na co dzień oglądamy w TV, czytamy, słuchamy w radiu – choćby dla zachowania zdrowia psychicznego.
Leszek Olszewski: Po kłębku do nitki
Przy takiej bowiem ofercie taniej papki, programowego zeszmacenia się gdzieniegdzie i informacyjno-rozrywkowego chłamu – szanse obrony przed wdepnięciem w medialne ekskrementy mają tylko jednostki. A to zwłaszcza na prowincji jak Iława gatunek nieliczny. Stąd apel o wzmacnianie ich szeregów i wzrost krytycyzmu wobec tego co zapełnia nam uszy i oczy na co dzień. Od słodkich reklam począwszy, skończywszy zaś na sensacyjnych donosach prasy brukowej, którą poza użyciem w kryzysowych sytuacjach w WC z serca odradzam.
W zachodnim świecie, zwłaszcza Anglii i USA furorę robią tzw. paperbacki, czyli wydane na poziomie papieru toaletowego książki do poczytania podczas podróży pociągiem, lotu czy też innej siedzącej, podróżniczej okazji. Są beznadziejnie tanie, ale oferta jest przebogata. Od najnowszych bestsellerów i zbiorów reportaży prasowych np. z „New York Times’a” aż po klasykę literatury pięknej i biografie ludzi, którzy na to zasłużyli. W sposób mniej lub bardziej podlegający dyskusji.
Wychowuje się dzięki temu mechanicznie rzesze i miliony wyrobionych czytelników, którzy potem nie zadowolą się „Chwilą dla Ciebie”, Książką Kucharską czy też tandetnie zilustrowanym Nowym Testamentem wizytując tamtejsze centra prasowe, biblioteki i księgarnie. Bo skoro czytać może każdy, to może warto się postarać, by to co ktoś tą drogą przyswaja miało wartość w jakikolwiek sposób przekraczającą lekturę książki telefonicznej czy też rachunku za gaz.
Z drugiej strony jednak nie łudźmy się by społeczeństwo polskie en masse miało się kiedyś zrównać pod względem potrzeb intelektualnych z ludźmi ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Francji. Tam mamy do czynienia z masami łaknącymi chociażby dóbr kultury, premier filmowych, teatralnych, bywania na aukcjach, w galeriach i salonach gier (co uwielbiają zwłaszcza emerytki).
Tu zaś z elektoratem ciemnoty i zacofania, masami koncentrującymi się na problemie co tu zjeść i tanio wypić, tępo nierzadko ślęczącymi godzinami przed telewizorem gdzie zadowala ich wszystko co nieskomplikowane. Że wymieńmy chociażby tandetne quizy i idące o prymat w poziomie beznadziei chmary seriali. I tu przepraszam miliony wielbicieli polskiej produkcji telewizyjnej, tej istnej wiwisekcji intelektualnej na poranionym mózgu. Tudzież widowisk z gwoździem programu w stylu kto prędzej przejedzie ciężarówką przez pole.
Czytałem ostatnio tekst Janusza Kijowskiego, reżysera, a aktualnie dyrektora teatru w Olsztynie, który „misję” telewizji publicznej podsumował tak: „Jak każda telewizja komercyjna, dzisiejsza TVP jest głównie nadawcą reklam, do których w czasie największej oglądalności doczepiane są na siłę głupawe programy, jeszcze głupsze teleturnieje, bezdenne telenowele i trzeciorzędne filmy. Ambitne zaś dokumenty i propozycje dla myślących obejrzeć można po północy”.
Czyli większość populacji jest przegrana, bo o tej porze śpi. Czemu się jednak nie broni np. przed 22:00...? Można przecież zmienić kanał i mieć z panami Kaczyńskimi czy Glempem spokój. A także ze zgadywankami w stylu jak nazywał się autor „Przedwiośnia” i obserwacją czy spanikowany i niezbyt rozgarnięty twarzowo gracz w studiu to wie. Masy polskie nie zmieniają jednak kanału, bo ogarnia ich wówczas pustka. Tylko tym często umieją się interesować i prawie tylko o tym rozmawiać, co uważam za objaw katastrofy kontaktowej.
Może to siła przyzwyczajenia, a może akurat tego łakną. Jeśli to drugie, to koniec. Ratunku nie ma, ale dziś piszę w kontekście właśnie zaapelowania o wzrost krytycyzmu i wymagań w stosunku do tego, co wchodzi nam mimowolnie w drogę. Idą wybory choćby na burmistrza, zagłosujcie może dla hecy na kogoś światłego, inteligentnego i umiejącego się wysłowić, albo chociaż uśmiechnąć.
Bo prawda jest taka, że miasto zasługuje na takiego burmistrza jakiego sobie samo wybierze. Nie innego i tu Iławy nie żałuję – chociaż cztery lata przeczyszczenia wykończyłyby niejeden układ wydalniczy, oby tu gród ocalał. Dalej tą drogą – zasługujesz na taką prasę i ofertę TV jaką sobie aplikujesz i tak potem dojrzewają jednostki poirytowane i miliony cieszące się z przetasowań w Big Brotherze i ślubu Krystyny z Władysławem w jakimś „Klanie”.
Janusz Ostrowski napisał mi ostatnio podczas pogawędki w internecie, że Polacy to społeczeństwo chłopskie i tu może leży odpowiedź na postawione kwestie o społeczny kult dla brnięcia we wszelką prostotę, a izolowanie się od tematyki, nad którą wymagana jest jakakolwiek refleksja. Chłopom od wieków mało było potrzebne do szczęścia i nie masy chłopskie zlikwidowało np. NKWD w Katyniu, by przełamać kręgosłup narodu polskiego. Uderzyło w elitę, bo tą sterować nie sposób, więc bezpieczniej ją unicestwić jedną kulką w czaszkę.
Media zaś nastawione dziś są na masową sprzedaż swej produkcji, telewizje przytłacza fetysz oglądalności, radio słuchalności, to i brną w statystyczne średniactwo z wyraźnym upodobaniem na stany niższe średniej krajowej. Ci są bowiem solą każdego dnia, tygodnia czy wydania. Prasę lokalną bronię, o ile lokalność nie jest dla niej pożywką do dawania upustu najniższym instynktom i szukania skandali rodem z magla i powieści Heleny Mniszchówny czy innego międzywojennego badziewia w podgatunku „Znachora”. Dołęga-Mostowicz jednak też chciał zarobić na powieści, to i z ambicji rodem z wyższej półki znając „wymagania” swoich rodaków zrezygnował.
Takim to stylem w 2006 roku Polacy mają prezydenta, na którego nikt nie chce przyznać, że głosował. Takim to stylem iławianie mają szefa grodu wyniesionego na podobnie magicznych zasadach elekcji. I tak to się siermiężnie kręci na różnych płaszczyznach. I będzie się kręcić dopóty, dopóki aktualny będzie kawał, jak Wałęsa dostał kiwi na deser i mówi do żony: „Co to? Owłosiony ziemniak?”. Ona mu na to: „No coś ty, to kiwi! Z tego się pastę do butów wyrabia”.
Leszek Olszewski