Napiszę dziś przeciw hołocie ludzkiej, nie polskiej – żeby ktoś nie insynuował – hołocie ludzkiej. Narodowości zostawmy na boku, bo jak to powiedział Monteskiusz: „To, że jestem człowiekiem, zawdzięczam naturze, to zaś, że Francuzem – przypadkowi”. Serce boli czasem, kiedy obserwujemy efekty jej działań i trzeba temu otwarcie powiedzieć „Nie”!
Leszek Olszewski
Niedziele są tutaj dniami sądnymi, bo hołota w piątek i sobotę – obok normalnych ludzi – „imprezuje”, bo tak to się słodko nazywa. Wraca więc do domów przez całą sobotnią noc i tu dzieje się Sodoma i Gomora do zaobserwowania gratis od niedzielnego poranka, jeśli ktoś jest rannym ptakiem. Dla innych – jak wstaną, umyją się i wyjdą z domostw. Pijana hałastra zostawia po sobie pobojowisko – jak nie przymierzając Napoleon pod Waterloo, a Jagiełło pod Grunwaldem czterysta lat wcześniej.
Widoki z przedostatniej niedzieli były porażające, tym bardziej, że ulice zapełniły się tłumami przechodniów z okazji handlowej niedzieli. Na ulicy Kościuszki jakaś banda idiotów zaawansowanego stopnia zdecydowała się wysypać na chodnik zawartość chyba dwóch pełnych koszy na śmieci – na całej szerokości trotuaru zalegały tysiące odpadów – butelki, opakowania, resztki pożywienia – pełny wybór dla konesera grzebania w odpadach. Tyle że ci wybierają osiedlowe kontenery, a nie ukwiecone tymże chodniki.
Całość więc prezentowała się katastrofalnie. Jakaś anonimowa horda prymitywu dokonała swego dzieła i pewno poszła dalej zadowolona. Może ktoś z nich to czyta. Pragnę zatem nadać przesłanie skierowane do znanych tylko sobie asów: najłatwiej w życiu udowodnić (obiektywnie), że się jest głupkiem. Taką pieczęć otrzymaliście od natury przy urodzeniu i – jak to mówiła pewna nauczycielka – takimi kiedyś zejdziecie z tego padołu.
Nie współczuję, bo to uczucie trzeba zarezerwować, gdy kogoś dotyka bez jego udziału jakiś niefart. Agresywnej głupoty należy bardziej się wystrzegać w kontekście jej owoców i tu wzmiankowany chodnik nie miał szczęścia, padając jej ofiarą. Na pocieszenie niech uświadomi sobie, że nie jedyną.
Częstym obiektem furii debili (przepraszam za termin ludzi uwrażliwionych) są budki telefoniczne, bo te przecież można zdezelować wielorako, zaczynając od pospolitego wybicia szyb, na czym często się nie kończy. Jest jeszcze aparat telefoniczny z pełną możliwością wyrwania słuchawki i kabla łączącego ją z centralą. Taki los cyklicznie spotykał budkę przy dawnej mleczarni oraz nieszczęśnice na Starym Mieście, Podleśnym i za dzisiejszą Galerią Centrum w kierunku na dworzec.
Co musi siedzieć w głowie zamiast mózgu u takiego ćwierćinteligenta, żeby mieć w sobie tyle wewnętrznej siły do czynienia podobnych hekatomb? Kompleksy na pewno, które podsycane alkoholem rzeczywiście mogą promieniować jak eksplozja w składzie amunicji, co niestety – jak Iława długa i szeroka – każdego weekendu ma miejsce.
Dziwi mnie trochę, że policja nad tym nie panuje. Pisałem już kiedyś, że piątkowe i sobotnie wieczory to tutaj sceny zaczerpnięte jakby żywcem z tanich amerykańskich filmów akcji. Samochodowe pościgi, wytłukiwanie się wzajemnie pod dyskotekami, dewastacja grodu na skalę taką, że współczuję np. telekomunikacji cyklicznych napraw swoich punktów, które muszą ją każdorazowo bardzo słono kosztować.
Odnośnie szarż automobilowych, to polecam zaczajenie się w opisanych terminach chociażby na ulicy Mickiewicza. Biegałem tam ostatnio wieczorem, koło godziny 20-tej. Podczas kilku minut tam spędzonych minęły mnie w obu kierunkach trzy „fury” prowadzone przez tożsamego wyglądu gówniarzy, a każda pędziła na prostych i zakrętach na oko z prędkością 90-100 km/h. Są tam świetne miejsca na zaczajenie się na podobnych imbecyli (nie obrażam ich, obraża się człowieka, który na jakieś miano nie zasługuje) i proszę wziąć sobie tę uwagę, drodzy stróże prawa, do serca w celu ochrony ludzi, którzy mogą paść ofiarą podobnych rajdów, zanim będzie za późno! Karanie emerytów nieprzechodzących po pasach czy kierowców za fakt, że na jakiejś strzałce nie przystanęli, na moment odłóżcie na mniej stresujące czasy, a najlepiej w ogóle ad acta.
Ulica Mickiewicza to zresztą nie jedyny zinstytucjonalizowany szlak królów szos za kierownicami swoich w większości bardzo tanich samochodów. Jest też ulica Dąbrowskiego, 1-go Maja, Skłodowskiej, Ostródzka… Policji za to notorycznie nie ma nigdzie – wstyd mości panowie! Na samym początku, tuż po oddaniu do użytku małego ronda przy „budowlance”, faktu tego nie zarejestrował weekendowy kretyn na nowomiejskich numerach rejestracyjnych z lampkami podświetlającymi asfalt – wpadlibyście na ten szczyt tunningu?
Było ok. 23 w sobotę. Ruszył ów z takim piskiem opon z okolic szpitala, że aż żyrandole musiały mieszkańcom pobliskich bloków wpaść w drgawki. Do skrzyżowania miał na liczniku 70-80 km/h, a o istnieniu ronda nie miał pojęcia. Może wpadał tu na soboty, a je zrobiono bodaj w dwa powszednie dni tygodnia. No i – jak się domyślacie – najechał na wysepkę, po czym przeleciał kilka metrów i spadł na asfalt, urywając sobie pechowo zawieszenie. Minę po wyjściu miał nieciekawą,
a mamrotał coś pod nosem, jak o tym powiedzieć ojcu...
Trochę go szkoda, ale trochę. Pretensje niech ma do poziomu intelektu, jakim włada, bo gdyby był trochę mądrzejszy, nie wdepnąłby w podobne fekalia. Ponieważ jednak takich przypadków jest zatrzęsienie, spróbujmy zrobić z nimi porządek, by w niedzielę w drodze choćby do kościoła nie świecić oczami przed sobą, że dzieje się to, mimo iż najbliższa komenda policji nie mieści się w Ostródzie.
Leszek Olszewski