Życie jest jak śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową – powiedział o swoim filmie jeden z nudniejszych reżyserów Krzysztof Zanussi. Tytuł filmu wziął z napisu na murze. Bywa jednak czasami, że to życie przypiera nas do muru. Wtedy kończy się fikcja i zaczyna się proza życia albo jeszcze częściej lekcja chodzenia, po której, jak pisał Andrzej Bursa, dostajemy w mordę. Sztuką nie jest jednak chodzić, tylko przetrwać lekcję.
Tomasz Reich
Seks w małym mieście wcale nie różni się od tego w dużym. Wystarczy kliknąć i już się dzieje najpierw w głowie, a coraz częściej na szkolnej dyskotece. Tylko nieliczni to chcą zobaczyć, bo reszta woli chować się pod kołdrą i mówić: niemożliwe.
Tymczasem Kościół katolicki już dawno przestał się zastanawiać, czy seks może zabijać czy też płodzić. Jeśli ktoś płodzi, to dobrze, bo w końcu powstaje nowe życie. Gorzej jednak, gdy zamiast płodzić zabawia się w in vitro. Zresztą od jakiegoś czasu teologowie zastanawiają się nad tym, czy człowiek poczęty z próbówki jest człowiekiem. Mnie to mówiąc szczerze nie obchodzi, tym bardziej, że z dogmatów religijnych najbardziej interesuje mnie wiara w człowieka. Jeśli w ogóle ktoś wierzy w sens życia, wypełnianie ludzkiej egzystencji treścią dzień po dniu. Trudno jest zresztą zauważyć, zwłaszcza w tych najtrudniejszych chwilach, sens życia, bo jedynie tego, co możemy w nim być pewni, to własnej śmierci.
Dochodzę jednak coraz częściej do wniosku, że seks wcale nie musi przynosić życia, ale może też przynosić śmierć. Pamiętam jak przez mgłę czasy, w których gazety pisały o chorobie, która była straszna, a nade wszystko obca i abstrakcyjna jak widmo światowego kryzysu, który ponoć dopada cały świat. Pisano wtedy, że głównie w Nowym Yorku zapanowała jakaś afrykańska choroba wśród gejów, którzy padają jak kawki. Ktoś potem nazwał ją AIDS. Czytałem o tym z przerażeniem, bo ponoć nie było na to żadnego leku, a choroba dziesiątkowała ludzi i nikt tak naprawdę nie wiedział, co to jest i czemu tak szybko rozprzestrzenia się po świecie. Nikt nie wiedział? Za to na warszawskim Okęciu choroba pojawiła się po Okrągłym Stole w 1989 roku.
Wtedy w gazetach napisano “AIDS jest już w Polsce”. Przez kraj przetoczyło się widomo strachu, ale z drugiej strony ktoś inny zaczął uspokajać, że ta choroba nie atakuje normalnych ludzi, tylko pedałów i narkomanów, bo używają tych samych strzykawek do wtłaczania w siebie różnych środków, które sprawiały, że świat stawał się lepszy i bardziej kolorowy. Homoseksualiści zapadali na tę chorobę za karę, bo w końcu jeśli facet kocha faceta, to musi być nienormalny – tak mówią przynajmniej na mieście. Narkomanów też ktoś skarał za to, że tak się stoczyli. Tak mówili ludzie, a gazety straszyły.
Były nawet takie lata, gdy ludzie rzucali kamieniami w ośrodki Marka Kotańskiego, bo nie chcieli, żeby w ich otoczeniu znajdowali się ludzie zarażeni wirusem HIV. Chyba wszyscy pamiętamy telewizyjne relacje z maleńkich miejscowości gdzieś w Polsce i ośrodki, w których narkomani szukający schronienia byli piętnowani przez sąsiadów. Wyglądało to wtedy śmiesznie, bo protestowały i rzucały kamienie głównie starsze panie i panowie, a oni przecież seksu (raczej) nie uprawiali. Nie posądzałbym ich też o zażywanie narkotyków, ale jednak to oni najgłośniej protestowali, bo czuli się zagrożeni. Mieli powód do obaw? Raczej nie, bo przecież AIDS nie przenosi się przez powietrze. Nie przenosi się też przez myślenie. Jednak głupota ma się całkiem dobrze, jak widać w każdym miejscu na Ziemi.
To były lata 90-te i wielkie straszenie, potem choroba została wyparta przez inne (SARS, ptasia grypa), aż w końcu udało się nam wszystkim dobrnąć do czasów „Tańca z gwiazdami” i wielkiej kłótni o zapłodnienie in vitro. AIDS okazało się nie takie straszne, jak pisały gazety, a nauka pospieszyła się w pogoni za antidotum na tę plagę. I choć do dziś w sumie nie udało się nikomu wykryć idealnej szczepionki na tę chorobę, to wirus HIV nie stanowi większego zagrożenia dla życia niż np. cukrzyca. Okazuje się po raz kolejny, że człowiek jest w stanie oswoić nawet chorobę. Tak czy inaczej ocknęliśmy się znowu w bezpiecznych czasach, które, jak się okazuje z telewizyjnych ekranów, są przepełnione gwiazdami.
Nie pamiętam, kiedy to było, ale musiało być ciepło. Jechałem wtedy tramwajem, gdy nagle w ręce wpadła mi gazeta z jakimś artykułem o ludziach, którzy grają w życie z nim samym. Ponoć w Polsce zapanowała moda na zarażenie się wirusem HIV, żeby nie czuć stresu przed wpadką. Jak widać, kiedyś obawiano się niepożądanej ciąży, a dziś ludzie boją się wpaść bez własnego przyzwolenia na wirus HIV. Skoro można z nim żyć, to po co się go bać. Cóż, pragmatyzm jednak wygrywa, a może raczej ludzki rozsądek? Nie wiem, ale mnie ten artykuł przeraził zupełnie, bo przecież wiadomo, że najmłodsze pokolenie gimnazjalistów pierwsze przygody seksualne przeżywa już w szkole. Tym samym też nastolatki są narażone na przypadkowy seks i ryzyko zarażenia się śmiertelnym wirusem. Tak pomyślałem i znowu zrozumiałem, że tak naprawdę nie jestem w stanie pojąć rzeczywistości, która pędzi ślepo do muru. Czy Zanussiego ktoś przyparł do tego samego skrawka ściany, która dzieli mnie od rzeczywistości?
Nie mam żadnych wątpliwości, że dzięki Internetowi seks i ludzie są na wyciągnięcie ręki. Wystarczy kliknąć i już jest. To medium rzeczywiście zniwelowało różnice mentalne i pewnie społeczne między wsią i miastem. Przecież kilka lat temu piosenka Elektrycznych Gitar „Jestem z miasta” miała swój sens. Ale aktualnie wydaje się być bełkotliwym reliktem z przeszłości, który nijak nie dogania naszej galopującej rzeczywistości.
Dziś dla matki czy ojca nie powinno być złą nowiną, że ich nastoletnie dziecko spodziewa się dziecka, bo w końcu to dobra wiadomość... Rodzi się nowe życie. Gorzej zaś, gdy zamiast tego ktoś kiedyś usłyszy od córki: mam HIV. Ten wirus jest tak popularny jak narkotyki na szkolnej dyskotece i wcale się nie zdziwię, że na tej samej imprezie ktoś rozdaje innym śmierć. Ten nudny reżyser Zanussi miał jednak rację, że życie to śmiertelna choroba, wpisana w ryzyko życia, które zdarza się tylko raz.
TOMASZ GÜNTHER REICH