Roku Pańskiego 2014. Piątek 10 października. Planowany odjazd pociągu relacji Warszawa-Iława o godzinie 17:50. Jest godzina 18:23, nadjeżdża pociąg. Udało się, jadę do domu. Po raz pierwszy tak ekskluzywnym środkiem transportu jak ekspres...
Nie dlatego, że rzadko odwiedzam rodzinne strony, a ze względu na cenę tego fantastycznego, wysublimowanego sposobu przemieszczania się z punktu „a” do punktu „b”. Tym razem nie miałam wyjścia. Bilet podarowała mi koleżanka z pracy, która nie mogła już dłużej znosić mojego ględzenia na temat braku sensownych połączeń z macierzą. Cena tej przyjemności to całe osiemdziesiąt jeden złotych, informował wydruk z internetu. Aż tyle?! Za co? Dziwiłam się liczbie na białej kartce papieru. To się dopiero okaże.
Zwykle korzystam z usług PolskiegoBusa i serwisu BlaBlaCar (łapanie autostopu przez internet). Niestety tym razem nie znalazł się nikt uprzejmy, kto odebrałby moją szanowną osobę z Ostródy. PolskiBus dojeżdża tylko do miasta na literę „o”, a podróże BlaBlaCarem także najczęściej mają swój kres w tej miejscowości. Właśnie dlatego podróży dotychczasowymi środkami lokomocji nie brałam pod uwagę. Pozostała możliwość pieszego pielgrzymowania lub skorzystania z usług Polskich Kolei Państwowych. Pierwsza opcja odpada, ponieważ na odwiedziny najbliższych miałam do dyspozycji weekend. Decyzja podjęta, jadę pociągiem. Po wpisaniu w wyszukiwarkę poszukiwanego celu podróży okazało się, że jedyne, co mam do wyboru, to pociąg ekspresowy. Za tę cenę można by polecieć samolotem na Wyspy Brytyjskie, ale cóż, nie miałam wyjścia. Marta już kupiła bilet. Może faktycznie będzie wspaniale i podróż pociągiem jest warta swojej ceny.
Siedzę w pociągu, w dziewiątym przedziale, tuż przy oknie i relacjonuję. Krzesła ustawione w dwóch rzędach, po dwa miejsca siedzące w każdym. Sześćdziesiąt dwa to numer mojej miejscówki. Udało się, odnalazłam przydzieloną mi przez maszynę przestrzeń. Zdziwił mnie jednak nietuzinkowy system numeracji siedzeń. Obok numeru 62 widniał 68. Ta zmyłka kosztowała moich współpasażerów kilka szturchańców ogromną walizką, ponieważ kiedy dotarłam do numeru 61, kolejnym okazał się numer 70. Zawróciłam, odwróciłam się w lewo, w prawo i ponownie w lewo. Przeszłam kilka kroków wstecz, aż na końcu usłyszałam kobiecy, niski głos. Dziewczyna w żółtym t-shircie zapytała, czy poszukuję siedzenia numer 62. – Tak! Oczywiście! – odpowiedziałam ucieszona z odnalezienia zguby. Przez chwilę poczułam się jak uczestnik zbiorowego testu na inteligencję.
Dziewczyna w żółtym okazała się moją towarzyszką podróży. Gdy zamknęłam oczy, jej ciężki oddech zdawał się wskazywać dużo wyższą metrykę, niż posiadała w rzeczywistości. Biedna ona, biedni oni, jej najbliżsi... Ale to nic! Na drażniące dźwięki byłam przygotowana. Wyjęłam z torby niezawodne pchełki. Ten typ słuchawek jest niezdrowy dla słuchu, istotne, że od czasu do czasu doskonale spełnia swoją funkcję. Smartfon i słuchawki to nieodzowny zestaw Anny podróżniczki. Strząsnęłam okruszki z welurowego, granatowego fotela, usiadłam wygodnie i zaczęłam wykonywać swoją ulubioną czynność, czyli obserwacje. Tak, siedzenia to pierwsze, co przykuło moją uwagę. Zdecydowany plus, są bardzo komfortowe. Dalej elektroniczna tablica spoglądająca na podróżnych z centralnego miejsca w przedziale, znad wejścia do wagonu. Informowała, że na przykład, aktualnie jedziemy Norwidem z prędkością 144 kilometrów na godzinę. Wewnątrz termometr wskazuje 22 stopnie Celsjusza, później 19 i tak już do końca podróży. Optymalnie przyjemnie.
Prędkość malała i wzrastała, nie przekraczała jednak 150 kilometrów na godzinę. Pociąg trasę z Iławy do Warszawy pokonuje w dwie godziny i dwadzieścia minut. Należy jeszcze doliczyć czas opóźnienia, który zawsze przecież „może ulec zmianie”. Norwid spóźnia się opcjonalnie godzinę albo pół. Mnie na szczęście przytrafiła się bardziej optymistyczna opcja. Chciałabym napisać, że dwie godziny i dwadzieścia minut to wspaniały czas, ale wliczając te nieszczęsne, cykliczne opóźnianki, niestety nie mogę.
„Żółta” tak straszliwie sapie. Podkręcam dźwięk w słuchawkach. Biedna ona, biedna ja. Tuż przed wejściem do pociągu okazało się, że wagon, którym jadę, ma swój osobisty, ekskluzywny dostęp do internetu. Tak mi się wtedy wydawało… Wow, spróbuję odpalić Wi-Fi w telefonie. To na chwilę odwróciło moją uwagę od oddechu „żółtej”. Uśmiecham się szeroko, jest połączenie. Na starcie w przeglądarce samoistnie uruchamia się strona PKP IC i T-Mobile. Dwie zupełnie różne firmy, dwa zupełnie różne znaki firmowe tuż obok siebie w bliskiej przyjaźni. Wspólnie w konsumpcyjnej symbiozie witają pasażerów. Dostęp do internetu mają wszyscy podróżni. Bardzo mi miło, odpowiadam w próżnię. Towarzyszka podróży zerka na mnie podejrzliwie. Chyba miała opłacony internet w telefonie, więc Wi-Fi nie robiło na niej większego wrażenia. Wracając, obie firmy informują, że dostęp do internetu uzyskam po zaakceptowaniu regulaminu korzystania z usługi. Przeczytałam, zaakceptowałam i czekam. Szukałam dziury w całym i nic. Dziura jednak sama mnie znalazła. Komunikat: „problem z logowaniem, spróbuj później”. Hmm… później spróbuję w domu. Odpuściłam. Przed opuszczeniem pokładu zacnego Norwida spróbowałam raz jeszcze, Wi-Fi działało. Brawo! I tak nie spodziewałam się dostępu do internetu. On był, zatem brawo!
Zabrałam ze sobą za to kilka wypełniaczy czasu. Nie dlatego, że mi się nudzi, po prostu cenię czas jako wartość ponad wartościami. Czytałam starego, dobrego Freuda, rozmyślałam też trochę i słuchałam muzyki. I pisałam felieton, który właśnie czytasz. Wielozadaniowy homo sapiens to chyba efekt ewolucji, który dopiero się krystalizuje. Ku mojemu zdziwieniu pisałam w miarę czytelnie. Nie trzęsło. Odczuwałam za to delikatne drgania, przyjemne, uspokajające. „Żółtą” też uspokajały, przestała sapać. Być może podróże pociągiem to klucz do leczenia problemów z oddychaniem, może nawet bezdechów nocnych.
Podróż z Iławy do Warszawy w jedynej możliwej dla mnie opcji do wyboru kosztuje 81 złotych w jedną stronę. Płaci się za prędkość maksymalnie 150 km/h, wygodne, welurowe siedzenia z okruszkami, optymalną temperaturę powietrza, Wi-Fi, które czasem działa, opóźnienie półgodzinne i przyjemne kołysanie, które od zawsze uwielbiałam. Może kosztować też nic, jeśli ma się przyjaciół, którzy chcą ci sprawić przyjemność. Jednorazowo można taką pomoc dobrej wróżki przyjąć, następnym razem będę jednak wyczekiwała oferty przejazdu do Iławy w serwisie BlaBlaCar. Tam podróż kosztuje co najwyżej trzydzieści złotych. Co prawda można trafić na uciążliwych towarzyszy podróży, nieznośne gaduły i miłośników techno, ale częściej też spotyka się ciekawe osoby, z którymi relacje wychodzą daleko poza serwis społecznościowy.
Kolej odpada, a na domiar złego biedna Iława nie może zaprzyjaźnić się z PolskimBusem. Chyba, że ktoś po ciemku przesunie wstęgę krajowej siódemki odrobinę na zachód. I po kłopocie. Nikomu wówczas nie będzie potrzebna kolej. A szkoda, bo lubiłam podróżować pociągiem.
ANNA SARNOWSKA