„Przeżyłam coś niezwykłego w autobusie komunikacji miejskiej. Jestem panią już raczej starszą niż młodszą. Na siedzeniu przede mną usiadł zalany jegomość i zaczął ze mną rozmowę wielce filozoficzną. Zbywałam go półsłówkami, ale temu jegomościowi to wcale nie przeszkadzało. Zaczął się nachylać nade mną coraz bardziej. Ja odsuwałam się jak tylko mogłam, bo już nawet nie dało się wstać, ponieważ mój „rozmówca” zajął całą wolną przestrzeń wokół mnie. I wtedy nadeszła pomoc”.
Katarzyna Echt: Psycholog radzi
„Pomoc nadeszła ze strony młodego, może 20-letniego chłopaka, który w całkiem niespodziewany sposób mnie obronił. Dotknął ramienia pijaczka i... zaczął z nim rozmawiać odciągając go ode mnie.
W tamtej chwili uśmiechnął się do mnie i skomentował: „Ja też nie lubię nachalnych pijaków”. Wciąż jestem pod wrażeniem tej rycerskiej interwencji i w duszy noszę odrobinę zazdrości wobec rodziców chłopca, jakim cudem udało im się wychować takiego Rycerza w tych zdeprawowanych czasach?
Muszę się przyznać, że byłam taka zaskoczona, że nie zdążyłam powiedzieć nic poza zdawkowym „dziękuję”. Dlatego piszę do Pani, bo mam nadzieję, że mój obrońca przeczyta ten list i w ten sposób będę mogła mu podziękować. Obyś rycerzu spotkał na swej drodze damę godną Twego serca” – pisze Helena.
* * *
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam Pani list i dołączam również swoje życzenia wszystkiego co najlepsze temu młodemu człowiekowi. Zazdroszczę również Pani spotkania z nim.
Kiedy patrzyłam na walczące rycerstwo pod Grunwaldem w minioną sobotę, zastanawiałam się nad czasami, które minęły – nad rycerzami, którzy są już tylko historią... A tu – proszę! Rycerze są wśród nas. Może cnota obrony słabszych, rycerska cnota, wciąż żyje?
Przy okazji skojarzyła mi się sytuacja, której sama byłam nie tyle świadkiem, co ofiarą, a uczestnikami byli trzej młodzi ludzie, mniej więcej 18-20-letni. Z powodu ich braku wyobraźni i elementarnego poczucia współodpowiedzialności za bliźnich zderzyłam się czołowo z samochodem z naprzeciwka.
Jechałam drogą łączącą Wikielec ze Stradomnem. Mniej więcej w połowie drogi jest zakręt i podjazd pod górkę. Podobnie wygląda droga ze strony przeciwnej: też jest podjazd pod górkę, więc jadący nie widzą się nawzajem. Mój pas drogi w opisanym przeze mnie miejscu, zagradzał tył samochodu, którego przód tkwił w zbożu, a jego pijany (chyba) kierowca stał odwrócony tyłem do drogi. Natomiast trzej pasażerowie, trzej przedstawiciele młodzieży spokojnie patrzyli jak omijam zagradzający samochód zmieniając pas na lewy i nieuchronnie jadę na „czołówkę” z samochodem z przeciwka, którego ja nie mogłam widzieć, ale oni widzieli, bo stali na szczycie wzniesienia.
Nie wspomnę już o braku trójkąta ostrzegawczego. Niech by choć jeden z tych młodych był choć trochę taki, jak Pani rycerz. Wystarczyło, że machnąłby ręką zatrzymując albo mnie, albo drugą ofiarę tego zderzenia. Jechałam wolno, więc poza siniakami od pasów nic mi się nie stało, ale przecież stać się mogło.
Zastanawialiśmy się kiedyś w gronie przyjaciół, gdzie są granice wyobraźni i czy tę właśnie umiejętność można ćwiczyć. Otóż można ćwiczyć, a dbałość o bliźnich jest częścią ogólnego wychowania. Jeżeli ojciec, matka pokazują swojemu dziecku jak się to robi, to wtedy jest szansa, że Młody zacznie powtarzać.
Możemy oczywiście wyjść z bardziej ogólnego pytania o odpowiedzialność i współodpowiedzialność. Generalnie wiemy, że każdy dorosły odpowiada za siebie, ale bywają takie sytuacja, jak opisana wyżej, że brak poczucia współodpowiedzialności graniczy ze znieczulicą i jest społecznie naganna. Nawet prawo nakazuje interweniować w sytuacji, gdy jest zagrożone zdrowie lub życie ludzkie i jeśli obserwator tego nie zrobi to jest współwinny. Może dlatego przy spowiedzi powszechnej mówimy, że zgrzeszyłem mową, uczynkiem i zaniedbaniem.
Jednym z bardziej znanych przykładów znieczulicy społecznej jest opisane przez Aronsona w „Psychologii Społecznej” morderstwo, które odbywało się na oczach około 30 osób. Całe zdarzenie trwało aż przez jakieś pół godziny, bo ofiara broniła się, krzyczała i wzywała pomocy, ale nikt z obserwatorów nie przyszedł jej z pomocą. Zdarzyło się to w latach 60. ubiegłego wieku i stało się podstawą do badań psychologii społecznej nad ludzkimi zachowaniami w sytuacjach ekstremalnych. Wnioski z tych badań są wielowymiarowe i często zaskakujące. Zachęcam więc do lektury wspomnianej wyżej książki (czyta się znakomicie).
Pragnę tylko wspomnieć, że może najważniejszym wnioskiem z tamtych badań jest to, iż w sytuacji zagrożenia wobec wielu nieznanych osób należy zwracać się o pomoc do wybranej, konkretnej osoby, a nie wołać o pomoc w przestrzeń. Każdy z nas bowiem poproszony wprost o pomoc – pomoże! Zadzwoni po policję, karetkę itp. Natomiast samo wołanie „pomocy” w przestrzeń bez konkretnego adresu nie zobowiązuje nikogo. No i osoby słuchające zwykle sądzą, że pomocy udzielił już ktoś inny, zadzwonił po policję czy karetkę itp.
Przykład opisany przez Panią znajduje się o całe lata świetlne w kierunku słońca w stosunku do wspomnianego wyżej przykładu. Może zachwyca dlatego, że Rycerz wkroczył do akcji, aby bronić kobietę przed pijanym, ale w sumie niegroźnym facetem. Nie było tam zagrożenia ani zdrowia, ani życia, a jedynie naruszenie terytorium osobistego i komfortu jazdy. Ponieważ dodatkowo nie mamy do czynienia z szałową sex-bombą lub osobistą narzeczoną onego Rycerza, więc trudno go posądzić o interesowność czy osobiste zobowiązania. Nic z tej interwencji nie miał poza, może, kilkoma uciążliwymi chwilami spędzonymi z zalanym jegomościem. No i oczywiście poza Pani wdzięcznością wyrażoną w jakże piękny sposób.
Jeszcze raz dziękuję Pani za ten list.
KATARZYNA ECHT
tel. 501 242-691