A tymczasem w Polsce... Jedziemy samochodem po wsiach oraz miastach i mimo tysięcy znaków drogowych trudno trafić do celu. Znaków tysiące, powtarzających się na umór. Kto po iławskich obwodnicach jeździ rowerkiem czy na rolkach, ten dobrze obserwując, nadziwić się nie może setkom oznakowań zbędnie powtarzających się. Jeśli wiarę mojej relacji dać chcecie, to sami przy okazji policzcie mnogość niepotrzebnie powtarzających się oznakowań. Najlepiej zaś, kiedy sami zadacie sobie trud policzenia oznakowań, np. na skrzyżowaniu z obwodnicy Jana Pawła II na ul. Piaskową w kierunku cmentarza. Jeśli już udacie się do ostatniego w polu ronda, to policzywszy znaków mrowie, naliczycie ich ze 32 sztuki. Czy ktoś zastanowił się nad niezbędnością oznakowań i policzył cenę?
Nareszcie od iławskiego osiedla Lubawskiego wzdłuż modernizowanej „piętnastki” z jej lewej strony przy lesie ciągnie się ścieżka asfaltowa dla rowerzystów i pieszych. Asfaltowa wreszcie, bo – jak oceniają niektórzy niezależni znawcy – tańsza od kostki, lecz tego pewien nie jestem, ale czas lania asfaltem ścieżki do drogi odbijającej do Dziarn był bardzo krótki w porównaniu z wykładaną kostką.
Przeraziła mnie jednak ilość lamp oświetleniowych, które posadowione są co 35 metrów jedna od drugiej. Czyż to nie nonsens i trwonienie środków płatniczych? Zresztą i tak nikt bez ochrony nawet przy setek lamp świecących nocą nie odważy się przy lesie pójść samotny w kierunku Dziarn. Niechby ktoś policzył, jaki będzie koszt energii na dobę zużyty na oświetlenie tej prawie półtorakilometrowej ścieżki.
Obywatele często zwracają uwagę na oszczędzanie energii, monitując, że za dnia palą się w mieście latarnie lub kiedy w nocy niewłączane są lampy w niektórych rewirach miasta. Dobry to omen z punktu obywatelskości narodu. Tymczasem fantazja inwestorów nie zna granic, co w okresie kryzysu finansowego ma fatalne często skutki.
Butelek po piwie bezzwrotnych, butelek po „małpkach” od gorzałki po trawnikach leży tysiące; plastyków po coli i innych świństwach trafia do rowów, na trawniki i nikt tego nie zbiera. Natomiast po piwie puszki są wyszukiwane, wygrzebywane ze śmietników przez biednych ludzi. Czy nie można by butelek i szkła innego oraz plastyków – skupu otworzyć?
Na osiedlach stoją kosze na plastykowe śmieci, a na nich durny napis: „Zgnieć mnie”. Durny, gdyż personifikacja plastyku jest według mnie szczytem głupoty. Jednak gdyby ludzie, wyrzucając butle i beczki 5-litrowe, zgniatali je, to co najmniej dwukrotnie więcej można by tego w koszu pomieścić, co dałoby zysk na transporcie. Mieszkańcy osiedli jednak jakby nie widzieli problemu albo pokutowała w nich normalna niechęć do dodatkowego wysiłku.
Temat kolejny, który od cytatu z Norwida pocznę: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba... Tęskno mi, Panie...”, skomentuję tak: czy biedny ten kraj, którego obywatele (46%) tysiące ton suchego chleba wyrzucają na śmieci lub normalnie na trawę dla ptactwa? Proszę was – chyba nie.
Brak szacunku do chleba – według zwyczaju i polskiej kultury chrześcijańskiej – jako dobra od niebios to nie tylko rozrzutność a grzech („Daj nam chleba powszedniego…” – mówimy w pacierzu ). Oczywiście ten chleb powszedni do kromki ostatniej należy spożytkować. Niewykluczone, że czasem ptactwo i zwierzynę nakarmić, nie zaś na śmieci wyrzucać.
„Dość katechezy!” – powiecie... Jednak dziwny to zwyczaj spożywania, najlepiej ciepłego z piekarnika chlebka. Często sprzedawcy uskarżają się, że kupujący nie życzą sobie – według wielu – chleba „starego”, tego po 15 godzinach od dostawy. Nie ma większego błędu z punktu fizjologii żywienia – trawienia, jak objadanie się bardzo świeżym chlebem, a szczególnie ciepłym. Chleb ciepły w układzie pokarmowym zawsze będzie ciężej strawny od chleba stwardniałego. Zatem lepszy chleb wczorajszy, nawet dwu-trzydniowy, od jeszcze pulchnego, a nie mówiąc o ciepłym.
Mamy zatem przykład relacji pomiędzy zdrowiem a oszczędnością. Zresztą brak w kieszeni pieniążków też na zdrowie pada – zwane nie tylko potocznie zdrowiem ekonomicznym.
Dotykam bliskie nam, Polakom, aspekty gospodarowania w działaniu – jakże ważne z punktu widzenia egzystencji narodu i państwa w ogóle. Ekonomia, planowanie i roztropność w wydatkowaniu środków, a szczególnie już tych pożyczonych zależy od naszych postaw i zachowań w życiu prywatnym i społecznym.
Jeśli prywatnie zapożyczę się i nadmiernie inwestuję, to jakby moja sprawa. Choć nie do końca moja, gdyż może też mieć społeczny w sensie globalnym wymiar i skutek. Lecz gdy będąc u władzy, wydatkujemy nie ze swej kieszeni, to opłakane skutki dla pokoleń mają wymiar strategiczny dla kraju i narodu.
Kontrolowanie wydatków, spojrzenie na koszty, dystrybucję należy do nas, do narodu, a w zasadzie do wybranych przez nas radnych, posłów, senatorów. Okazuje się, co widać i czasem słychać ze skrytych urządzeń, że bywa różnie.
FELIKS ROCHOWICZ