Zapewne po przemyśleniach moich w sprawie naprawy Rzeczypospolitej piłkarskiej czekacie na resztę wypowiedzi. Najpierw o meczu z Niemcami, zatem co nieco refleksji z ostatniego meczu na narodowym w eliminacjach do Mistrzostw Europy.
Stało się to, czego od dziesiątek lat oczekują Polacy. Dla mnie to żaden nadzwyczajny sukces polskiej reprezentacji, albowiem już nie raz mogliśmy Niemcom dać baty. Blisko było w Monachium w półfinale 1974 roku. Dla mnie radość z tego, że nam od wielu lat spełniło się należne zwycięstwo. Szczęśliwe chwile dla Polski, zaś dla Niemców, światowej potęgi piłkarskiej – zasłużona porażka.
Dla mnie sukces nie do wiary, tym bardziej, że od bramki do bramki nie odrywałem oczu od szkła telewizora. Mecz szczęśliwie zakończony, bo wiadomo, jakim uderzeniom dał odpór polski golkiper, po naszemu bramkarz. Niemcom zaś – szczęście w meczu wyjątkowo nie dopisywało. Ale nic, oni trafiali zawsze w ostatniej minucie, tym razem trick im nie wyszedł, oczywiście dzięki naszej obronie. Zatem możemy zwyciężyć z najlepszymi na świecie graczami, zaś zremisować tam, gdzie wszyscy czekali wiktorii – ze Szkotami. W sporcie czasem tak bywa.
Ale do rzeczy. W kontekście różnych przemyśleń jawi się pytanie – dlaczego w Iławie nie można udźwignąć dobrego piłkarstwa? Dobrego, co nie oznacza, że myślę o II czy I lidze. Nie oczekuję bynajmniej drużyny w lidze z wyższej półki, lecz wysokiego poziomu szkolenia drużyny juniorskiej. Oczekuję selekcji i mądrego szkolenia uzdolnionych piłkarzy, którzy zasilaliby kluby ekstraklasy czy narodową drużynę.
Koncepty zacnych osób zajmujących się małą i średnią przedsiębiorczością w Iławie, nastawione swego czasu na stworzenie II czy I-ligowego zespołu piłkarskiego, były i będą niczym innym, jak tylko marzeniem ściętej głowy. Jednak nie oznacza to wcale, że ich potępiam. Wręcz są potrzebni, ale o innym spojrzeniu na drogę piłkarstwa w środowiskach odległych od metropolii, w małych miasteczkach. Dlaczego tak myślę, zaraz wyłuskam.
Pocznę od przypadkowego spotkania na komunalnym – oczywiście cmentarzu. Jestem nad grobem chrzestnej Zofii Bednarskiej, gdzie na okoliczność nadchodzących Wszystkich Świętych ustawiam donicę żywego kwiecia, aby zawczasu kwitły, nim mrozy nastaną. Nagle zza krzaków i cmentarnego cienia wysokiej tui słyszę jakby zza grobu męski głos: Dzień dobry profesorowi! Odwracam się i własnym oczom nie wierzę, gdyż w tym samym celu też groby oprzątał Zębal (Krzysztof Jackowski), dawnej ferajny piłkarskiej znany gość.
– To mi się podoba, co pan napisał o ferajnie latającej za piłką. Tak było. Teraz jest kłopot. Nas rwało od kolebki do niczego innego, jak tylko do piłki. Często najlepsze podwórka w Iławie były zajęte i trzeba było zawalczyć lub swoje odczekać w kolejce.
Zatem na pytanie o dobór chłopców do piłkarstwa odpowiedzieliśmy zgodnie: on przebiega jakby samorzutnie, wynika z wnętrza małego chłopca, bez niczyjej woli ani organizowania. Mówimy tutaj o doborze intuicyjnym, kiedy sama młodzież czuje bluesa, co do szczęścia i życia jest jej potrzebne – gra w nogę.
Z własnego podwórka wiem, że największe sukcesy miewali ci, których „to coś” ciągnęło do sportu i podjęcia rywalizacji w wyścigach i grze, by prześcignąć kolegę, czasem by coś mu udowodnić albo pokazać się w klasie czy przedszkolu. Tak było i jest. Iskra Boża – zatem natchnienie i predyspozycja bywa pierwszą siłą sprawczą podjęcia aktywności sportowej młodego człowieka, zanim w jego życiu sportowym pojawi się instruktor czy trener. Przy okazji powiem wam coś, o czym warto wiedzieć, aby metody treningu nie zdusiły iskry utalentowanego młodziaka.
W Iławie (zresztą nie tylko tu) brakuje tzw. placów do samodzielnej gry, poza orlikami, niezbędnymi w metodycznym szkoleniu. To stąd do zorganizowanych grup sportowych iść mają rzesze małych piłkarzyków, wybieranych przez instruktorów do akademii piłkarskich czy klas sportowych w szkołach podstawowych. Tutaj należy ich oceniać, selekcjonować kondycyjnie i pod względem sprawności ruchowej. Jednak pamiętajcie, że ocena testem bywa też złudna i prowadzić może na manowce. W życiowej drodze trenerskiej doświadczyłem, że osoba z chorobą Heinego-Medina po 4-letnim zwolnieniu z wf na przełomie 12-16 lat, po 10 latach treningu zwieńczyła swoją karierę wyjazdem na igrzyska olimpijskie.
Był czas, kiedy Iława własnymi siłami, tj. wychowankami, zasłynęła zakwalifikowaniem drużyny do II ligi piłkarskiej. Chwała i szacun za wkład osobisty działaczom oddanym i zacnym, jak na owe czasy, przedsiębiorcom. Szkoda, że wizja konstrukcji drużyny nie była pojmowana jako wspieranie, dawanie, by profesjonalnie budować potęgę drużyny w oparciu o własne siły witalne młodzieży, a zeszła na tory montowania tylko składu na teraz. Nastąpiło więc wykolejenie iławskiej drużyny sztandarowej jak towarowego składu na zbutwiałych podkładach szynowych. Podobnie jak z polskim przemysłem motoryzacyjnym, jawiącym się tylko montownią samochodów.
Zainstalować w Iławie drużynę II- czy I-ligową, to problem ekonomii i biznesu, nie zaś szkolenia i wychowania. O tym nie chcę nawijać. Ale wychowywanie szkrabów na ludzi, poszukiwanie, selekcjonowanie i harmonijne nauczanie techniki gry i umiejętności technicznych odpowiednio do wieku to już dobro wyższej użyteczności, sztuka i artyzm. Dać im szansę gry doskonałej, gry w drużynach juniorskich, pokazać klubom, mądrze wyekspediować w świat – to jest nasza szansa.
Oni też będą nasi, nawet kiedy zagrają w Borussii Dortmund. I może dlatego w Iławie nie potrafimy tego robić, że to finezja i artyzm? Szanowni państwo – ależ nie! My mamy co najmniej mendel własnych wychowanków, trenerów i instruktorów pozatrudnianych wokół Iławy. Ich trzeba zebrać, natchnąć, pokierować, podpowiedzieć i zapłacić (to mimo wszystko grosze do częstego trwonienia środków).
Na koniec wrócę do rozmowy z Zębalem na cmentarzu nad grobem mej chrzestnej. Kiedy wspomniałem o Zdzichu ze znanej iławskiej rodziny Sosnowskich (cześć WAM i chwała chłopaki), Zębal wtrącił o wychowaniu tekst.
– Panie profesorze, jak w szatni zbieraliśmy się przed zajęciami, to każdy z nas musiał Zdzichowi oddać cześć i powiedzieć dokładnie i wyraźnie: „dzień dobry!”.
I chyba jesteśmy w domu. Ale nie dzisiejszym, a tamtym sprzed 40 lat.
FELIKS ROCHOWICZ