Pochwalę ratusz iławski, co trafia mi się rzadko, ale i okazje są średnio raz na kilkanaście miesięcy. Zdarzyło się wszak coś pozytywnego w godzinach wieczornych i nie byłbym sobą gdybym nie oddał nastrojów z hali widowiskowej.
Leszek Olszewski
Od połowy grudnia już gdzieś kłuły w oczy anonse, że odpowiednie komórki grodu organizują dzień przed Sylwestrem w hali widowiskowej mały prezent dla steranych życiem tubylców. Mianowicie koncert muzyki poważnej, który wygrać miała orkiestra symfoniczna filharmonii z Olsztyna, a w repertuarze mieli pojawić się m.in. Joann Strauss syn, Franciszek Lehar i śp. – podobnie jak pozostali – Imre Kalman.
Spektaklowi nadano tytuł „Koncert Wiedeński”, co ludzi jako tako wyrobionych dziwić nie mogło, bo wszyscy wzmiankowali żyli w nieodżałowanej pamięci cesarskich Austro-Węgrzech. Pisali to operetki, to walce – co dyktowała im moda czasu, prawa rynku i potencjał twórczy. Pikanterii całości dodawała informacja, że całość opłaca miasto ze swoich funduszy, czyli wszyscy przybyli wchodzą i słuchają gości z Olsztyna gratis.
Apelowałem już kiedyś o podobne działania do ICK i burmistrza, argumentując, że aż wstyd bierze, gdy zestawi się Iławę z okolicą pod kątem tętna życia kulturalnego. Dodałem wtedy, że gros takich atrakcji winno być darmowych, bo ludzie nie mają generalnie pieniędzy na fanaberie. Tu i po całej Polszcze, gdyż podobnie dzieje się od Ostródy i Gdańska po Warszawę i Sierpc. Tyle, że tam ktoś tam to finansuje, więc impreza goni imprezę a tu szara i dobijająca posucha.
Secundo zaś – pisałem – koniec lata nie jest czasem, gdy zwija się „kulturalnie” manatki i siada na ponad pół roku w ciepłych gabinetach opiewając w mediach swe pseudo zasługi. Populacja tu bowiem – jeśli pada z nudów – to właśnie w okresie jesienno-zimowym i wystarczyło teraz jednego koncertu by może kilka osób przejrzało na oczy i uświadomiło sobie w piątek to, co inni wiedzieli w poniedziałek o świcie. Może nie dadzą po sobie tego poznać, ale ufam, że refleksja ich chwyci.
Domyślacie się zapewne, że hala pękała w szwach w przedziale wiekowym 10-94? I dobrze się domyślacie. Dodatkowo muzyka okazała się być ponadpokoleniowa, entuzjastyczne recenzje o zamieszaniu słyszałem z ust dziadków, synów, córek, wnuków – prawie, że prawnucząt. To też dobitnie świadczy, że ludność pragnie wyjść pospiesznie w weekend z domu pod warunkiem jednak, że ma po co.
Kto wie ile mniej piw dzięki wiedeńczykom z Olsztyna zostało wypitych pod sklepami, w ilu przypadkach opisy koncertu zastąpiły domowe awantury o ścierkę nie na miejscu i podobne problemy rodem z magla, niemniej obecne tu i tam… Zarobiły też lokale gastronomiczne, bo jak tu z dawno nie widzianym znajomym nie wpaść po wszystkim na gorącą herbatę pod 50-tkę wódki dla kurażu? W tak pięknych okolicznościach czasu i miejsca, gdy piątkowy wieczór długi, choć niestety muzyka zdążyła ucichnąć? Nie sposób przecież tak po prostu rozejść się każdy w swoją stronę. Poczucie wspólnego przeżywania i sielanki słowem triumfowało.
Ponadto, kilka dni po wszystkim – powiedzmy sobie wprost z perspektywy wmeldowanego roku 2006 – skoro mrzonkami okazały się niegdysiejsze obietnice o stworzeniu tu jakichś miejsc pracy, bliżej niesprecyzowanych tanich mieszkań, osiedlowych boisk itp. to przynajmniej – dla spokoju włodarzy – igrzysk nie powinno gawiedzi zabraknąć. Tego kursu niech się trzymają, jak nie chcą gdzieś przedwcześnie zatonąć. Mimo, że los niektórych i tak wydaje się egzekucyjnie przesądzony.
Jednak zawsze przy kolejnej potencjalnej elekcji można się wychwalić chociaż tym. To jest, że może nie tak wyszło jak planowaliśmy, ale co się nabawiliśmy to nasze. To konkretny atut i to nie do końca bezsensowny, bo – prawdę mówiąc – za poprzedniej władzy Iława już strasznie kulała imprezowo i dystans między nią, a nawet powiatami ościennymi już jawił się wyraźnym. Ale nie rozdrapujmy mniej lub bardziej odległych ran, skoro dziś tonizujemy raczej nastrój.
Całościowy wydźwięk tego, co zaszło 30 grudnia skłania ku jedynie słusznym sugestiom – jak najwięcej takich piątków nad Jeziorakiem, w końcu halę nie po to postawił Adam Żyliński, by cieszyła oko z zewnątrz, a w środku zionęła pustką poza imprezami stricte sportowymi. I te życzenia zaczynają się spełniać, bo w połowie stycznia czeka chętnych powiatowy bodaj Koncert Noworoczny, który znów pewnie przyciągnie tłumy – i dobrze! Byle poziom wykonawców nie za bardzo kazał tęsknić za filharmonikami znad Łyny.
Gratuluję więc pomysłodawcom pomysłu – niech w nich żar nie wygasa i w żadnej mierze duch nie gaśnie, bo za to ostatnie papież w grobie gotów się obrazić. Tyle przecież apelował, by ducha w sobie nie gasić, więc proszę mieć to na uwadze… Poważnie zaś – to tego właśnie gród od strony weekendowej potrzebował, stąd tak ochoczo skonsumował podsuniętą mu przynętę.
Sytuacja jest o tyle korzystna, że wygłodniały naród pójdzie tutaj na wszystko co mu się zaoferuje, nie trzeba więc wydawać majątku na kolejne tego typu wyzwanie. Głowę daję, że tłumy przyjdą tu nawet na przegląd etnicznej muzyki Wysp Fidżi, Salomona i Zachodnich Kajmanów, nie interesując się nawet specjalnie o co chodzi. A wszystko według mentalnej filozofii – „coś się dzieje to idę”.
Nie wierzę bowiem w wysyp fanatyzmu dla Straussa, reggae czy jazzu tradycyjnego w czymś takim jak Iława. Indywidualnie może tak, ale nie nagłą siłą prącą kilku czy kilkunastu tysięcy ludzi. Prawa logiki idą w inną stronę i dobrze to dostrzec zanim staniemy się groteskowi dla innych. Niemniej, w imieniu mile zaskoczonych gorączką piątkowych chwil, dziękuję szefowi iławskiej Rady Miejskiej Edwardowi Bojko, Urzędowi Miejskiemu w Iławie, dyrektor Ewie Wiśniewskiej z Iławskiego Centrum Kultury et consortes za to, co tak udanie sfinalizowali, życząc wzmiankowanym z tego miejsca dalszych sukcesów na przeróżnych niwach, a także dobrego roku i wszelkiego spełnienia – od pracy zawodowej po życie seksualne.
Miastu na „I” zaś życzę, by jak najprędzej wyremontowano mu kino, bo wiedeńska muzyka grana w iławskiej sali sportowej, to prawie jak mecz amerykańskiego futbolu rozgrywany w gmachu Teatru Żydowskiego w Pradze czeskiej. Ale... w okresach przejściowych nie takie cuda odnotowywano...
Leszek Olszewski