Głupota dzieli się na taką, w którą wchodzi się wbrew sobie i wtedy jest przyrodzona, i na taką, w którą wchodzi się na życzenie własne i często staje się ona wówczas kongenialną tępotą. O przyrodzonej mówić nie wypada, ale o tej drugiej – słów kilka. Tę drugą organizujemy sobie sami: analitycznie, syntetycznie, metodycznie, a i z entuzjazmem niektórzy też. Optymistyczne to jest jednak to, że czasami może być odwracalna.
Andrzej Kleina
Młody zwolennik LPR w reklamówce telewizyjnej tuż przed wyborami zakomunikował rodakom: „Mam odwagę to powiedzieć: dwóch pederastów to nie to samo, co mąż i żona”. Bernard Cambell powiedział, że mowa jest czymś więcej niż zespołem dźwięków. Jest to akt kodowania myśli w szereg kontrolowanych i powiązanych z sobą dźwięków, a kodowanie to odbywa się w korze mózgowej. Gdzie kodował ów młody człowiek z reklamówki? – zaiste nie wiadomo. Niewykluczone, że na korze. Drzewa korze, gdzieś wysoko pomiędzy konarami, jak jego przodków przodkowie...
Gdzie kodował burmistrz Edmund Standara, mówiąc: „Młodzież nie może płacić długów swoich ojców”, samemu 3 lata później trzymając w garści kolejną umowę kredytową? Jest dla mnie Standara demokratą szemranym, skoro nawet w kwestiach gustu kredytowego nie pozostawia sobie miejsca na różnicę zdań...
Godzinami by można o Standarze, ale z braku miejsca tym razem krótko. Wystąpił nasz Edmund Wszechstronny jako biegły ostatnio, wyceniając szkodę drzwi magistratu przez wkurzonego petenta dokonaną, którego negatywnie załatwił. A może by panowie obaj z usług lekarza skorzystali łaskawie, o piguły jakieś na uspokojenie prosząc? Aż się boję, że następnym razem burmistrz kogoś pobić zechce, taki chłopak naelektryzowany, co pod rozwagę szczególną konwentu seniorów rady miejskiej poddaję...
Gdzie kodował Przemysław Kaperzyński i jego nadworny „Burmistrzowski Tydzień”, komentując zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego? – nie próbuję nawet odgadywać. Czyżby kacza grypa już takie spustoszenie w organizmie uczyniła „redaktora naczelnego”, że zapomniał pan Przemek o starym stwierdzeniu, że mądry mężczyzna po zwycięstwie usta zamyka? A ze straszeniem publicznym i inwektywami, wyjątkowo czujnym być należy, żeby pod paragraf groźby jakiej nie podpaść zgoła.
Psychika moja, nie ukrywam, kolejną porażkę poniosła. Ale może jednak po kolei.
Każda z kilkunastu rozmów, w których uczestniczyłem z gośćmi specjalnymi Kuriera, była dla mnie niezwykłym przeżyciem i doświadczeniem intelektualnym. Poniosłem jednak trzecią kolejną porażkę na rejteradzie rozmówcy przede mną polegającą.
Charakterystyczne jest niewątpliwie to, że uciekają przede mną (żeby było zabawniej: po wstępnym wyrażeniu nań zgody) osoby z bezpośredniego otoczenia burmistrza Lubawy Edmunda Standary. I tak kolejno: wiceburmistrz Stanisław Kieruzel, następnie zaś dyrektor OSiR – Jacek Różański. Po prostu spylili przede mną (a może burmistrz zabronił?). Tym razem zrejterował nowo mianowany dyrektor MOK – Roman Krauze.
Na pierwszy rzut oka pan Romek uzewnętrznił niepełną dojrzałość, bo rozchwiał się emocjonalnie pod wpływem, niewykluczone, wyimaginowanego poczucia braku bezpieczeństwa psychicznego, które mu zagwarantowałem. I stąd chyba ta aprioryczna niechęć do Kuriera, w szczególności zaś do mnie.
Po raz kolejny, bo czwarty, żąda pan dyrektor Krauze pytań na piśmie, na co absolutnie przystać nie mogę. Gdzie koduje pan Romek myśli swoje zacne? – zgoła nie próbuję nawet dociec. Chciałem z nim jak człowiek współczesny ze współczesnym porozmawiać, a on mi odpowiada, jakbym z epoki Agamemnona pochodził.
Wywiad jest dla mnie czymś więcej, jak subtelnym tylko zadawaniem pytań na piśmie i uroczą nań odpowiedzią (przy pomocy ściągi najczęściej sprokurowaną). Tego typu komunikacji, wyłącznie w technice grasaille, tj. czerni i bieli, zaakceptować nie mogę. Wywiad dla mnie, to nie tylko pytania i odpowiedzi. To również – a może przede wszystkim – próba nawiązania emocjonalnego kontaktu i wytworzenie psychicznej więzi z rozmówcą. Tak jak w hipnozie niemalże...
Nic na siłę jednak! Przeto obiecuję panu dyrektorowi Krauze dwie rzeczy. Nigdy nie będzie już moim gościem specjalnym. Po wtóre zaś, z niezwykłą uwagą przyglądać się będę jego karierze zawodowego liliputa w cyrku burmistrza Standary (podobnie jak sekretarzowi Maciejowi Radtke z tej samej menażerii).
Póki co dedykuję panom kawałek Eurypidesa: „Ach bracie! Twój wzrok staje się dziki. Popadłeś teraz w złość, a przed chwilą byłeś rozumny” (trochę!).
Niezwykłe prawo moralne odnalazł w sobie niejaki Tomasz Więcek ze słynnych Kisielic – w czambuł z powietrza szkalując „Kuriera Iławskiego” i przyległości. Twierdziłem nie tak dawno, że nie ma gorszej rzeczy jak urazić czyjś narcyzm, a tak z Więckiem postąpił naczelny redaktor Jarosław Synowiec, odbierając młodemu ptaszynie prawo do nazywania siebie „dziennikarzem”. Zareagował przeto ów dziewczęcy niezwykle człowiek na ten bodziec nadprogowy z impetem. Impetem aktywisty, co najmniej Związku Drwali Pomorza.
Stadionowe też rozgorączkowanie wykazał tenże Tomasz Więcek wody iławskiej problemem, niezwykłe środki leksykalne rzucając na szalę, a także osobliwą miłość dla intelektu własnego wykazując. Niesamowite...
Jest naturalne, i jest to jak najbardziej normalne, że nie zawsze prasa dyspozycyjna wobec burmistrzów i innych prezydentów (przez bezkrytyczne samouwielbienie „lokalną” siebie nazywając) zasadą boską „miłości bliźniego swego” się kieruje (bo przecież nie musi być kochana), częstokroć nawet fałszywe świadectwo bliźniemu swemu wystawiając. Nie zapominać winna jednak bezwzględnie, że kij dwa końce posiada...
Andrzej Kleina