Żałosne widowisko – zdaniem gadzinówki „Iławski Tydzień” – urządził Zygmunt Wyszyński. Powód niecodziennych ekscesów miał być jeden: Wyszyński spił się jak bela. Najbardziej żenujące jest to – kontynuuje IT – że tak haniebnych zachowań dopuszcza się czołowy moralista stajni Jarosława Synowca. I na okrasę swych wywodów, IT prezentuje zdjęcia, z których najbardziej wyraziste przedstawia pana Zygmunta z gołą pupą.
Andrzej Kleina: Zbrodnia niemalże doskonała
Spotkałem się z Zygmuntem Wyszyńskim raptem kilkakrotnie w redakcji Kuriera, jesteśmy sobie całkowicie obcymi ludźmi. Nie jest moim zamiarem próba wybielenia, czy też odbrązowienia sensacji zawartej w „Iławskim Tygodniu”. Celem mojego tekstu jest próba dokonania rzetelnej analizy faktów, przedstawionych z jednej strony przez IT, z drugiej zaś przez pana Zygmunta. Ale nie tylko!
Dlatego zapraszam czytelników do zapoznania się z podróżą intelektualną (i nic to, że ciuchcią powolną i niezbyt sprawną technicznie), której dokonałem w związku z tą sprawą.
Zaintrygowało mnie stwierdzenie IT, iż Wyszyński robił „rzeczy znacznie gorsze”, niż te przedstawione na zdjęciach. Wzbudziło to moją czujność. Oznaczałoby to, że całkowicie zamroczony człowiek jest ruchowo... sprawny i zdolny do przemieszczania się, dokonywania kolejnych „niegodnych czynów”, które to czyny skrupulatnie są fotografowane przez osoby związane z IT (w tekście powiada się: „zapewniamy”, czyli liczba mnoga...). Powstaje pytanie: czy to w ogóle było możliwe?
Powstają kolejne pytania. Co było pierwsze: czy sytuacja, w której widzimy pana Zygmunta śpiącego w samochodzie, czy próba oderwania się od ziemi z gołą pupą, uwieczniona na kolejnym zdjęciu? Bo jeżeli rzeczywiście, jak twierdzi IT, pan Zygmunt był zamroczony, to w jaki sposób doszedł bez pomocy do samochodu? Dlaczego pozwolono mu wsiąść do niego? Przecież mógł odjechać! Jeśli natomiast najsampierw wystąpiła sytuacja „drzemki” w samochodzie, to co spowodowało, że Wyszyński z samochodu wyszedł?
Pytań jest sporo. Nie chcąc ich mnożyć ponad normę, dochodzę do przekonania, iż sesja fotograficzna z panem Zygmuntem w roli głównej była zainscenizowana i, niestety, odbywała się poza świadomością „Spławika”, który po raku krtani cierpi na neurologiczne utraty świadomości.
Dlatego też uważam, że zbrodnia to niesłychana: Kaperzyński & Jarnutowski do spółki z Arkadiuszem Dzierżawskim chcieli po prostu tylko upodlić Zygmunta Pana...
Kiedy te wszystkie myśli kłębiły mi się w głowie, niespodziewanie Jarosław Synowiec otrzymał maila:
„W waszej konkurencji ukazał się artykuł na temat pana Wyszyńskiego. Niestety artykuł jest bardzo kłamliwy, że postanowiłem napisać. Ci „dziennikarze” wszystkie fotografie dokładnie zaaranżowali, ustawiając odpowiednio „modela”. Byłem świadkiem tego zdarzenia, nie jestem zwolennikiem „spławika”, ale jestem zapalonym wędkarzem, jak główny bohater, więc trochę mi przykro było patrzeć jak go wrabiają (...). Samochodem nie jeździł, a te hieny, które robiły mu zdjęcia, przyjechały białym samochodem, chyba mitsubishi, ustawiali go w różne pozycje i robili zdjęcia. Zawlekli go do samochodu, najprawdopodobniej chcieli zaaranżować jazdę po pijaku i udałoby się, gdyby nie nadjechała policja (...). Nie podobają mi się takie praktyki i wolałbym, żeby wasza profesja była wolna od tego typu sensacji, zdobywanych takich kosztem. (...) Zdaje się, iż to wszystko było ukartowane (…)”.
Dane personalne do wiadomości redakcji, łącznie z numerem telefonu. Uff, jak gorąco...
Zygmunt Wyszyński miał raka, stracił krtań, a chemio- i radioterapia pozostawiły straszne powikłania neurologiczne. Mówi w sposób bardzo charakterystyczny, można nawet odnieść wrażenie, że mówi jakby będąc w stanie „wskazującym na spożycie”.
No właśnie, podczas ataku chory traci świadomość. Ekshibicjonizm wykpiony na zdjęciu u ITków jest absolutnie poza kontrolą. Ba, żeby tylko. Chory ma złudzenie nie tylko palącego gorąca (stąd niekontrolowanie rozbieranie się), ale może w wyniku rozluźnienia zwieraczy nawet zanieczyścić się moczem lub kałem (przepraszam panie Zygmuncie!). Po ataku chory znajduje się w stanie otępienia. Niekiedy przez pewien czas pozostaje „w stanie pomrocznym lub majaczeniowym”. Po odzyskaniu przytomności zapada w sen i budzi się niebawem przy całkowitej niepamięci napadu...
Zbiry robiące mu zdjęcia podczas domniemanego ataku, to bydlęta. To nawet już nie „moral insanity” (debilizm etyczny), jak określiłem niedawno Przemysława Kaperzyńskiego w sytuacji ordynarnych kpin z Kuriera, kiedy z Arturem Fota (szefem od reklam) było tak źle, że w każdej chwili mogło skończyć się zejściem śmiertelnym, a ITkowcy kpili do upadłego z niby „zmniejszającej się ilości reklam w Kurierze”…
Przeto rzeknę: Kaperzyński & Jarnutowski & Dzierżawski – to plugawe typy, którym nikt nie powinien podać ręki. Powinno się do nich nie zbliżać na odległość 50 metrów, bo to zaraźliwe.
Zbliżają się wybory samorządowe. Kandydaci, szczerzący sztuczne szczęki, będą musieli się gdzieś pokazać. Człowiek jest obdarzony wolną wolą. Ja wyrażam przekonanie, że normalni ludzie, mający szacunek do siebie, w ich gazecie swojego wizerunku nie splugawią. Tego wszystkim „normalnym” życzę.
Panie Zygmuncie! Stała się rzecz straszna! Próbowano pana upodlić, splugawić, wręcz zniszczyć. Mimo to głowa do góry! Na pierwszy seans terapeutyczny zapraszam do siebie. Nad staw. Na karasie! Ja nie piję wcale, ale z przyjemnością – o ile pan do mnie zawita – się nawalę. Damy dżezu!
A hieny z IT, gdyby przypadkiem zawitały, aby fotki nam zrobić, pogonię psami... Bardzo skutecznie! Aż puszczą im zwieracze – i z przodu, i z tyłu! I zrobimy im zdjęcia. Kolorowe! Bo fotek mózgu robić nie należy – chłopcy go, po prostu, nie mają...
„Wierzymy (podli ITkowcy stwierdzili na koniec), że po swoich ostatnich wyczynach Zygmunt Wyszyński przestanie obłudnie kreować się na Dziennikarskie Sumienie Iławy”.
A ja wierzę, mimo iż nie religia to, że podłość ta ogromna, wyrządzona panu Zygmuntowi, zostanie przez czytelników w sposób właściwy odebrana.
Hieny. Padlinożercy.
Andrzej Kleina
OD REDAKCJI: W papierach policyjnych Wyszyński jest „czysty”. Nie zatrzymano mu prawa jazdy, ani nie ukarano nawet mandatem (bo i za co?). Świadkowie zgodnie twierdzą, że policjanci przegnali hieny i pomogli Wyszyńskiemu się pozbierać, a nawet wstawić samochód do garażu.