Pisałem kilka tygodni temu o wydatkach, na jakie jesteśmy narażeni z przykrej okazji śmierci kogoś bliskiego. Poparłem wówczas pośrednio rządowy projekt zmniejszenia zasiłku pogrzebowego, bo wyszło mi, że firmy zajmujące się pochówkiem żerują na naszym nieszczęściu, na tyle zwykle szacując koszty „czarnej zabawy”, by łyknąć ów grant w całości – tak im się dziwnym trafem rzędy cyfr sumują... Pazerności okazuje się jednak nigdy dość!
Leszek Olszewski
Jak wiadomo, w Polsce – inaczej niż np. w USA, Belgii czy Kanadzie – po śmierci najbliższej ci osoby, gdy jej szczątki poddasz kremacji, nie nabywasz automatycznie prawa do dysponowania nimi w ustalony często ze zmarłym sposób, by je potem chociażby żałobnie rozrzucić po swej posiadłości, nad brzegiem morza czy w ukochanym przez was lesie. Niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego? Ot, po prostu „nie, bo nie”, w tym kraju trzeba być legislacyjnie sto lat za Murzynami, ale tylko tymi wciąż żyjącymi z patykami wbitymi w nos. Mało tego, nakłada się na statystycznego obywatela obowiązek pochowania nieboszczyka na przyporządkowanym mu rejonowo cmentarzu, który raz należy do miasta, raz do prywatnego przedsiębiorcy, innym razem do księdza (co dzieje się zwłaszcza na wsiach).
Na logikę więc, skoro wymóg nie daje nam możliwości najmniejszej alternatywy, tak powinny się sprawy przedstawiać, że gdy kogoś chowamy, miejsce na takim, jak w Iławie, miejskim cmentarzu, powinniśmy mieć ze swej istoty za darmo, bo to nie miejsce do robienia interesów. Zmarły był przecież obywatelem zameldowanym tu, sumiennie płacącym podatki, więc punkt pod wieczne odpoczywanie winno mu miasto zapewnić bez żadnej łaski i tak się to czyni od Liverpoolu i Londynu po Paryż i Sztokholm. Co innego pomnik, sam pogrzeb, trumna czy koszty krematoryjne – za to się wszędzie płaci i nie marudzi, ale cmentarze komunalne powinny być darmowe, powszechne, niekomercyjne.
W Iławie natomiast – to zresztą ogólna, skandaliczna praktyka, z którą się niestety pogodziliśmy – gdy ktoś ci umiera, to od razu musimy bardzo słono zapłacić za wykup parceli pod grób, chyba że można denata dokooptować do kogoś na starym cmentarzu. Wtedy wykupiłeś „nieruchomość” już kiedyś i płacisz co jakiś czas za przedłużenie dzierżawy, bo jak nie, to grób teoretycznie mogą zaorać. Za co te przykładowe 150 złotych – pytam? Chyba za cztery pory roku co dwanaście miesięcy, innej sensowniejszej przyczyny nie dostrzegam. No ale w porządku, niepisany terror wykupu robi swoje – ludzie sięgają głębiej do kieszeni i wydaje im się, mają te dwa metry kwadratowe z bliskim pod ziemią we własnym władaniu. Mogą ławeczkę domontować, uhonorować nieboszczyka pomnikiem, na którym postawią wazonik z kwiatami i zmieniać będą znicze wraz z kolejnymi wizytami.
Okazuje się jednak, że za przeproszeniem guzik prawda! Wywęch kasy u cmentarnych zarządców podsunął im kolejną diabelską sztuczkę, by chociaż mniej spektakularnie, ale regularnie okrajać rodziny jeszcze z kilkudziesięciu złotych. Ludzie jednak klną i płacą, a wiecie za co? Za… otwarcie bram cmentarza, gdy umówiony kamieniarz pojawi się, by zamontować nam pomnik!
W Iławie za tę „łaskę” administracji trzeba zapłacić 60 złotych, bo jak nie, to montażu nie będzie – reguły wyznaczono proste! Na niektórych polskich wsiach podobno ludek boży jest jednak krojony jeszcze grubiej. Tam zasada panuje inna – koszt otwarcia nekropolii to... 10% wartości pomnika! Słowem, gdy tenże kosztował 6 tysięcy (to średnio wysoka suma), przewielebny żąda 600 zł i tylko spróbuj się targować, to wyklnie cię z ambony, żeś szatan!
Czy taka samowolka ma jakieś podstawy prawne? Moim zdaniem otwarcie cmentarnej bramy kamieniarzom to każdej administracji po prostu psi obowiązek. W normalnym kraju, gdzie ludzie nie dają sobie w kaszę dmuchać wszelakim służbom działającym na publicznym mieniu lub za publiczne pieniądze nikomu by takie tanie hece nie przyszły do głowy, w Polsce zaś choćby księdza nie idzie skontrolować, bo władza z klerem nie chce zadzierać – od Tuska po wójta Wąchocka. I to jest nowotwór na organizmie państwa.
Ja się zresztą całemu procederowi nie dziwię – sam wiedząc, że mam tak dalece posuniętą bezkarność, kroiłbym pewnie pogrążonych w bólu i żałobie z byle okazji. Tyle, że ludzie zawsze mają możliwość powiedzenia „Stop!”, a że nie korzystają z niej, cholera wie czemu – to niech nie narzekają, tylko bulą gotówkę, bo jak nie, to cmentarz pozostanie dla nich niedostępną fortecą.
W normalnym kraju żyje się dobrze, czytelnie, wygodnie – Duńczycy kochają za organizację państwa Danię, Francuzi Francję, Anglicy Albion. Za te darmowe cmentarze, pomoc socjalną, czytelne reguły, na co chociażby idzie podatek na psa, bo władza musi obywatelowi złożyć raport. Takie detale dają radość życia. W Polsce obywatele ciągle się boją – a to księdza, to znowu urzędnika, policjanta, strażnika miejskiego.
Pasję z okazji opłat cmentarnych zasłyszałem w zeszłym tygodniu zupełnie przypadkowo, kilkoro starszych państwa, widać było, nosiło z tego powodu. Może odpuśćcie sobie te żałosne 60 zł, drodzy iławscy cmentarnicy, na podobny gest miłosierdzia wiejskich proboszczów nie liczę. Dobrze, że za siedzenie w niedzielę w kościele nie pobierają „ławkowego”, stanie tolerując gratis – chociaż może na to po prostu jeszcze nie wpadli?
LESZEK OLSZEWSKI
Od redakcji: Poglądy autorów felietonów w dziale opinii nie są tożsame ze stanowiskiem redakcji. Jednoczenie przypominamy, że „Kurier” otwarty jest na publikację NIEANONIMOWYCH polemik z felietonistami.