Działam frenologicznie. Frenologia to nauka sięgająca około dwustu lat wstecz, z końca XVIII wieku, mówiąca w skrócie, że z twarzy idzie odczytać wiele, jeśli nie za wiele, że kryminaliści są podobni do siebie, naukowcy, artyści, chłopi – no w sumie wszyscy należymy do pewnej kasty. Widać zalety umysłu, głupotę, twarz zdradza naturę człowieka, temperament – to jakby nasz dowód osobisty nr 1! Nie mówiąc już, że „polska twarz” jest nie do pomylenia. Na Zachodzie zawsze rozpoznasz rodaka w tłumie.
Znajomy mój, gitarzysta, od 35 lat mieszkający w Nowym Jorku, niegdyś członek grupy Niemena, opisał mi ostatnio scenę, że w Houston odbywał się w maju festiwal polskich filmów, na który udała się jego koleżanka Amerykanka.
Po powrocie szybko napisała mu SMS-a: „Matthew (po polsku mu Maciej), na tych filmach WSZYSCY mieli taką twarz jak ty!”. Niech to będzie ostatecznym triumfem frenologii narodowej.
No i dlatego działam frenologicznie, umiejętność odczytywania twarzy posiadłem w stopniu uważam nader mocnym. Zawężając sprawę do Iławy, bo tych ludzi wielu znam (żyjących i nieżyjących). Najmądrzejszą twarz ze wszystkich moich nauczycieli miał tu z pewnością dyrektor „trójki” – Bogdan Dudo, człowiek którego praktycznie nie znałem.
Słyszałem go na apelach, akademiach – oczywiście mówił bardzo błyskotliwie, dyplomatycznie, ale niezwykle rozumnie, ściśle – był zresztą matematykiem. Każdy jednak może być matematykiem. Dudo pasował na wybitnego naukowca w średnim wieku, nie małomiasteczkowego nauczyciela. Czy miał polską twarz? Nie, bardziej mędrców z Persji i Damaszku: ciemna karnacja, ostre, zdradzające bogate wnętrze oczy – czuliśmy przed nim respekt jak jasna cholera, był jakby z innej planety.
Znamionujące, niepospolite IQ, lico było udziałem młodego mojego profesora z LO, Wiesława Stodolnego. Do tego był przystojny, miał ciepły, aktorski głos, inni nauczyciele atrybutów tych mu zazdrościli. Był to taki Mirosław Konarowski z czasów „Akcji pod Arsenałem” – pamiętacie ten film? Kto mu niczego nie zazdrościł, bardzo go lubił – bez wyjątku… Jego wiedza o historii, filozofii, muzyce zdradzała wielką indywidualność niezwykłego śmiertelnika. Smutno skończył profesor Stodolny, dla wyższych zarobków przeniósł się do szkoły przy zakładzie karnym (co mocno przeżył), potem z wielką siłą zaatakował go rak (był namiętnym palaczem) i zdmuchnęło go dosłownie.
Często myślę o nim, pasowałby na jakiegoś tu wiceburmistrza, jego sądy były przesycone myślą, a wnioski zawsze zaskakująco trafne, pragmatyczne, celne. Flaga więc czaszkowa po raz kolejny i kolejny nie myliła… Stodolnego postawiłbym na jednym, najwyższym podium obok Dudo. Obaj byli do bólu wyróżniający się, trzeba było ledwie mieć umiejętność dostrzeżenia tego „pierwszym wzrokiem”, co mnie – jak wspomniałem, charakteryzuje! Teraz już opuszczamy Iławę, zostajemy przy frenologii.
Pamiętacie katastrofę samolotu Germanwings, kiedy pilot, mając depresję, specjalnie roztrzaskał airbusa w Alpach, grzebiąc z tej własnej żałości 150 osób? Gość się nazywał Andreas Lubitz i pierwsze zdjęcie pokazało mi, że to psychol. Cichy, małomówny, wycofany quasi-intelektualista o dziwnym, nieobecnym spojrzeniu. Coś pod deklem musi dojrzewać, lepiej nie mieć skrytych znajomych. Z Lubitzem nie wsiadłbym do samochodu jako pasażer, nawet pod pretekstem wirusowego zapalenia łokcia. Minął rok od tego zdarzenia, w Polsce Kajetan Poznański poćwiartował dziewczynę i w reklamówkach taksówką zwiózł do domu. Patrzę na Kajetana – no drugi Lubitz! Dobre oko to czasami superratownik, a ludzi podobnych im obu jest jeszcze trochę na ulicach całego świata.
Co jeszcze można wyczytać w twarzach? Zdziwicie się, ale przede wszystkim w męskich – dobrego człowieka. I nie ma tu znaczenia, czy ten człowiek jest bardziej czy mniej mądry, dobroć zakrywa wszystko. Mam takiego dalekiego wuja, człowiek głęboko religijny, za wszystkich się modli, każdego wspomina, dba o swoje zwierzęta (co na wsi nie jest regułą). I uwierzcie, że dość na niego spojrzeć, by ten rodzaj duszy wyczytać na „dzień dobry”. W Siemianach też mieszka taki człowiek: zawsze przy żonie, zawsze usłużny, dziękujący za wszystko i kalka w sumie w oczach mego wuja. Trzecim do pary jest trener Irlandii Północnej na Euro. Jak wejrzycie mu pod brwi, uznacie frenologię jako hegemona pierwszego kontaktu! Autonomicznym rodzajem twarzy są te bezradne, przepraszam za szczerość – mułowate. Na jednej z takowych zrobiłem raz interes życia.
Zmienię imię… W drugiej klasie podstawówki, na dwie równoległe klasy, najgłupszym uczniem z obu był pewien Janusz. Janusz już w klasie pierwszej stoczył morderczy bój z podawanym mu materiałem i z litości raczej uzyskał promocję. Ta litość trwała 8 lat. Słynne było, jak w ósmej klasie w maju szkołę odwiedziła mama Janusza i prosiła, by dać mu to podstawowe wykształcenie. W zamian przyrzekała, że na tym edukację syn skończy i nigdzie dalej go nie pośle. Trzeźwe to było, Janusz wciąż sylabizował, a o bitwie pod Grunwaldem nie słyszał. W tej drugiej klasie hitem telewizji był „Zorro”, z bardzo charakterystyczną piosenką na początku. Idziemy kiedyś do kina, a ja tę piosenkę nucę, z taką „znajomością” angielskiego tekstu, jakbym teraz śpiewał po uzbecku. Ale że nikt nie znał angielskiego, pozwoliłem sobie.
Kompromitacji więc nie było, ale Januszowi zaimponowałem! Podchodzi i mówi, skąd znam tak dokładnie ów tekst. Odpowiedziałem kretyńsko, że babcia mnie nauczyła, ma go spisanego. On na to, czy mogę mu to dać? Za 100 zł – odparłem. Skąd wziął, nie wiem, ale za kilka dni dostałem pieniądze, a w domu fonetycznie napisałem mu dwie zwrotki i wręczyłem w szkole w WC. Zaprzestałem „Zorra” od razu śpiewać. Domyślacie się, że każdy występ były to inne wyrazy. Janusz też nie śpiewał, wstydził się, może w domu korzystał z kartek ode mnie – zarobiły na siebie! Zanim zdecydowałem się na transakcję, po wielokroć przeskanowałem jego twarz. Z kimś bystrzejszym bym nie wystartował, te rysy zaś nęciły i wzięły w końcu na pokuszenie!
Oto triumfalny triumf frenologii. Przyglądajcie się bliźnim!
LESZEK OLSZEWSKI