Zakończymy tematykę śmieci, która – mimo że może uchodzić za nieciekawą – jest ciekawa. Śmieci przestały już wylewać się z iławskich kontenerów, pojemniki do sortowania też nie robią bokami. Sytuacja zdaje się załatwiona i to z dobrej strony mocy. Niemieckie przysłowie mówi: „Porządek to połowa życia”. Czyli, że nie marnujemy połowy życia by zapanować mógł porządek, bo on powinien być z urzędu, wszędzie: obywatelski, w głowach, a także za oknem czy płotem. I tu zaapeluję do was o małe wyjście naprzeciw miastu, bo zdobyłem wiedzę – się stara i to bardzo!
W pobliżu miejsca, gdzie zamieszkuję problem był tego rodzaju, że za sąsiadów mam dobrze ponad sto rodzin i wszyscy wywalaliśmy worki do ledwie jednego kontenera. W tej chwili, błyskawicznie dostawiono drugi i trawniki nie toną w odpadach – krótko i na temat. Napisałem też, iż wielką szkodą jest, że do tej pory w Iławie nie wyrosły jak grzyby po deszczu altanki śmieciowe, zamykane na klucz. Obudowane, gdzie wyłącznie dany blok mógłby wynosić swoje śmietnisko. Tę drogę wskazywałem jako estetyczną i cywilizacyjną przyszłość. Wszędzie wokół notabene praktykowaną, bo jak wygląda turyście niedomknięty blaszak nad którym latają tysiące much, a i szczur może zajrzeć za czymś na ząb? I taki widok w pięknym grodzie nad Jeziorakiem co rusz? Można to przecież szybko i raz na zawsze załatwić – konstatowałem i okazuje się, że faktycznie można!
Co bardziej obrotne wspólnoty czynią to sukcesywnie. Ostatnią bardzo ładną wręcz altankę śmieciową postawili sobie lokatorzy poddanej renowacji rezydencji „Skarbówka”. Stoi sobie z tyłu w zieleni i nawet papierek po lodzie koło niej nie fruwa, czysto jak w Niderlandach! Taka Iława mi się marzy. Pora na kolejne odpadowe mini-domki: na Podleśnym, XXX-lecia, Westerplatte. Urzędnicy ze swojej strony dają zielone światło – stawiajcie, jeśli nie macie gruntu koło bloku, piszcie pisma, udostępnimy je. Koszt jednorazowy, niewielki, bierzcie sprawy w swoje ręce. Postulują wręcz taki kierunek i okazuje się natrafiają na… opór społeczny, którego – przyznam – nie przewidziałem. Odbyło się kilka zebrań i starsi ludzie potrafią argumentować: „Ja nic nie dołożę, bo ile ja pożyję…?” A to grosze, tyle, że nikt nie ma ochoty płacić za pięciu nieobecnych, z jakiej racji?
Taka mentalność jest fatalna, bo miesza interes prywatny z publicznym i wiata może nie powstać przez weto kilku spodziewających się rychłej śmierci dziadków, którzy i na domofon mogą nie dorzucić, remont klatki… Do czego z takim nastawieniem dojdziemy? Patrzeniem przez klapki na oczach: „Ja, mi, mnie!” U mnie nawet te dwa kontenery to jest geograficzny i logiczny archaik. Mam zdolność pozytywnego wpływu na sąsiadów, może ruszymy szybko z indywidualnym programem sortowania śmieci. Powstanie altana, założymy kłódkę i nerwy na 15 innych klatek się skończą. Jesteśmy na swoim, a to w życiu – w różnych jak widzicie konfiguracjach – najważniejsze. Zatem dobywajcie się na niepodległość, z tym (z otwartą przyłbicą) piszcie na Niepodległości 13. Burmistrz i jego podwładni to ludzie o otwartych głowach i mamy w nich pomocników dla naszych inicjatyw, nikogo innego!
A co do małej łyżki dziegciu w tym miodzie, to prosiłbym o włączenie ponad drugiego biegu auta w kwestii koszenia traw i chwastów na całych 21 km kwadratowych grodu. Szczególnie zaś w jego układzie krwionośnym, tj. tam, gdzie nie skoszone łany kolą najmocniej. Peryferie więc odpuśćmy. Na obwodnicach paski zieleni – dramat. Tam trzeba być często – wiosna/lato jest, rośnie to jak Putinowi poparcie w Rosji. Ostatnio jadę ulicą Smolki, pan po pas w trawie wzdłuż kilku bloków, kosi aż rany idą z ziemi. Żeby tak nie od święta się pojawiał, a raz na 2-3 tygodnie byłoby ok. Widzicie, w zachodniej, kontynentalnej Europie z zieleni w miastach zrezygnowano, poza parkami masz tylko płytki chodnikowe i asfalt. Wyszli z założenia jak z wiatami – raz nas to będzie kosztować, a porządek fundujemy na lata.
Iława oczywiście budowana była częściowo w socjalizmie, bieda. Beton przeznaczano na chodniki, resztę obsiewano krzewem i czym popadnie, a tu każde zaniedbanie widać fatalnie. Nie podcięte gałęzie, jakaś rodzina koprowatych dosięgła nieba, bo 150 cm. wzrostu i temu podobne przesilenia. Jeśli tu uda się wdrożyć cykliczność, by trawa prezentowała się jak na stadionie Jezioraka, jesteśmy w domu. Dziką przyrodę i niekontrolowany rozrost zostawmy lasom, nie obwodnicom. Anegdotycznie zakończę. Mistrzami z kolei w utrzymywaniu i pielęgnacji pasów zieleni są Anglicy. Stąd turniej w Wimbledonie, ogrodnicy w każdej posiadłości, w każdym mieście zatrudniony człowiek od pięciogwiazdkowego podejścia do tej trudnej wszak dziedziny. Upojnie to wygląda na zdjęciach i na żywo, ale widać ogrom pracy wkładanej każdego kolejnego tygodnia, nie raz na kwartał jak w Polsce.
No i gdy się kiedyś spytano takiego miejskiego speca z dzielnicy Londynu X. jak to się robi, że takie pocztówkowe widoki, takie kształty żywopłotów, taka równość i piękność, odparł flegmatycznie – przez 200 lat trzeba to pielęgnować niczym noworodka, a teraz już tylko kosmetyka. Zostawiamy więc to poletko, a kosmetykę nie. Na koniec proszę radnego z okolic Małej Stacji, czy grupę radnych o zwizytowanie mostu prowadzącego nad nią i zobaczenie jego zardzewienia, rozkręcenia i licznych wygięć, przez które dziecko śmiało i pewnie nieświadomie może spaść na tory. Skoro do pewnych rzeczy wracamy to i do tego warto. Tydzień temu pisałem, że ulica Jasielska wraca do miasta, ale nawet gdyby się to nie działo – ta jest niewidoczna. To takie uboczne państwo w mieście.
A ów most co przejeżdżam to rzuca się szponami do gardła! Ile to zmienić te kilkadziesiąt kaloryferów, bo lifting niestety nie wchodzi tu w grę – trupiarnię mamy nie OIOM. Cholernie tam niebezpiecznie przede wszystkim, to jakby nadotwarta studzienka kanalizacyjna. Tylko czekać na kogoś o zmroku – w skrócie robota na wczoraj. We Francji na takie (schludne) mosty zawiesza się donice z identycznymi kwiatami. Żeby pięknie zwisały i nie szukajmy konotacji erotycznych. Mi zaś zależy wyłącznie na bazie – szpetocie w układzie krwionośnym grodu mówimy „Nie”, a zaniedbanie tego przęsła to błoto na urzędowym garniturze, stałe, rosnące, nieładne. Zakończmy te imponderabilia i można śmiało w jesień iść, choć nie wypatrujmy jej szczególnie, zdąży dotrzeć jak ten kosynier na ul. Smolki. Wymodlony pewnie zstąpił z nicości ku chwale kosy! Tak trzymać, pozdrawiam ratusz ciepłym słowem!
LESZEK OLSZEWSKI