Ukradziono mi rower (2009 r.). Trochę z mojej własnej głupoty, ale nie do końca. W rowerze miałem blokadę, korzystałem z niej zawsze, no prawie zawsze – w 99% przypadków. Mieszkałem podówczas na wysokim parterze i raz podjechałem rowerem pod balkon – hyc przezeń ubrać cieplejszą bluzkę i się załatwić, minęło 60 sekund – puste miejsce, ktoś się połaszczył! Policja bezradna, ja wściekły, zamawiam kolejny za grube tysiące. Matka radzi wstrzymać się z inwestycją, modli się do św. Antoniego – pomaga w takich przypadkach...
Głupio mi ją wyśmiać, to przynajmniej racjonuje argumenty osoby niewierzącej: „Nigdy nie odnaleziono skradzionego roweru, nie kładź litanii do głowy, ma się to tak do realiów jak widelec do basenu – nic tu nie gra”.
Ale ona kolejny raz o tym Antonim i prosi o deklarację: jakby rower się znalazł, idziesz do kościoła świętemu podziękować. Chętnie przystaję na układ i za trzy dni złodziej dosłownie mija mnie w innym punkcie miasta, po północy. Gówniarz w kapturze. Gdy za nim biegnę, a jestem szybki, rzuca mój skarb i wieje, odzyskuję drogocenny klejnot zupełnie zszokowany! Kto naprowadził nas czasowo co do minuty? Antoni? W kościele byłem, w tylnym rzędzie, rzuciłem nawet nieźle na tacę, rower służy mi do dziś. To „Gary Fisher”, oryginał z USA, Gary Fisher wynalazł rowery górskie, w Iławie trzy osoby bodaj czymś podobnym się szczycą.
Złodziej, zakładam, nie wiedział, co mu wpadło w ręce, skoro podciągnął to dla miejskich wędrówek, a nie sprzedał. Gdyby nie drugi odcinek serialu, byłaby to dziś niezła anegdota, w sam raz na felieton wspominkowy: jak to dawniej życie nie przebiegało. Ale wpadłem znów w sidła zguby, też przez chwilę nieuwagi. Matka nie żyje, ale święty Antoni w głowach ludzkich obecny.
Trzypokoleniowy zanotowałem wypad na grzyby: babcia żony, jej matka i ja. Matka wpadła na tydzień z Torunia, zbliżał się koniec wizyty: jedziemy na grzyby! Czas znaleźliśmy późnym popołudniem, najpierw stałe miejsce na kanie, potem pod Siemiany na podgrzybki. Chciałem sobie to uwiecznić i wziąłem na drogę aparat. Świeży jak ciepła bułka, nabyty w lipcu za 800 zł, kompakt. Dla testu – jak łapie półmrok. Coś tam pstrykam, zjeżdżamy pod Siemiany, głęboki las, godzina w nim i zerkam na przegub – paska z aparatem brak!
Jezu, co się dzieje, przecież baczyłem nań w każdej minucie? Panicznie szukamy zguby w zapadających ciemnościach – na nic! A nazajutrz via Bydgoszcz, rankiem ruszamy do Torunia, dzień ucieknie. Leży gdzieś w mchu czy jagodach niczym igła w stogu siana. A ja tu mogę wrócić aż pojutrze – cholera jasna! Nastrój żałoby, koszyki z grzybami nie cieszą, wracamy o zmroku jak zbite psy.
Nagle nadzieję próbuje wlać babcia: „Możesz nie wierzyć, ale ja do św. Antoniego się zwrócę, to patron od znajdywania zgub”. Mówię, że wiem coś o tej legendarnej postaci i opisuję sytuację z matką i rowerem. „A widzisz – ciągnie babcia – on czyni cuda”. Sobota w tej Bydgoszczy i Toruniu mija mi na poharatanym układzie nerwowym. Niby jest wesoło, ale dusi mnie przemyśliwanie naważonego kryzysu – jak jutro pójdzie? Obudzę się i pojadę. Jest szansa, że wrócę do Iławy z aparatem? Jest i nie jest…
Sam sobie przyobiecuję: jeśli rzecz skończy się odnalezieniem, ponownie pojawiam się na mszy i ponownie kładę z 50 zł na tacę albo do skarbonki. „Wishful thinking” po angielsku, „myślenie życzeniowe”, zaklinanie jakżeż chcianego powodzenia.
W domu jestem z soboty na niedzielę o godz. 2, wstaję o 10:30, 11:40 ruszam, osiągam nasz wjazd 12:05. Skwar, lejące się słońce, jak przez cały dzień poprzedni – to gwarant, że aparatowi nie przydarzył się deszcz czy inny szok termiczny. Oczy w ściółkę i staram się nie dublować szlaku – patrzę na rzędy drzew. Zdaje się, że wracam innymi. Podłoże czasem pod gałęziami, to w krzaczastych uskokach – różnie.
Po godzinie łapie mnie zniechęcenie – nie uda się, straciłem sprzęt, nadaremnie łudziłem się sukcesem. Wpada mi w myślach dialog z Antonim: „Naprowadź mnie na dobrą ścieżkę – teraz, odwdzięczę się! Daj pozbyć się kaca, który trawi kilka osób od dwóch dni! Chcę być szybko w domu…”.
Odbyłem ten roboczy monolog i ruszam. Nie mijają cztery minuty i aparat staje mi dosłownie przed oczami! Leży kulturalnie koło podgryzionego przez kogoś podgrzybka i mówi: „Dzień dobry, jak było w Toruniu i Bydgoszczy?”. Euforia mnie taka wzięła, że ręce wyrzuciłem do góry, wykrzyknąłem jakieś hurra i odtańczyłem taniec bliżej niesprecyzowanej mniejszości etnicznej okazujący ukontentowanie z wypadków idących po jej myśli. Obdzwoniłem potem zainteresowanych z radosną nowiną: „Jest! Udało się! Mam go w samochodzie!”. Babcia spuentowała doniesienie: „To było pewne, św. Antoni bardzo pomaga. Dziś rano jeszcze się do niego modliłam”.
O Antonim myślę w drodze powrotnej. Drugi raz być może uratował mnie z tarapatów. Postanawiam „być może” wyciąć – na mur uratował!
Z rowerem dziwne spotkanie po północy, w tej chwili aparat leży mi na siedzeniu pasażera, a ja wciąż nie mogę się na niego napatrzeć! Co to za człowiek? Ponieważ nie lubię mieć anonimowych przyjaciół, zdobywam wiedzę o moim dobroczyńcy!
Zmarł w 1231 roku w wieku 36 lat. Był Portugalczykiem, chociaż do historii przeszedł jako Antoni Padewski, bo w Padwie i w ogóle we Włoszech jako franciszkanin zdobył beatlesowską wręcz sławę. Za elokwencję, wielką wiedzę, piękne kazania, złote serce. Do dziś w Italii jest dużo popularniejszy od Jezusa i Matki Bożej – tak twierdzą polscy księża. W Portugalii rocznica jego śmierci (13 czerwca) jest hucznie obchodzona w Lizbonie, gdzie się urodził. Nie nabijajmy się – nie dlatego, że tego dnia umarł i komuś ulżyło, a temu, iż to jedyna data dzienna z nim związana! Do tego po śmierci został świętym po 352 dniach, rekord w historii Kościoła! Ówczesny papież uległ woli wiernych.
Wikipedia mówi, że w Polsce cieszy się szczególnym kultem w ośmiu miastach, w tym w... Suszu! I tu może być kamień filozoficzny rozwiązany! Nadleśnictwo Susz trzyma łapę na lasach siemiańskich. Zaginiony rower zjeździł tymi lasami kosmos, aparat też w nich zginął! Nie wypadało świętemu nie zareagować, tym bardziej, że może mnie lubić, bo jako ateista jestem wzorowym chrześcijaninem: pomagam biednym, karmię zwierzaki etc. Więc pochylił się, za co dziękuję!
Czy jest to regułą? Lepiej nie sprawdzajcie, ale jak coś, wiecie, gdzie pukać!
LESZEK OLSZEWSKI