Jakiś czas temu już doczytałem gdzieś w internecie, że w krótkim czasie Iławę nawiedziły ekipy trzech stacji telewizyjnych: TVS (Telewizja Śląsk), TVN Turbo i Travel Channel, kręcąc materiały o mieście i okolicach. W weekend udało mi się obejrzeć materiał telewizji ze Śląska. Oto dwutorowa trochę garść refleksji poemisyjnych.
Leszek Olszewski
Generalnie nie lubię programów z cyklu „Przyjechała telewizja na wieś” ze względu na głupawość prowadzących. No może to za duże słowo, ale chodzi mi o taki jakiś szczeniacki styl przepytywania wizytowanych o ich miejsce zamieszkiwania, ciekawostki, imprezy, wszystko w estetyce dobrze znanej z komercyjnych stacji radiowych. Dużo wygłupiania się, krzykliwości, mizdrzenia do widza, podskakiwania – tak i też było w wypadku duetu prezenterów ze Śląska, ale może taką konwencję li tylko dopuszczają ich mocodawcy. Pomijając ów aspekt, mam dużo ciepłych słów dla iławskiej reprezentacji obecnej w programie, która poziomem opowieści czy odpowiadania na zadane pytania spisała się na piątkę.
Osobiście jestem purystą językowym i uważam, że albo ktoś, chwytając za mikrofon, umie mówić albo nie. Kaleczenie polszczyzny rani mnie fizycznie, te „włanczać”, „tu pisze”, „wzięłem”... Osobną kwestią jest pojęcie, o czym się mówi. Tu głośno muszę pochwalić burmistrza miasta, który na luzie opisywał wyjątkowość grodu, którym zawiaduje. Poza tym Tomka Woźniaka z ICK – ten jasno i profesjonalnie zdał sprawę z atrakcji kulturalnych w rodzaju Złotej Tarki czy Famy. Pani z kolei znająca od podszewki jezioro Jasne pod Siemianami plastycznie i ciekawie opowiadała o jego biologicznej specyfice. Wielkie brawa dla wszystkich – za operowanie polszczyzną i treść!
Wpadka była jedna, za to brzemienna. Na zamku w Szymbarku, mój notabene znajomy, Maciek Kucharski w pewnej chwili snutej przez siebie opowieści wspomniał, że Iława i okolice znajdowały się w jakimś okresie swej historii pod... zaborami! Myślę, że chodziło mu o zabór pruski. I to jest gafa i byk, których na przyszłość nie można powtarzać. Pod jurysdykcją ukształtowaną przez trzy rozbiory Polski znajdowały się przez 123 lata obszary właściwe dla I Rzeczpospolitej, Iława zaś i okolice nigdy z Polską nie miały nic wspólnego! Było to od zawsze do zawsze miasto rdzennie niemieckie, zatem ani jednego dnia nie miało szans pozostawać pod zaborem państwa, w którego skład naturalnie wchodziło. Polacy zjechali tu dopiero w 1945 r. i z tego, co wiem, ze strachem w oczach. Panowało powszechne przekonanie, że Niemiec za kilka lat wróci odzyskać odebrane sobie ziemie.
Poza tym zresztą Maciek mówił też bez zarzutu, a że prowadzący byli dyletantami w temacie, nikt jego wpadki nie zauważył. Teraz zastanówmy się, na ile podobne pojedyncze programy mogą być realną promocją miasta (jak utrzymuje ratusz), skoro po wyemitowaniu taki odcinek jest na ustach głównie – jak w tym wypadku – iławian, a nie ludzi ze Śląska. Moim zdaniem ich siła rażenia jest minimalna, ekipa po prostu podróżuje sobie po Polsce i ma fajne wakacje. A miasto jak nie wypromuje się profesjonalnie (medialnie i pozamedialnie), nie rzuci rękawicy dotychczasowym suwerenom w danej kategorii (np. turystyce), to będzie dalej stało w miejscu, jak dajmy na to pomnik Kopernika w Chicago. Właśnie Iława jest tu żywym przykładem „efektu Kopernika”.
Mrągowo przy niej to obiektywna dziura z jednym jeziorem, a jego rozpoznawalność w kraju jest powszechna – czy ktoś nakręci w wakacje tam program czy nie. Stąd śmieję się, gdy np. klub piłkarski Jeziorak utrzymuje, że robi miastu reklamę z tytułu zagrania gdzieś pod Łodzią czy w Sokółce. Stójmy twardo na ziemi i definiujmy bajki jako bajki, nawet jeśli ktoś uważa je za fakty, które jest zdolny wykreować. Słowem, media mogą wybić Iławę wyżej, ale nie incydentalnie, tylko przez coroczną obecność na jakiejś głośnej imprezie, a jeszcze lepiej – imprezach. Inną drogą jest nakręcenie reklamy regionu i sponsorowanie nią programu, np. na TVN Meteo. Postąpił tak Ełk, Władysławowo, Suwałki – czemu by nie powielić pomysłu?
Poza tym infrastruktura. Gdyby wzmiankowany klub Jeziorak dysponował nowoczesnym, atrakcyjnym cenowo hotelem z profesjonalnym zapleczem (choćby pod kątem odnowy biologicznej), to przy tej przyrodzie i filtrujących lasach żyłby ze zgrupowań zespołów ligowych różnych dyscyplin w okresach przygotowawczych. Teraz ich tu nie ma, bo i Iława nic takiego nie oferuje. Ostróda niedługo zafunduje sobie podobne cacko i ponoć liczy z tego tytułu na zgrupowania drużyn z całej Polski, a także Europy. Ronda i chodniki to nawet nie początek koncepcyjnego myślenia o tym, jakie miasto ma być za 5-7 lat, jak na siebie zarabiać i możliwie jak najszerszym strumieniem sprzedawać swoje wdzięki.
Nie macie pojęcia, ile ukrytych po koloniach (nawet nie wsiach!) małych hoteli przeżywa prosperitę przez okrągły rok. Położone są często w najmniej atrakcyjnych rejonach Polski, generują szkolenia firm, sympozja, spotkania integracyjne, itp. W Iławie sympozjów czy spotkań prawie nie ma. Szokujące wręcz, zważywszy jej komfortowe, ultrasprzyjające położenie przy magistrali kolejowej Kraków-Warszawa-Gdynia. Stąd absolutnie nie podzielam „ochów” i „achów” na oficjalnej stronie miasta Iławy z tytułu nakręcenia tu w wakacje tego czy tamtego. Jeżeli tym ktoś zamierza się chwalić, to gratuluję uniesienia, absolutnie nieopartego na zdroworozsądkowych przesłankach.
Ile tego już było? „Kawa czy herbata” z Iławy, dodatek do „Dziennika-Polska” o Iławie, teraz to, za chwilę znów jakiś pojedynczy wystrzał, a pytanie jest takie: ile osób w Polsce wie o Złotej Tarce? Odpowiedź: zainteresowani. Ile zaś kojarzy Mrągowo dzięki Piknikowi Country? Odpowiedź: wszyscy – od Zakopanego po Hel. Tam też bywa „Kawa czy herbata”, też TVS kręci pigułkę filmową o okolicy, występuje burmistrz, leśniczy, szef kultury i jakiś lokalny pasjonat. Wyjątkowość Iławy w tym kontekście jest żadna, nie czarujmy się. Może to gorzkie, ale jasność widzenia zwykle hamuje euforię osobliwie, gdy wybucha niesiona falą małomiasteczkowego podniecenia!
LESZEK OLSZEWSKI