W PRL-u, jak wiadomo, niczego nie było, a jak coś rzucono, to momentalnie znikało i dalej niczego nie było. Rzeczy niezbędne obwarowano kartkami na zasadzie, że lepiej dla palacza jak spali paczkę raz na tydzień, niż nie spali jej wcale – to groziło rewoltą, więc równo dzielono niedobory. Nawet dochodziło do wymian potrzebujących – palacz dostawał kartki od niepalącego, w zamian za co oddawał swój przydział wódki miłośnikowi żytniej – szło żyć. Wesoło, biednie, z przytupem i schabowym raz na jakiś czas. Żyłki odkrywców też się porodziły: pito wodę kolońską, denaturat, eter, prawie benzynę do kieliszków wlewano – szeroka rzesza społeczeństwa na trzeźwo nie mogła codzienności tego ustroju przetrawić.
Każda jednak władza w Polsce ma to do siebie, że lubi głupotę. Chce odcisnąć swoje piętno na ludziach, a ponieważ tortury nie wchodzą w grę, wymyśla zgodnie ze swym zboczeniem ideologicznym zakazy.
W PRL-u widzieli w KC chlanie, momentalnie weszła więc ustawa o wychowaniu w trzeźwości, jak by trzeźwość można było wychować. Zdaje się jej wejście uznano już za wiekopomność, bo niosła ona ze sobą absurd taki, że piwo można było kupić od 9:00, wódkę zaś i wina od 13:00. Dialektyka „wychowań” przeniknęła też szkolnictwo: „wychowanie muzyczne”, „obywatelskie”, „fizyczne” – a skutek? Społeczeństwo niewysportowanych kalek, niesłuchających muzyki, głuche na nawoływania, by chodzić na wybory – nie wyszło. Trzeźwości też nie wytresowano, chociażby z tej przyczyny, że piszący ustawę sami najchętniej zaglądali do kieliszka i mieli serdecznie gdzieś nakreślone przez siebie obostrzenia i pokuty.
Przewodniczącym szpitalnego kółka abstynentów był mój ojciec, zastępcą doktor Sznela, a skarbnikiem doktor Czerwiński – to tak jakby miłośników joggingu reprezentował Kalisz, żona Komorowskiego i żyjący Kaczyński – wszyscy ikony wysportowania. Ale ustawa wymagała takie koła w zakładach pracy. Jako ciekawostkę podam, że moja matka reprezentowała prawników z Olsztyna i na zjeździe wojewódzkim wszelkich abstynentów poznała się z ojcem! Tyle że matka faktycznie imprezę potrafiła opędzić naparstkiem alkoholu, co chłopu wówczas nie przystawało. Każdemu nie pijańsko, ale normalnie funkcjonującemu. Całe więc seppuku polegało, by przed 9:00 nie łoić piwa, a przed południem wódki. Cóż jednak zrobić, jak niektórym się chciało! Wyczuły interes babcie, miały tę wódkę na kartki, a nie piły.
Nastawiały się na klienta porannego, cena była dwukrotną przebitką normatywnej. Na Starym Mieście taka kobieta darzyła dobrem, jej adres był bezcenny, przekazywano go sobie w zaufaniu. Panie, świeć nad jej tuszą, ile ulg przyniosła… Powstała nawet piosenka „Za 10 minut trzynasta”, ale to był hołd dla nieporadnych. Poważni ludzie mieli konszachty, nie stali w kolejkach jak półgłówkowie. A piwo brało się od 6:00 rano w sklepach „Społem” w torbach papierowych jako bułki, wystarczyła jedna „swoja” ekspedientka.
W roku 1989 zniesiono całe to kretyństwo, dziś mamy sklepy całodobowe i jakoś nic się nie dzieje, oto dowód w kontrze do myślenia „za naród”. Ale PRL mentalnie nie odpuścił, bądźcie spokojni. Za dużo wryto nam w grzędy mózgowe, wychowujemy w życzonej, a niespełnionej trzeźwości dalej. Iława prosi o swoje 5 minut!
Przy hotelu Kormoran powstał port jachtowy i ma do zaoferowania kafejkę z przepysznym całorocznym widokiem na morze – Jeziorak i wyspę Wielką Żuławę. Unikalna lokalizacja w Europie, o Polsce nie mówiąc. W Skierniewicach takiej nie ma, to w skrócie. I port ogłosił warunki przetargu na ten hit nad hitami, gdzie ja i ty chcielibyśmy z pewnością spędzić wieczór z przyjaciółmi, choćby przybyłymi z Wielkopolski latem. Nie przewidziano jednak serwowania alkoholu, tylko ciastka, herbatki, pepsi i woda – XXI wiek w tym kraju. Menu w sam raz na nocne pogawędki i dyskusje, przeto nikt z najemców nie zareagował. Od Monachium po Faro w Portugalii ludzi spędza się na jeden sposób – dobre procenty i dobra zabawa, inaczej nie uskrobiesz. Czy ja ze znajomymi przy wódce, drinku czy advocacie stanowię zagrożenie okolicy? No nie, ale zdaniem właściciela – jesteśmy zadymiarzami.
Pizzerie Rzymu zamykajcie się, nocne kluby Manhattanu i Paryża przechodźcie na lody – Polska wie lepiej, Polska z alkoholem zawsze zawalczy! Towarzyskie lokale dla niepijących to tutejszy wynalazek, czekamy jeszcze na restauracje wyłącznie z sokami warzywnymi i hotele bez łóżek – niech czymś Polacy zasłyną. Poważnie zaś, to pora wyjść z kompleksu: picie jest dla ludzi, palenie jest dla ludzi, gadanie jest dla ludzi. Przy herbacie od biedy można spędzić godzinę siedemnastą i amen. Przy kawie osiemnastą i amen. Przy kanapce dziewiętnastą i amen. A co dalej, czym żyć? Stety drinkowaniem, anegdotami, wspomnieniami, odskocznią! Kto chce to odgórnie odebrać? Jakiś jezuita, wizjoner godziny 21:45 przy herbacie z morwy i deserze z truskawką. Takich wrogów najnormalniejszej z normalności musimy wskazywać, śmiać się z ich „ą-ę”.
Nie tędy droga do Babilonu i Frednowych. Praojcowie pili dla rozrywki, znaczy się znaleźli trop i nikt nie nazwie tego chwilowym opętaniem. Dlatego mam wskazówkę.
Jedyną drogą do znalezienia najemcy na ten eden-punkt jest zniesienie klauzuli, iż widzi się go jako lokal przyklasztorny o zaostrzonym rygorze. Słowem, dajemy pełną zgodę na wyszynk i zarabiaj sobie chłopie, w imię Trójcy Chrystusowej czy czegokolwiek tam zechcesz! Jesteśmy nie tyle nowocześni, co nieotępieni, czwartek dla nas znaczy czwartek, a nie czwartego muszkietera czy czwartorzęd… Ja być może jestem wyjątkiem, bo bawię się bezalkoholowo i ranki w lokalach, zdarza się, tak znajduję, ale jako jedyny. Ileż pięknych bibek w doborowym gronie intelektualnym się przeżyło! Dziesięć butelek, dwanaście osób i ex post wszyscy na nogach, uśmiechnięci, oczytani, taksówkami do domów. Kiedyś siedziałem np. od 20:00, a picie zaczynałem 0:15, bo sen brał, a wówczas alkohol pobudza.
I tak kieliszek za kieliszkiem może siedem razy 50 ml wódki się uzbierało. W rozciągłości czasowej oprócz pobudzenia nawet mocniej nie zaszumiało, oto cały geniusz nocnych procentów. Dajcie więc ludziom żyć, skoro lokal ma nie stać pusty jak jajko po przekłuciu.
Ku opamiętaniu napisałem, by plażowicz na małe jasne wskoczył w upał, schłodził się i złapał apetyt. Lech Kaczyński pił whisky pod nocne rozmowy, częstował, do książek to uznawał – a tu jakiś kapłan się ulągł!
LESZEK OLSZEWSKI