My sobie tu oryginalnie i miło pożegnamy stary rok, osobliwe życzenie wam złożę, ale zanim to nastąpi, zrzucę z siebie sprawy, które siedzą mi w głowie od kilku dni, a zaczniemy tak. Otóż Iława, jak wiecie, ma swój hejnał (tandetny, ale jest), swojego burmistrza, swój herb, nie posiada natomiast (i to wielkie niedopełnienie dziejowe) najmniejszej legendy związanej choćby bardzo luźno z faktem swojego istnienia, z miastem w skrócie. Miastem liczącym sobie, jeśli się nie mylę, według stanu na rok bieżący – równe 708 lat, a za dwa dni stuknie 709. Szkoda i feler są tym większe, że miejscowe uwarunkowania historyczno-geograficzne (te mroczne, wodne Prusy) aż się proszą o jakąś mroczną/mrożącą krew w żyłach historię z bardzo dalekiej bądź trochę bliższej przeszłości.
Rozlane są tu w okolicy dziesiątki jezior, ukrytych czasem w najbardziej zadziwiającej perspektywie. Mamy knieje, zarośla, nieprzebyte bagna, kamienne kryjówki, głusze. Do tego lasy gęste niczym angielska mgła o świcie i wiele, wiele innych objawień, z których – aż dziwne, przez tysiąc pięćset lat nie skorzystał (dla obopólnej korzyści) żaden smok, wiedźmy lub chociażby jakiś podrzędniejszy czarownik, mag czy szarlatan. Patrzcie, na cały Kraków jest tylko jedna średniej wielkości jama, w mało atrakcyjnym punkcie miasta (widok na monotonną Wisłę, a u góry mur zamkowy), a jednak coś musiało skusić smoka, że zajął tę właśnie nieruchomość i rozgościł się w niej z czasem w najlepsze. Zgubiło go jednak – jak wielu przed nim i po nim – niepohamowane obżarstwo, za co zapłacił – jak wiecie – cenę najwyższą. I jest legenda?
Jest – bo raz, że cały dramat rozegrał się ładny czas temu, a dwa, że jamy nie rozwalono potem przy pierwszej lepszej okazji, np. przy poszerzaniu ciągu spacerowego, ale stoi sobie do dziś. Może lekko podupadła, jednak jaka ma być, skoro dłuższy czas nikt tam nie mieszka? Sprytni krakusi upiekli dwie pieczenie na jednym rożnie! Primo: szybko smoka struli, by spokojnie spacerować nabrzeżem w celu głównie randkującym. Secundo: niezwykle umiejętnie wyeksponowali te kilka nerwowych tygodni z życia miasta i dziś Kraków to i Kazimierz Wielki, i Matejko, i Wojtyła, ale ponad nimi smok – niby niepiśmienny i nieurodziwy, a przerósł resztę. Chociaż kto wie, czy Iława nie jest tylko pozornie bezatutowa! „Czerwony” kościół ma ponoć jakieś podziemne korytarze, które według podań ustnych prowadzą pod Jeziorakiem aż do Szymbarka.
Ciekawe tylko jak, bo Jeziorak z Szymbarkiem połączenia wodnego nie ma, ale może pod ziemią chłopaki ryli w swoim czasie. Tak czy siak nasuwa się pytanie: dlaczego do Szymbarka? Cholera wie. Niby zamek tam stoi, ale to rezydencja rodzinna. Czegoś dla szerszych jednostek ludzkich – że wymieńmy nawet restauracje, kasyna czy agencje towarzyskie dla żołnierzy stacjonujących w Iławie – nigdy tam nie uświadczyłeś. Dziś zresztą i zamek spsiał. Jak go Krasnaja Armia trafiła w 1945, tak do teraz nie ma pieniędzy na odbudowę. Foldery reklamowe polecają więc trupa. Pechowe miejsce, pechowy tunel, strach o tym pisać, żeby pech na was nie przeszedł! Gość go wydrążył, naharował się z pewnością za trzech, a tu szlak miałki, donikąd i jedyną atrakcją pewnie szczury w katakumbach – gdzie tu wymagać legend! Tunel więc Iławie pomoże jak umarłemu witamina C, trzeba z tym żyć, bez najmniejszej satysfakcji!
W rezerwie pozostaje jeszcze wyspa Lipowy Ostrów i tajemnicze dwa groby na jej szpicy, że niby to para kochanków. Romeo i Julia tutejsi zbiegli przed gniewem rodziców z tego powodu, że są razem, no i tam ich dopadł koniec. Pofantazjujmy – najpewniej samobójczy, w imię miłości po grobową deskę. Ta wersja chwytliwa jest – jak najbardziej, ale też ma same minusy jak Szymbark. Znów legenda niemiejska, oddalona, do tego osadzona za pokaźną wodą. Choćby zatem tyczyła nawet Romea i Julii z Werony, skazana jest na komercyjne Waterloo! Zawieźcie kogoś, żeby zobaczył dwa groby, w listopadzie czy marcu – przyjemność równa otworzeniu drzwi do przedpokoju. Na to turystyki się nie złowi, co najwyżej lokalnych badaczy każdego okolicznego piardnięcia – przepraszam za termin, ale optymalnie tu pasuje!
Pogódźmy się zatem, że duchów na zamkach czy potworów w grotach Iława nigdy nie dostarczy – pech i przykrość. „Czerwony” kościół ma 700 lat. 700 lat – odbieracie? Jak może milczeć? Bo ten tunel to przegrana sprawa, nic się tu nie wykrzesa! W podziemiach kościoła – i tu już obracamy się w sferze faktów możliwych do sprawdzenia encyklopedycznie – znajduje się wiele trumien, w tym dwie słynne. Leżą w nich w tej chwili (czujecie, w tej chwili!) zabalsamowane zwłoki małżeństwa Wilhelma i Jadwigi Elżbiety von Finckenstein. Ona zmarła 1 lutego 1752, on 15 kwietnia, dwa i pół miesiąca po niej. Wilhelm był starostą iławskim. Swoją drogą ciekawe, gdzie znalazł wówczas speców od balsamowania? W takich wypadkach trzeba brać się do roboty zaraz po zgonie, a i to sukcesu nie gwarantuje – Lenin Rosjanom zaczął rozpadać się już po kilku latach, ale to tak na marginesie!
Ale trumien jest więcej, zmarłych grzebano w kościelnych kryptach już w XV w. Były takie dwie. W jednej obecnie stoi osiem trumien, a obie one umiejscowione są bezpośrednio pod ołtarzem głównym! W swoim czasie cena za umieszczenie w jednej z nich wynosiła 3 talary, z tym że mogli miejsce tam rezerwować tylko i wyłącznie przedstawiciele elity: władze miasta, korpus oficerski, duchowni, żaden tam chłopek-roztropek z krową na sznurku. Kto wie, czy nagłośnienie tego dziś, bo wiem, że wielu teraz otworzą się oczy, a co dopiero mówić o ludziach z zewnątrz – nie dałoby Iławie statusu mini-Krakowa. Bo jednak jakieś mroczności tu mamy: tajemnice, zabalsamowanych ex-mieszkańców grodu. Takie coś przyciąga, o ile da się szansę na przyciągnięcie. Ja przynajmniej do tej pory tych informacji należycie zredagowanych i rozdmuchanych w licznych folderach o Iławie nie odnalazłem.
A szkoda. Nienacki na podobnych zaciemnieniach (zamki, groby, duchy, sekrety) budował dziejące się w tym poniemieckim mondzie (w tym również w Iławie) „Przygody Pana Samochodzika”, podobną sztuczkę zastosował Dan Brown w „Kodzie da Vinci”. Może nie trzeba mieć specjalnie artystycznego nosa, ale warto wiedzieć, jak w dzisiejszych czasach sprzedać swą lokalną historię. A tu jest potrzebny kolaż oparty na budowaniu napięcia, a czy tyczącego faktów czy fikcji, to już kwestia odpowiedniego ustawienia odważników. Dziś w promo-newsach o Iławie „czerwony” kościół to data zbudowania i opis: „gotycki z renesansową wieżą.” Nic nudniejszego nie można przenieść na papier! Zabalsamowanych i resztę pod ołtarzem pewno szlag trafia, że zapewnili ludziom taką żyłę turystycznego złota, z której korzysta się jak ślepy z lornetki, czyli nijak!
* * *
Do przełomu roku podejdziemy teraz ściśle legislacyjnie. Zwykle z nowym rokiem wchodzą jakieś tam przepisy, coś się staje obowiązujące, coś nieaktualne – żadnej stabilności w tym państwie nie uświadczysz! A zawsze podkreślam, że jaka woda u góry w wannie, taka i na dole, zatem bałagan warszawski musi być przełożony na bałagan iławski. Tu normy prawne też modyfikuje się niejednokrotnie z głupich na głupsze. Nie zawsze oczywiście, ale dostatecznie często, by się o nich nasłuchać, a z drugiej strony zmian na mądrzejsze jakoś nikomu z obywateli nie udaje się jeszcze uchwycić! Po pierwsze, w ostatnich dwóch latach inflacja w Polsce w sumie wyniosła 8 procent (4,3% w 2011, 3,7% w 2012). Podatki zaś miejskie w Iławie podnosi się co rok o procent dwucyfrowy – czego może nie zauważacie, bo jak płacicie za coś 35 zł, a rok temu było to 30 zł, to różnica mała, ale to ponad 16,5%!
Dostajemy decyzję odgórnie, informacyjnie i koniec – płać! Nie mamy żadnej kontroli, co nam miasto zafunduje. Rada miasta raz na cztery lata wybrana uprawia sobie wolnoamerykankę, bo kiesa miejska pusta, więc po obywatelskich kieszeniach przewędrujmy. Od każdego 10-20 dodatkowych złotych i mamy wagon ekstra zdobytej gotówki. Ludzie nie mają możliwości zaprotestowania, powiedzenia „nie!” – przychodzi wysokość podatku od nieruchomości, garażu, działki i dyskusja skończona. Pytanie, na jakiej podstawie się to rok w rok winduje, pozostaje bez odpowiedzi, a tu przecież cen nie reguluje rynek, tylko samozwańcze widzimisię rajców. Te rzeczy powinny stać latami, bo polityka mądra i przewidująca jest taka, że gród ów będzie wtedy zasobny, gdy jak najwięcej pieniędzy zostanie ludziom w portfelach! A nie wtedy, gdy jak najwięcej pieniędzy przeznaczy się na apanaże urzędnicze, które w wielu przypadkach sięgają dziś poziomu niebotycznego w tych realiach. Będę się upierał, że 7.500 „na czysto” dla burmistrza to winien być koniec jego comiesięcznych osiągów finansowych. Tyle bym jeszcze strawił, powyżej już nóż się otwiera, bo my ponosimy coraz potężniejsze ciężary fiskalne i te pieniądze, słyszymy, znikają, gdyż ciągle usprawiedliwia się wszystko: „pustą miejską kasą i brakiem środków.” Na takim gospodarowaniu Stany Zjednoczone by padły po dwóch dekadach, zżerając uprzednio wszystkie swoje oszczędności! Iława pozwala sobie przetracać miliony na kilkunastu zadowolonych panów, bo tylu ich spija alpejskie mleko z karmionej generalnie czerstwym chlebem 35-tysięcznej populacji!
Ten wrzód pęknie, bo ludzie zamiast szanować władzę – jak to ma miejsce w Niemczech czy Szwecji – nie mogą na nią patrzeć. Dostaję ciągłe sygnały czytelników na ten konkretny temat, więc niech on się wreszcie odbije echem prasy, a pyszni niech go dwa razy przeczytają! Ludwik XVI tak działał i skończył gorzej, niż mógł przypuszczać. Tu oczywiście gilotyny nie będzie, ale nastroje są tożsame. Zwłaszcza jak taki X czy Y życzy mieszkańcom „wszystkiego dobrego” w nowym roku – możecie sobie darować te okrągłe zdanka, bo adresaci najchętniej porozmawialiby z wami osobiście w mało przyjaznej aurze – to wiem na 100%, przelałem tu na papier frustrację innych.
Nie lubi się też czegoś innego: w każdym normalnym kraju, których krocie – wszyscy są traktowani identycznie! Wykroczenie drogowe premiera a Kowalskiego to takie same wykroczenie drogowe. W Polsce – zasygnalizowany właśnie jawny podział na kategorię „A” i „B”, a bardziej „C”, wręcz transparentnie się unosi. Przewina jest najpierw patrzona przez pryzmat, kto przewinił, a potem dopiero następuje jej osąd. Samson złapany przez policję ze zdjęciami dzieci skończył jako pedofil w więzieniu, ksiądz podłapujący chłopców i dziewczynki w wieku góra gimnazjalnym to „ofiara ich budzącego się popędu” – tak ostatnio spuentował to jakiś biskup, kompletny kretyn. Ale wracajmy do Iławy.
72 hangary stoją na Iławce za cerkwią prawosławną. Posiadają je tutejsi rybacy-amatorzy, którzy łowią sobie na Jezioraku od lat, znajdując w tym przyjemność, sposób na spędzenie wolnego czasu, innego choćby piciu na umór pod sklepem. Czego też nie potępiam. Jeden pije kawę, drugi herbatę, nie oceniajmy się, będzie się lepiej żyło. Gospodarstwo Rybackie podniosło od 2014 r. metraż ryb, które można odławiać: okoń to minimum 20 cm, szczupak – 48, mniejsze wpuszczamy do wody. Kursuje po wodach Państwowa Straż Rybacka, podpływa do łodzi, mierzy ryby i jeśli jakaś choć o centymetr krótsza, konkretny mandat. Poza Jeziorakiem normy nie obowiązują, tyle że weź płyń kilkanaście kilometrów, by nie bać się łowić. Ale rybacy zauważyli też coś innego: gospodarstwo – prawodawca, samo dla siebie – wszelkie w tej chwili już obowiązujące przepisy ma serdecznie gdzieś. W ich hurtowni na Sienkiewicza (gdzie mają siedzibę) można kupować okonki już 7-centymetrowe, a szczupaki o 13 cm dłuższe! Powstaje amerykańskie pytanie: kto w tym mieście skontroluje GR i surowo ich ukarze? Policja powinna, to stróże wszelakiego porządku prawnego! Tyle że GR się policji nie boi, a rybaków ma za chłystków – co oni mogą wobec imperatora?
Jestem przeciwny jedzeniu czegokolwiek, co miało oczy, ale nie może policja łapać za jazdę po kieliszku, a sama jeździć pijana w sztok, to psuje tkankę społeczną! Czeczenia, Ukraina i Białoruś tak działają i nie chcielibyście tam żyć! Dać odczuć szaremu człowiekowi, że jest nikim, to najbardziej deprawująca praktyka i zawsze opłacalna tylko na krótką metę. Ta sama straż rybacka mierząca z linijką okonia przy GR umywa ręce – co za niepisany pakt pogardy wobec dołów społecznych! Umownych. Na koniec życzenie na nowy rok dla wszystkich was, moich szanownych czytelników! Jedno, a z serca i na pewno drugiego takiego od nikogo innego nie usłyszycie! Życzenie ma formę taką: trzymajcie się z dala od aptek, OK!? Nie gońcie tam z byle powodu, to paranoiczne!
Polacy zwariowali, tabletki to ich drugie życie. Nikt w Europie nie przyjmuje tylu leków! Nigdzie na świecie nie uświadczysz reklam lekarstw w TV, w jednym paśmie kilku, a potem innych w następnym paśmie. Trafili spryciarze (koncerny farmaceutyczne) na umiejętnie otumanianych! Trafili wymyślanymi brakami minerałów, witamin, leków na niestrawność, kaszel, nasennych, czyszczących płuca, nerki, więc ludzie lecą! Do tego ulepszane (drożejące) maści, żele, saszetki, krople – przejrzyjcie telewizję pod kątem, ile się wam wciska! Organizm poddany takiej chemizacji wariuje, wszystkie leki to skrótowce! Tzn. niektóre w ogóle nie pomagają, te zaś, które np. usuwają zatwardzenie, zastępują właśnie organizm, który widząc, że wybieramy drogę pozbawiającą go wysiłku, momentalnie się do niej przyzwyczaja, sam zapominając o mocy, jaką ma włożyć w czynność taką czy inną!
Dzieci, zamiast rodzice wyganiać na dwór, są faszerowane odżywkami aptecznymi, które czynią z nich kaleki! Taki cherlak pooddycha pierwszego dnia zimy mroźnym powietrzem i ma grypę, a mama co robi? Śmiga do apteki po saszetki, syropki, doktor zaś przepisuje antybiotyk, witaminki (dostał za to od koncernu wczasy na Cyprze) i coś osłonowego – mama bierze, bo dziecko w potrzebie. Ostatnio kurowałem się 50-tką wódki, bo coś mi siadło na skrzelach – receptura ojca. Zeszło po pierwszym kieliszku. Znajoma miała to samo, za leki zapłaciła 78 zł, antybiotyk mimo 5 dni brania nie zadziałał, czuła się fatalnie, nieuleczona, słaba! Apteki po zawale, raku etc. – tak, ale generalnie w roku ich nie oglądajmy, dla zdrowia!
LESZEK OLSZEWSKI