Nigdy nie uważałem, że jak ktoś jest stary, to mu się należy szacunek z tego oto powodu, że jest stary. Zbyt dużo widziałem ludzi, o których można było bez ryzyka pomyłki myślę powiedzieć, że kiedyś byli młodzi i głupi, a dziś są głupi i… starzy. Tu cezura metryki raczej niczego nie zmieniała. Oczywiście nie trzeba było tego rozgłaszać, czynić rwetesu. Niemniej szacunek dla wieku powinien być raczej postrzegany jako zwalczanie w sobie jakiegoś braku estymy dla seniora, bo to już cecha prostacka. Ale co na plus u kogoś wyjdzie nie wiążmy na Boga z faktu, że np. przekroczył ten czy ta 75 wiosen. Nie ma tu nic do rzeczy siwizna, słabszy głos, przygarbienie – można o kogoś dbać, pomóc w tym czy w tamtym, ale ogromny, ślepy szacunek? Przenigdy, co ma piernik do wiatraka!
Kilka dni temu obchodzony był Międzynarodowy Dzień Seniora, przed nami za chwilę Dzień Babci i Dziadka, ilu ja znam i znałem dziwnych seniorów, babć, dziadków! A ilu wspaniałych – mniej oczywiście, wartości dodane zwykle są w mniejszości. Zawsze byłem dzieckiem kłótliwym, kłóciłem i wykłócałem się z matką i babką o wszystko. Z ojcem mniej, jeśli w ogóle – jakiś może sojusz płci zadziałał. Słynna była scena jak jechałem z matką do Nowego Miasta, linią kolejową, o której niedawno wspominaliśmy, że szlakiem jej trzeba by do Iławy podprowadzić rowerówkę przez las, bo ta już od N. Miasta przez Bratian do samego Radomna działa. Jeździłem tak dzień w dzień, ona do pracy, ja, bo nie było mnie z kim zostawić. I tam zagadywałem zwykle cały wagon, stając się hołubionym wcale pupilkiem składu.
Kiedyś jakiś pan rzekł był do matki: „Ależ ten pani synek to słodkość!”, na co matka odparła: „Tylko w pociągu, spróbowałby pan z nim pomieszkać na co dzień…” Facet się zainteresował: „A dlaczego?” Matka wyjaśniła: „Nieznośny, krzykliwy, pyskuje, krzyczy etc.” Nie mógł uwierzyć, zwrócił się do mnie: „To prawda, że pyskujesz mamie? Nie wierzę…” Wyjaśniłem: „Może i tak, ale ona się…zaczyna!” Uznałem to za całkowicie przeciągnięcie racji na moją stronę, bo skoro jest agresor, to musi być riposta, jak w niejednej wojnie. Babce pyskowałem chyba więcej, bo nie lubiłem nigdy jeść, a ta śmiała mi serwować śniadanie, drugie jakieś śniadanie i potem deser. Nieźle mnie to wkurzało, póki mogłem odmawiałem, potem krzyczałem, na końcu w niewybrednych słowach jak na 4-5-latka pyskowałem.
Szło na noże, babka była wojownik, matka taki Chamberlain z czasów Hitlera – dusza pojednawcza. I babka zaczęła mi argumentować, żeby się przymknąć i nie dyskutować z nią, bo… więcej chleba w życiu ode mnie zjadła. Jak to mnie wnerwiało! To od niej mądrzejszy jest ktoś starszy o 15 lat, bo jeszcze więcej chleba przyswoił? Co za idiotyzm! I myślę, że to właśnie pozwoliło mi pierwotnie umościć w sobie logikę, iż dla starszych żadnej taryfy ulgowej. Zgrzeczniałem potem modelowo, ale schemat pozostał: myśliciela uważać za myśliciela, a nie jakiegoś pryka niejako z urzędu! Goszcząc po wielokroć na Podlasiu, spotkałem się z wręcz kultem sędziwości, tam 91-letni nestor rodu to wyrocznia. Powtarza się, że od niego trzeba się uczyć, słuchać, wektorować zgodnie z nestora wskazówkami swoje kroki.
W „Konopielce” dobrze jest to oddane – tatko to bożek dla twego ojca, a twój będzie po ostatnią drogę bożkiem dla ciebie. Długowieczni są, syn nierzadko 70-tka minięta, a zwraca się do rodzica: „Tatusiu, mamusiu” – u nas to raczej niebywałe. Większa bariera się tworzy, trochę to się rozchładza, mimo oczywiście solidnej porcji miłości w większości przypadków. Kiedyś mnie do takiego nestora wśród nestorów zabrano – najstarszy w rodzie, a ród przepłodził się na 13 domów, w trzech wsiach – poszedłem zobaczyć tego guru. Dziadek o jeszcze nie ustępujących siłach witalnych i umysłowych, ale z potencjałem intelektualnym pozwalającym mu kulę ziemską widzieć jako zamieszkaną przez jedynie Polaków, Niemców i Ruskich! Naukowiec na całego, ledwo piśmienny do tego – nie załapał się po wojnie na walkę z analfabetyzmem, był w polu.
I doszło do dziwnej sytuacji, akurat przyjechała wnuczka ze Śląska z informacją, że była tydzień w Bułgarii, na wypoczynku, środek lipca… Na co nestor ożywił się: „A Bułhary to Ruski czy Niemce?” Wnuczka chwilę pomyślała i zbliżyła nacje: „No takie Ruskie…” „A…” – przeciągle pociągnął dziadek i pokiwał głową. Świat mu zagrał, u Ruskich była. Opowiadano mi za pół roku, o drugiej części epopei, wnuk-biznesmen poleciał po coś do Mongolii. Dziadek znów swoje: „A Monhoły Andrzej to Ruski czy Niemce!?” Nie pasowało wnukowi na nikogo, więc odpowiedział po tamtejszemu: „Ni takije, ni takije dziadku…” Wtedy oczy prawie stanęły dęba seniorowi, spojrzał po wszystkich gniewnie i rzucił konkretnym: „To co to za chujnia!?” Musiałem wyraz napisać oryginalnie, wykropkowanie nie dałoby efektów, literackie ujęcia ma swoje prawa!
Za diabła nie mogłem pojąć skąd powszechne tam arystotelejskie wręcz ujęcie takich jednostek? Jeżeli jest z czego czerpać w takim wypadku, to naturalnie z prymitywizmu, tyle, że po cichu, w zaufanym gronie. Bądź na własny rozweselający użytek. Przykłady odmienne natomiast krzepią, rośnie człowiek wraz z nimi. Bywam w pewnym Domu Seniora od czasu do czasu, mniejsza o to gdzie położonym, w centralnej Polsce – tak go zaanonsuję. To prywatna placówka, trochę kosztująca, niemniej zasobnych umownie ludzi w kraju nie brakuje, więc umieszcza się tam antenatów na wakacyjną jesień życia. Standard tam bowiem wyśmienity, obsługa, wszystko, ale nie o to chodzi. Chodzi zaś o to, że istnieje jakaś zależność między zamożnością potomstwa, a kalibrem pensjonariuszy. Mam tam wielu znajomych, z którymi po prostu uwielbiam pogadać, a szacunkiem darzę ich nieziemskim.
Mieszka tam emerytowana profesura, panowie i panie o delikatnych rysach, dobrych manierach, wysokiej kulturze osobistej i to się unosi w powietrze. Z pewnym 88-latkiem dyskutuję coś o muzyce, wtrącam nazwisko Presleya, a on mi momentalnie nuci: „Only You” – tłumacząc potem tytuł. Inna pani czarownie opowiada o tacie-bankowcu sprzed wojny, który wraz z Eugeniuszem Kwiatkowskim ustalał fundusze inwestycyjne dla budowanej Gdyni, projektowali nowe środki na to przedsięwzięcie. Od razu jestem kupiony i ciężko mi się od takich ludzi odsiąść. Bo mądrość w każdym wieku piękne ma imię, jak jej przeciwieństwo – szkaradne. Dlatego jestem przeciw laurkom grupowym: ślepym pokłonom nauczycielom, seniorom, lekarzom. Każdemu według zasług, a nie zasługi każdemu, bo jest lekarzem – co to, nie słyszeliście o partaczach w tym fachu? Bądźcie poważni!
Ojciec mi opowiadał, że jeden z chirurgów tu, w latach 80-tych miał wśród kolegów ksywę: „Cvach”. Cvach był to – pewnie ktoś pamięta – lekarz „dwie lewe ręce” z czeskiego serialu „Szpital na peryferiach”. Taki 60-letni konował po studiach, ortopeda, co to wejdziesz z wyrostkiem, a wychodzisz na cmentarz, takie operacje czynił. A raczej szybko przestał, dyrektor Stanibuła odjął go od stołów i skalpeli, dla niebywania w sądach, dyżurował jednak twardo. Chciałbym przeto, zanim podejmę drugi temat życzyć wszystkim, bez wyjątku dziadkom, pradziadkom i prababciom długiego pozostawania w zdrowiu na tej planecie – pomyślności! Jednak na czołobitność w stosunku do każdego z takowych mnie nie namówicie – zdrowy rozsądek każe tu dać odpór i veto jak jasny gwint! Że zjedli więcej chlebów niż my? Wynika z tego co najwyżej fakt statystyczny, nie uniwersalny.
A uchowaj Panie – uniwersytecki, nic z tych rzeczy! Tak myślę, że gdybym miał spersonifikować swe życzenia na gruncie iławskim i złożyć je w najbardziej odpowiednie dłonie, to winszowałbym długich lat życia, pełnych tradycyjnego ciepła i wielkiej życzliwości ku sobie nobliwemu małżeństwu państwa Zofii i Stanisława Kumórków. Elicie nauczycielskiej powojnia nad Jeziorakiem, ludziom niezwykłej klasy i uroku osobistego. Ona to wieloletnia polonistka i wicedyrektorka tzw. „mechanika”, on budowniczy, monarcha i twórca potęgi „budowlanki”. Staż małżeński już też dobrze ponad półwieczny i zawsze tacy bliscy sobie, nierozłączni, rozmawiający. To mój wybór wśród osób dużo starszych – erudycję zawsze trzeba cenić, jak i obycie, takt, itp. A to od nich wciąż bije – łuną jaskrawą wręcz.
Dla mnie są oni prawie jak królowa Elżbieta II z księciem Filipem, także w końcowym rozrachunku – jako para niewyczerpywalna, niezniszczalna – i tak proszę dalej! Spoza rzeczy senioralnych, rocznicowych, dzieje piszą już Iławie nowy rozdział. Ruszyła (bo śniegu/mrozu brak) przebudowa okolic dworca głównego, na razie trwa pospieszna ścinka drzew, by wyregulować teren pod wybetonowanie/wyasfaltowanie go nieodlegle. Takiej karkołomności jak z dojechaniem czy wyjechaniem z tego trójkąta bermudzkiego nie znajdziemy nigdzie, nonsens na nonsensie! Dla mnie podstawowy atrybut nowego rozwiązania, które zaistnieje (przeglądałem projekt), to to, że bezpośrednio z ronda pod ul. Ogrodową odbijesz pod drzwi wejściowe do kas, żadnych esów-floresów. No i żadnej jednokierunkowej ciasnoty z zaparkowanymi autami chcącymi na wstecznym biegu włączyć się do ruchu dla całościowego rozwalenia resztek komfortu.
Tak było od zawsze, aż nowa droga od szpitala w dół pokomplikowała zagadnienie na swój sposób, że najtęższe głowy z zewnątrz rozwiązywały łamigłówkę – o co w tym wszystkim chodzi? Bo zostawiają tam rodziny i krewnych „na pociąg” persony o rejestracjach Nowego Miasta, Brodnicy, Ostródy, Prabut. Albo ten podjazd dworcem autobusowym na most powyżej – dziura, uskok, hałdy, fałdy, żywy kamień. O święte zawieszenie, nie puszczaj, o koła – nie urywajcie się! Nawet za Unii Europejskiej żaden burmistrz nie wpadł, by się wystarać o grube miliony na podmianę „raz, a w XXI wiek” tej parceli, zabrakło osobowości i pomysłu. Dokonał tego – a jakże! – Adam Żyliński. Rok temu przepotężne pieniądze dość nieoczekiwanie Iławie przyznano, teraz podpisano dokumenty końcowe, wybrano wykonawcę i jazda z tym bajzlem, czem prędzej go znieść!
To co nastanie po zejściu buldożerów kiedyś z placu będzie wizytówką miasta nr 1, bo wielu podróżnych od dworca zaczyna i na dworcu kończy swą przygodę z Jeziorakiem. Co widzieli do tej pory? Na szczęście piękny gmach główny (też chwilę temu dopiero piękny) i wielkie nic. „Nic” komunistyczne, krzywe krawężnikowo z żenującym parkiem dla proletariatu i starodawnym kioskiem „Ruchu”. Prawda, 90% dworców w tym kraju to dno, ich rubieże także. Ale skoro raj był ledwie o krok, o genialną wizję rajcy grodu (a nie aż tak dostrzegalną!), to cud iż ta wizja gdzieś mu się pojawiła, ucieleśniła! I oto już wszelkie formalności papierkowo-pieczęciowe na boku – wyczarowania tylko patrzeć. Ostróda ma dworzec diaboliczny, perony wbite pomiędzy dwie szpetne ulice – nic z tym nie zrobisz, Einstein jako burmistrz notowałby bezcelowe rozmyślania.
Musi więc nastąpić scalenie geniuszu położenia (genius loci) z profetyzmem ludzkim! I jak ze wszystkim czego już dokonano, w pół roku po przecięciu wstęg, zapomnimy o niedogodnościach kilku czy kilkunastu budowlanych miesięcy. Tak to wszystko popędza się w czasie… Chociaż sama hala główna jest uważam średnio zagospodarowana, można z tego wyciągnąć kilogramy, wyciągnięto 80 gram. Wreszcie wprawdzie pojawił się bankomat ale poczekalnia jawi się do parcelacji. Stadionowe wnętrze, a siedzi w nim w porywach 12 osób, tępo wpatrzonych w telewizor, z którego mało słychać. Jakaś może „wstępna” wystawa o mieście dla przebywających by się przydała, jakiś rys historyczno-zdjęciowy, żaglówkowo-trzcinowy? Wiem, że PKP jest otwarta na podobne inicjatywy, to też forma podbicia linii, trzeba tylko przystąpić do rozmów i sprawa się skrystalizuje.
Podjąłem temat z pewnym oficjelem kolei państwowych, godzą się na każde profetyczne właśnie rozwiązanie. Bo w ogóle na pomyśle, wstępnym świeżym pomyśle wszystko się zasadza. Trzeba być przychylnie nastawionym na to, co może zasłyszymy, ale samemu główkować, główkować, główkować! Ciekawy jestem jak Iława ruszy gdy skończą się inwestycje realizowane z poruczenia niejako i genezy ustępującej ekipy, bo tego jeszcze trochę będzie, jak piosenek Lennona po jego śmierci. Czy przypływ uzyskanych dotacji, wspomożeń, partycypacji będzie płynął porównywalnie szeroką falą co obecnie? Oczywiście można po dworcu i rewitalizacji Domu Weterana na bibliotekę powiedzieć – koniec! Co tu jeszcze jest do wymyślenia – most na Małym Jezioraku albo na wyspę? Otóż moim zdaniem potrzeba goni potrzebę, tylko jest bardzo stroma ścieżka od konceptu do uzyskania nań walizek pieniędzy z województwa, gdzie koryto zrzesza wszystkich.
Tu trzeba być wygą, lisem, asem i mieć niezły (czytaj kuty na cztery nogi) „think tank”. Oby Iława jadąc w tym peletonie dalej zaliczała się do awangardy beneficjentów, utrata pozycji boli bardziej gdy spadasz z czołówki w nicość, w średniość, skarlenie. Wypluję ostatnią refleksję, niech to nigdy nie ma miejsca! Chciałbym też podzielić się z wami spostrzeżeniem na pozór drugorzędnym, ale dręczy mnie pytanie „Co jest za ścianą”? Dręczy od jakiegoś czasu gdy przypadkowo odkryłem dom z pogranicza koszmaru i horroru, istny kocioł czarownic! Czy on z niemieckich czasów stoi czy z jakich? Biję się z myślami, co sobie uświadomię, że jestem w jego pobliżu, lub np. najdzie mnie to w domu czy na biegu. Idee fixe istna. Połączymy tym kolej z seniorami, klamrą zepniemy tekst! Jest stacja Iława Miasto, posiada dwa perony, ten w głębi ciągnie się w las, a na jego skraju, za powyginanym płotkiem ostał się straszny, zgnębiający budynek. Ku egzorcyzmom.
Tak zaniedbany, że chwasty na podwórzu z drewnem tworzą grubą miazgę, dach, komin wszystko w rozpadzie, dwustuletnie. Przesadzam oczywiście, ale coś przerażającego. Jesteś na peronie patrzysz w zapalone blado okno, wszędzie indziej czarno, głucho, słota, mrok. Jezu, ale to trzeba zburzyć, zapomnieć, wdeptać w zapomnienie! Człowieka (seniora?) przesiedlić, na co mu huk szyn całe noce i dnie, na co mu ta zapadła nicość w strychach pełnych mar? Strach mnie zdejmuje, a zaglądam tam ciągle, zawsze to blade światło i pobojowisko wokół. Zajrzyjcie, zjeżenie włosa gwarantowane...
LESZEK OLSZEWSKI