„Iława, najlepsze miejsce do pracy i życia, zapraszamy nad Jeziorak”. Taki – nie wiem, czy pisany na poważnie, czy na potrzeby kabaretu – slogan przywitał mnie na oficjalnej stronie miasta. Dawno na nią nie zaglądałem, bo drzewiej była nudna jak flaki z olejem, a do tego miała przearchaiczną formułę graficzną. Teraz to się zmieniło, ale w parze z tym przyszło, widzę, wiano w postaci pisania zaklęć, pisania życzeniowego, z pogranicza pobożnych życzeń, które z faktami mają mniej więcej tyle wspólnego, co jamnik szorstkowłosy z potworem z Loch Ness.
Prawda jest taka, że „najlepsze miejsce do pracy i życia” jest dziś opustoszałym, starzejącym się miastem. Młodzi kończą szkoły i wyjeżdżają stąd bezpowrotnie. Ci, co nie zahaczyli się w metropoliach, kończą na emigracji. Struktura społeczna to dziś w skrócie młodzież szkolna-pracownicy fizyczni-budżetówka (szeroko pojęta: nauczyciele, prawnicy, lekarze, policja)-emeryci. Piątą grupę, największą, stanowią denaci, którzy łączą w jedno przedstawicieli pozostałych czterech w różnych proporcjach.
Jeżeli zdefiniujemy „najlepsze miejsce do życia” jako komfort życia (bo jak inaczej można), a komfort rozłożymy na godne życie za uczciwą pracę plus całoroczną ofertę czyniącą z mieszkańca mieszczucha, poprzez korzystanie z kolejnych, starannie serwowanych mu atrakcji, to „najlepsze miejsce do życia” robi się momentalnie miejscem przeklętym!
Tak swoje bytowanie nad Jeziorakiem teraz, tej środy, ocenia 100% pracujących tu za najniższą krajową, czyli ładnych kilka tysięcy ludzi (chociażby wszystkie ekspedientki sklepowe). Chyba że termin „najlepsze” odniesiono w haśle do Iławy i wszystkich okolicznych miast i wsi, ale to trzeba było zaznaczyć, choćby słowem. Wtedy faktycznie – lepiej mieszkać tu niż w jakiejś kolonii za Jamielnikiem, wygodniej i koniec. Problem tkwi w przymiotniku. Gdyby „najlepsze” zmienić na choćby „wyjątkowe”, nie byłoby dyskusji. Bo nawet jeśliby było wyjątkowej brzydoty, czy wyjątkowa przestępczość tu szalała, to jest wyjątkowe absolutnie – na 100%. A tu – wyjątkowa przyroda – plus wyjątkowy komin, bo z napisem „700 lat Iławy” – jest. Wyjątkowo wkurzeni ludzie z pensją nieco ponad 1.000 zł raz na 30 dni i tak mijają lata – zobaczcie, ile realiów usprawiedliwiałoby zachwalanie miasta słowem „wyjątkowe”.
Proponowałbym zmienić te „najlepsze”, bo tchnie to czarną komedią pomieszaną z całkowitym odrealnieniem, a strona tego niewarta, bo dobra. Rys historyczny porządny, informacje kulturalne, szlaki rowerowe i piesze świetnie zaprezentowane i kilka pomniejszych rzeczy. Ale dalibóg, jakbym przeczytał na stronie jakiegoś Nowego Targu czy Zgierza „najlepsze miejsce do życia” – nie w Emiratach, Kalifornii, a na polskiej, siermiężnej prowincji, to puknąłbym się w głowę: „Kto tam wziął trawkę i się zabrał do pisania?”.
Teraz w kwestii samego burmistrza na wyżej wymienionej stronie. Jest otóż w zakładce „strefa mieszkańca” zakładka „samorząd/władze miasta”. Klikacie tam i dostajecie informacje, powiedziałbym, wylizane, że weźmy pod lupę właśnie władze miasta. Burmistrza reprezentuje jego życiorys, o poziomie zaciekawienia równym danym z książki telefonicznej. Jeżeli ktoś wytrzyma lekturę, pod nią znajdzie imiona i nazwiska dwóch wiceburmistrzów oraz skarbnika i sekretarza miasta. O nich nic – cichociemni. Burmistrz zresztą też, bo jakiż problem zacnych tych jegomości sfotografować, kazać się lekko uśmiechnąć i takimi twarzami przyozdobić ich dane osobowe, wzbogacone o krótką, a żywą notkę, od kiedy delikwent jest wiceburmistrzem, za jakie sprawy odpowiada, kim był wcześniej, etc. To trochę abecadło PR ze strony ratusza czy strony internetowej szkoły/klubu sportowego, a tu turysta nawet nie ma możliwości wirtualnie spojrzeć w niezmiernie zacne, pewien jestem, oblicze burmistrza, którego, przyznam przesadnie, z twarzy nie kojarzę. Tak się ustawił w cieniu, że ciężko doprawdy wyłuskać go w tłumie, a pewnie gdzieś się mijamy. Może na zakończenie kadencji udzieli wywiadu, ale stawiam, że nie udzieli. Nie wymagajmy za dużo od zacnych.
Możecie powiedzieć, że się czepiam, ale… jest za to zdjęcie Rady Miejskiej, a dużo lepiej by się stało, gdyby go tam nie było! I nie czepiam się, a po prostu wyrażam swą szczerą opinię, bo amatorka drażni wszędzie i przepotężnie. Zdjęie rady na stronie Iławy to jak zdjęcie burmistrza jedzącego kurczaka z rożna. Albo robimy profesjonalną fotkę, albo jeśli takowej nie mamy, nie zamieszczamy żadnej. Otóż członkowie miejskiej rady mają zdjęcie gromadne, stojąc na schodach w ratuszu (a wystarczyło zobaczyć, jak z okazji szczytów Unii czy G8 fotografuje się notabli). Zdjęcie jest prześwietlone, robione kompaktowym aparatem, takim turystycznym za 400 zł. Twarze na nim świecące się, im dalej – bardziej niewyraźne (stąd na G8 czy szczytach unijnych najczęściej jeden rząd fotografowanych). Kompozycja fotki taka, że postaci frontowe oglądamy od pasa wzwyż, a góra zdjęcia ma półmetrowy luz na sufit i sklepienie – kto to kadrował?
U góry widzę pana z połową twarzy, jedna z dwóch pań ma zamknięte oczy! Abecadło fotografa każe wykonać 20-30 zdjęć w jednym ustawieniu i wybrać takie bez zamkniętych oczu, półtwarzy, patrzenia każdy gdzie indziej – na iławskim zdjęciu masz to wszystko. A wystarczyło zaangażować speca, którego sprzęt gwarantuje jakość końcową, a wiedza – początkową, tj. instruktaż dla zdejmowanych na zdjęciu, jak mają pozować. Wówczas można w 5-10 minut osiągnąć zamierzony efekt. I nie na schodach jak petenci wychodzący do domu, a przed ratuszem czy nad jeziorem, w słoneczny letni lub jesienny dzień. Wyobrażacie sobie Radę Ministrów Tuska na takim schodowym zdjęciu, a w tle na ścianie tablica z numerami pokojów, gdzie przyjmuje? A różnica w sumie niewielka – Real Madryt staje przed sezonem do podobnych zdjęć co Stomil Olsztyn.
Diabeł tkwi w szczegółach: ktoś o wiedzy fotograficznej widzi amatorkę w branży, dobry perkusista pozna perkusistę bez umiejętności, czytelnik porzuci tekst nudny, dobry doczyta. Liczę, że ilawa.pl diabła zauważy, bo miesza tam jak suweren!
LESZEK OLSZEWSKI