Taaaaka rocznica by nam uciekła – okrągła, dumna i wręcz prosząca się o poczesne miejsce w iławskim tygodniku, jeżeli chce się on tytułować mianem poważnego. Wyobraźcie sobie, że mija nam właśnie 40 lat, od kiedy nakręcono tu „Gniazdo”, epicki monument filmowy w reżyserii Jana Rybkowskiego, uważany przez wielu za gatunkowego protoplastę „Potopu”, zrealizowanego niejako na podbudowie scen z „Gniazda” rok później. Zanim zajrzymy za kulisy tamtych dni, najpierw małe przypomnienie postaci centralnych.
Jan Rybkowski (w 1973 r. lat 61) przyjechał tu w glorii filmowego twórcy „Chłopów”, ekranizacji noblowskiego dzieła Reymonta, którą krytyka zgodnie uznała za perfekcyjne przeniesienie dzieła literackiego na potrzeby małego ekranu. „Chłopów” ukończył niespełna rok wcześniej. Aktorów Rybkowski przywiózł tu absolutnie topowych: Pszoniak, Pieczka, Wichniarz, Pietruski, Płotnicki, Fetting, Wołłejko, etc. – nie trzeba imion, każdy wciąż doskonale kojarzy te nazwiska.
Zdjęcia trwały prawie sześć tygodni, więc wszyscy nocowali na miejscu – głównie w Kormoranie i przylegających do niego domach-pensjonatach. Żyli tu, jedli, budzili się i zasypiali. Takiej nawałnicy wielkiego świata miasto to nie przeżyło nigdy w swoich dziejach i oby przeżyło coś podobnie ekscytującego jeszcze kiedyś, miast szarugi dnia codziennego – tego mu niezmiennie życzę.
Tak na uboczu – wspaniałym według mnie pomysłem „na dziś” jest nazwanie któregoś z rond mianem „ronda Gniazdo”, wtedy każdy pytający z zewnątrz o jego genezę (a takie pytania pojawią się siłą rzeczy) dowie się o tych bezprecedensowych wydarzeniach – ale to tak darmowo podsuwam urzędnikom. Specjalnie nie zagłębiam się w detale filmu, bo nie są nam one do niczego potrzebne – skonstatujmy tylko, że sceny kręcone były na Wielkiej Żuławie, gdzie wzniesiono drewniane zamczysko, a rzecz sprowadzała się do zwycięstwa Mieszka I pod Cedynią nad Niemcami – taki zastrzyk mocy po II wojnie serwowano społeczeństwu.
W filmie wystąpiły całe rzesze iławian – od uczniów starszych klas szkół podstawowych (udawali wojsko obu stron), po emerytów, którzy wcielali się w role wdzięcznych wieśniaków dziękujących Mieszkowi za przegonienie Niemców z okolicy.
Dziś film „Gniazdo” ogląda się raczej na śmiesznie niż poważnie (jest dostępny na YouTube), ale przede wszystkim z wielką ciekawością. Wielu ludzi cały czas wie, w jakich scenach wystąpiło i pokazuje się znajomym: „Patrzcie, to ja tu idę z koniem!”. Frapująco jednak to tu naprawdę było, gdy kamera ustawała i aktorzy zastanawiali się, co zrobić z popołudniem, przyzwyczajeni, że w Warszawie się nie nudzą, a spać chodzą po północy.
Statystyczni Kowalscy nie wiedzieli, co się dzieje za kulisami „Gniazda” i tajemnice te, widzę, są dobrze strzeżone, bo w zbiorowej świadomości nie odkrywam śladów nawet faktów jakże ostro znanych. Z pierwszego źródła, a raczej kilku niezależnych, a wiarygodnych źródeł. Wiedza powszechna ogranicza się do tego, że widziano aktorów w ówczesnym Domu Kultury na Kościuszki. Odbyło się kilka spotkań z nimi w iławskich szkołach, ktoś spostrzegł Pieczkę na poczcie, ktoś Rybkowskiego w aptece i tyle.
Byli jednak iławianie „wtajemniczeni”, którzy dzień w dzień praktycznie z Pietruskim, Wichniarzem czy Pszoniakiem biesiadowali, gościli ich nawet w domach, ponawiązywali więzy prawie że przyjacielskie, dalece wykraczające poza te kilka tygodni 1973 roku... Znajdował się wśród nich na pewno Stanisław Węgorzewski, ówczesny rzutki szef domu kultury, człowiek, który momentalnie z gośćmi z Warszawy zburzył wszelkie mury nieufności. Węgorzewskiego zapraszano więc na zamknięte dancingi w Kormoranie. Pociągnął on za sobą swoich kolegów, m.in. Feliksa Zbysińskiego i Stefana Trykacza, moich świetnych znajomych – dwóch belfrów ówczesnego liceum i ci rozrywkowi dżentelmeni, a nie jakaś mglista aktorom i nieistotna dyrekcja szkoły – stali się w ich oczach sztandarem oryginalności tego miasta. Świetnie ostrze trafiło na cel, o nich też kiedyś winno się nakręcić pełnometrażowy dokument.
To, co usłyszałem od obu, na początku wziąłem na karb rozhulanej wyobraźni, ale potem patrzę – mają domowe archiwum foto z sądnych dni, wspomnienia zaskakująco spójne, wzajemnie się dopytują o szczegóły kolejnych imprez. Na jednym ze zdjęć Kazimierz Wichniarz, słynny Zagłoba, w domu prof. Trykacza czuje się wyraźnie jak u siebie! Ponoć niecałe dwie butelki wódki poszły tylko tego dnia, bo nazajutrz od rana Wichniarz ma scenę jako Dźwigor, gdy doradza porywczemu Mieszkowi spokój i jeszcze raz spokój.
Nadrabiali chłopaki 24 godziny później w pokoju Wichniarza w Kormoranie. Franciszek Pieczka ponoć jako Ślązak był fanem kaszanki i niczym innym nie zakąszał żytniej – wtedy eksportowej marki wódczanej. W piciu jednak zachowywał umiar, uwielbiał za to przygrywać reszcie na fortepianie. Podkreślał, że za dzieciaka grał do mszy w kościele w rodzinnej wsi – Godowie.
Ryszard Pietruski cieszył się podpisaniem kontraktu na występ w serialu, który realizowano od stycznia. Okazał się nim być „Czterdziestolatek” i na to konto stawiał któregoś tygodnia dzień w dzień swojej podgrupie towarzyskiej, którą tworzyli nasi profesorowie, dwie aktorki drugoplanowe z „Gniazda” oraz Leonard Pietraszak (kolega z „Czarnych Chmur”, też z angażem do „Czterdziestolatka”) i Wirgiliusz Gryń.
Ślązak, podobnie jak Pieczka. Pietruski był kobieciarzem, mieszkał w pensjonacie zewnętrznym Kormorana. Pili raz z Trykaczem we dwóch, aż nagle Rysiek mówi do Stefana, że zawoła pewną młodą aktorkę, z którą grał w Teatrze Dramatycznym, i ta wykona dla nich striptiz. Była 2:30 w nocy. Stefan myślał, że żartuje, ale Ryszard wszedł do pokoju dziewczyny i striptiz miał miejsce!
Takiego „Gniazda” pewno nie znacie, a ja jeszcze raz podkreślam, że żywi ludzie to żywe historie, nie blade – amen!
LESZEK OLSZEWSKI
Imitacja wczesnośredniowiecznej,
piastowskiej warowni na Wielkiej Żuławie,
budowla nr 1 filmu „Gniazdo”
(fot. Czesław Wasiłowski)
Most na wodach Jezioraka prowadzący
do zamczyska, kilkuletnia atrakcja iławska w latach 70.
Może pora na restytucję obiektu w imię odnowienia
przymierza wyspy z miastem?
(fot. Czesław Wasiłowski)
Kazimierz Wichniarz i Stefan Trykacz
w mieszkaniu tego ostatniego na Starym Mieście
– wiedzieli chłopaki, że życie jest piękne
(fot. Czesław Wasiłowski)