Moja babka – Panie świeć nad jej tuszą – powiedziała mi kiedyś, że „za jej czasów” (za „swoje czasy” uznała lata 60-te, mimo że pożyła jeszcze dwie i pół dekady) do Pana Boga generalnie oprócz wojen nie można było mieć większych pretensji: ludzie byli bardziej zżyci, bawili się, była bieda, ale nie narzekali, pili wódkę, chodzili na odpusty, śmiali się często, martwili rzadko... I najważniejsze: wtedy lato to było lato, wiosna to wiosna, a zima to zima. W styczniu ludzie nie wiedzieli, którędy biegną linie kolejowe – tak wszystko było zasypane, na majówce zaś tak grzało słońce, że zażywano pierwszych kąpieli!
Babka twierdziła przy tym, że koniec jakichś czasów zwiastują dwa odrębne wydarzenia – za okupacji w Warszawie wróżyła połowie stolicy, więc nie poddawałem jej słów w wątpliwość. W 1970 r. – mówiła z zapamiętaniem – świat runął, wydarzeniami zaś to pieczętującymi było pojawienie się na coraz większą skalę telewizji w Polsce oraz... rozpad Beatlesów trochę dalej na północny-zachód!
Przeżywany aktualnie czas jest szokujący. Może wyśmiane przez nas proroctwo Majów dało mu początek, a drugi element to kłopoty bogactwa – abdykacja papieża i piorun uderzający tego dnia w Bazylikę św. Piotra, opad meteorów o sile kilkunastu bomb jądrowych w Czelabińsku i Wielkanoc w grudniowym śniegu. Odczytywanie znaków – że zakończę temat babki – było zawsze najważniejszym zadaniem dnia codziennego. Zwiastują one mniejsze i większe zmiany, na złe i dobre – grunt, to je w porę zauważyć i odczytać.
Możecie mi nie wierzyć, ale babka była osobą – dla odmiany – normalną, a karty stawiały u niej nawet żony iławskich lekarzy. Kiedyś jednej powiedziała: „Masz daleką podróż w najbliższym czasie i nie wyjeżdżaj, coś ci się stanie”. Kobieta miała ślub w rodzinie, pojechała i uczestniczyła w bardzo poważnym wypadku samochodowym, z którego cudem uszła z życiem – pałętała się po szpitalach ładnych kilka miesięcy, zarzekając się potem, że będzie babki rad na przyszłość słuchać literalnie! No więc coś się moim zdaniem szykuje, nawet tak w Wielki Piątek spoglądając w okno wieczorem wyobraziłem sobie ogromną pomarańczową kulę nagle uderzającą w Iławę, rozmiar jej to bowiem średnica z 300 metrów. Dziwnie stanęło mi to na chwilę przed oczami, na szczęście za proroka Izajasza się nie uważam, chociaż może zdolności po babce odziedziczyłem, tylko nie zdaję sobie z tego sprawy – same zagadki...
Jak tu nie popaść w podobnie dekadenckie klimaty, jak zmienia się wiosną, a w środku zimy czas, by ukotwiczył się ten nazywany „letnim”? Wariują organizmy, corocznie wyścielone powtarzalnością przedwiośnia i jesieni, przyleciały ptaki, nie mają co jeść – zakładam niemały pomór, nie zdziwcie się widząc jakiś egzemplarz na trawniku, chodniku czy asfalcie – słabsze jednostki zabierze Matka Natura.
Ośrodki hamujące zanikają dzikim zwierzętom. Wieczorami dochodzą pod ludzkie siedliska szukając resztek – ostatnio jak biegłem, w przeciwną stronę ulicy szedł lis i myślicie, że się usunął na mój widok? Symbolicznie stanął, spojrzał, minęliśmy się grzecznie i poszedł dalej. Więcej pewno czasu spędza w mieście niż niektórzy ludzie ze wsi w życiu! Sarny, taka fajna rodzinka, koczują wieczorami na polu między kaplicą na nowym cmentarzu, a blokami na Ostródzkiej, 10 metrów od chodnika i też można przechodzić, a te patrzą i stoją. Chciałem zaapelować o zostawienie im przy okazji jakiejś sarniej strawy. Sam dam przykład. Co jedzą sarny? Wszystko co zdrowe: kukurydza, warzywa, owoce, zboża... Może ktoś ma jakieś stare jabłka, ziemniaki – niech podrzuci w imię nauczania nowego papieża, którego tak wychwalaliśmy sobie tu zeszłej środy.
Rzeczony Franciszek właśnie przed świętami osiągnął zenit w osłupianiu, wydał bowiem komunikat tej treści, rozpowszechniony błyskawicznie przez światowe media: „Papież wzywa ludzi do powstrzymania się od jedzenia jagniąt i kóz niemowląt na Wielkanoc i o wybranie zamiast tego dań wegetariańskich. To okrutne, co dzieje się ze zwierzętami, umiera bowiem ponad 250.000 dzieci zwierząt każdego dnia. Wiele z nich nie jest starszych niż 30-40 dni. Zostają one zabrane matce i zabite. Człowiek powinien szanować stworzenia i mówić, że zabijanie i zjadanie baranków nie ma nic wspólnego z Wielkanocą ani religią chrześcijańską. Baranek na ramionach pasterza symbolizuje uratowaną duszę Chrystusa! Taki brutalny akt nie ma nic wspólnego z obchodami święta Zmartwychwstania".
Czy ja mam w rodzinie Bergogliów, że mówimy tym samym językiem? Lenistwo tylko powoduje, że nie podrążę tematu! Ruszyła generalnie Argentyna, Włochy, nawet Bułgaria – wszędzie na portalach społecznościowych idą akcję: „kup bochenek chleba więcej i daj biednemu”, „nasze pieniądze potrzebującym – tak chce papież”, „czy wszyscy wokół ciebie są syci?”. Pomaganie sobie winno też mieć wymiar instytucjojnalny i to daleko wykraczający poza struktury i kompetencje MOPS-ów, które swoje robią, ale likwidatorami biedy próżno ich określać.
Czytam, że w wielu miastach pokroju Iławy (ostatnio w Żorach) samorząd podjął kolejna spektakularną decyzję (to miasto zlikwidowało wcześniej straż miejską) o darmowej komunikacji miejskiej. Ot, po prostu, by ludziom załatwić darmowe przemieszczanie się w granicach miasta, bez zdzierania z nich srebrników. Iława szczególnie ma taki obowiązek, bo jedną linią nie dojedziesz z Ostródzkiej na Lipowy Dwór – przesiadki, cztery opłaty w sumie w dwie strony, podczas gdy ludzie chodzą po ulicach w „kreacjach” za 8 zł, od butów po kurtki, teraz marznąc przykładowo.
Autobusy miejskie kokosów nie zarabiają. Myślę, że przy mądrej polityce fiskalnej w budżecie na 2014 r. można by projekt wdrożyć do priorytetów miasta, tj. płacić chłopakom pensje i na zużyte paliwo, bo dla Kowalskiego 100 zł miesięcznie więcej w domowym budżecie to ileś tam obiadów dla jego dzieci. Uczulam na to. Inni pokazali, że można.
LESZEK OLSZEWSKI