Obiegło świat następnego dnia po meczu piłkarskim Japonia-Polska takie zdjęcie szatni Japończyków: szatnia dosłownie wylizana. Bez kubków, puszek, papierów, brudu – to się nazywa zostawić po sobie porządek. I wieczne wspomnienie. Słynni stali się też kibice z Senegalu, zbierający po każdym meczu swoje okruchy z siedzeń i sektorów – przecież to ABC cywilizowanego człowieka, niezależnie od koloru skóry. Wzniosłe te przykłady to niestety „zewnętrze”, te mandaty w Singapurze za rzucenie gumy na chodnik… – i bez nich nikt by nie rzucił.
Dlatego „obcy” w Polsce dostrzegają przede wszystkim „zasyf” – śmiecenie w lasach, między blokami, malowanie sprayami ścian – ohyda. Dla jakiegoś debilnego „Jeziorak rules” „Ziutek K. konfident”, itp. Jaskiniowcy gdzieś żyją i mają się świetnie – patrzy Skandynaw, Koreańczyk (z północy też!), Belg. Obywatel w swoim kraju wyuczony na istotę tu i tam ukształtowaną/otrzaskaną, nie bydło wymachujące transparentami i flagami mu miarodajnymi. Ale oczywiście wśród nas też są Skandynawowie, Kanadyjczycy, Niemcy. Poczuwające się rzesze do sprzątania brzegów Jezioraka, Iławki, alejek – weźmy z lokalnego podwórka. Słynne wiosenne akcje, kończone ogniskami, gromadzą awangardę myślących, chcących innego „Made in Poland”. Ale ba: bezzębni w swetrach to wciąż siła ukryta i zawsze zdążą workami „okrasić” las czy oponami pola – Polanie…
Mam wiwisekcję polonośmiecizmu okrągłoroczną. Mieszkam w ciekawym miejscu lokalno-patriotycznym. Tj. mam balkon na miłą ławkę, samotną, do zasiedzenia. Położoną naprzeciw sklepu całodobowego, ze zdroworozsądkową dawką wódki i innych alkoholi w menu. Na ławce chce się spocząć, podyskutować, popiwszy. Nie narzeka ona zwłaszcza w weekendy na luzy: to młodsi, to starsi weseli hulajdusze okupują jej terrarium. Całe szczęście śpię w pokoju naprzeciwległym, dwie ściany spokoju dalej. Zaś moi sąsiedzi nie, ławkę mają w uszach, porankach, zaspaniach. Doświadcza się tam nagminnego imprezowania, dyskusji, toastów, euforii. Pijaństwo – jak wiecie – to takie mniej więcej wywyższenia. Czasem ktoś na krańcu nerwu zadzwoni po policję, czasem poduszką zakryje uszy – radzi się sobie według możliwości. Lecz nie jest normalnie. Wysiadamy z tego „euforyzmu”, raz ten, raz ten.
Najpaskudniejsze jednak spotyka nas przedpołudniami, gdy wychodzimy pożyć – to swoiste trupy ich wesel. Bez szerszego opisu ostatnio to trzy rosyjskie szampany, trzy korki, druty, kilka butelek po piwie za ławką. N-ta hołota przeszła i pozostawiła, jakiż inny komentarz? Ponieważ to razi, swoim sumptem sprzątamy, pozbywamy się tego z wiwisekcji, wszak samo się nie posprząta, nie zniknie… Analizujemy potem w krótkich rozmowach: „Co za prymityw, dno”, itp., ale nie mamy złudzeń – żyjemy wespół z cholernym motłochem. Wstyd za niego, ale żyjemy, pomagajmy więc sobie w trudzie, wylizujmy posesje – dla nas. Syf źle wpływa na całokształt wrażeń widokowych… Dywagujemy: nie da się ich przenigdy zlikwidować, ich zachowań, skali zapuszczenia? I tu dochodzimy do sedna aktualnego nadwiślaństwa – nie da!
Bo siedzi to w głowach: kombinowanie, zostawianie niezidentyfikowanego smrodu, moczu – jesteśmy bez winy, świadków nie będzie, więc ekskrementy na poręcze! Przejdzie bezkarnie – szukajcie igły w stogu siana! Prostactwo, a obok gdzieś inny człowiek klaruje: „Uczciwie, dla siebie i innych. Jestem czytelny w każdej chwili, nigdy krzty hańby, zmieszania”. To jest istota szczytnej samotności, na ile jesteśmy godni bycia kimś z klasą – dla swoich oczu, swego samopoczucia. Dla swej skrytej, acz jasnej prywatności – takim zuchem do wglądu. Staram się zawsze nie zawodzić, pokoje hotelowe zwalniam, wydaje mi się, po japońsku, z jakimś miniprezentem dla pań sprzątaczek (czekolada, mała kawa). W galerii, kiedy jem bułkę, resztki wyzbieram ze stołu, czyszczę go. Rygor jest korzystny, uczy dyscypliny, kontroli, cieszy jego świadomość.
Może nie uwierzycie, ale krzepi ów złowrogi, kojarzony z Hitlerem niepotrzebnie – ordnung. Nawet nie mogę ścierpieć, gdy z okna postrzegę trawę z reklamówkami, opakowaniami – pęczniejące. Wychodzę, cicho zbieram, wyrzucam. Tyle że polskie bylejactwo wychodzi też z kontenerów na śmieci. Od 20 lat te same, zdezelowane, bez zawiasów, ciurkiem otwarte – zerknijcie. Przecież to kryminał! Pourywane drzwiczki, wewnątrz taka sala kinowa do zajrzenia plus fetor w gratisie. Żerują tam głodne ptaki i ja się im nie dziwię – wydziobują, co mogą, jest okazja, jest działanie! Codzienne, metodyczne. I tak poniedziałek-niedziela setki confetti na powietrze i dalej z wiatrem między ludzi! Śmietniki zamiast zjawisko sprasować, wręcz dokonują rozpryskiwania, cudownego rozmnożenia odpadów na obszarze np. hektara.
Kataklizm i stała cisza, wszak pojemniki postawiło się, wszystkie paragrafy wypełnione. Po co się czepiać pootwierania, że coś fruwa wokół, zawisa na gałęziach, zalega w formacie A4? Najgorsze, że gdzie indziej wszystko można, a tu nie, nic nie można. Bo to jak wyedukowanie wsiowego z winem w ręku, by nie rzucał petów – ludzkiej mocy nie starczy, pewna klęska. Kiedyś byłem w Teatrze Narodowym i przyjechał tam na „Noc listopadową” autobus „notabli” z Białegostoku. Wysłyszałem to w WC w antrakcie, gdzie pili wódkę siwi panowie o czerwonych policzkach i wydatnych brzuchach. Druga przerwa – zastałem „efekt” ich pobytu: plastikowe kubki w sedesie, papier toaletowy odwinięty z rolki dla hecy, nagryzmolone na ścianie markerem „Białystok” i data roczna. Akt wcześniej – ściana była nietknięta, beżowa, czysta.
I najsilniej uderzył mnie ich wiek: z głupoty się nie wyrasta! A bardziej ze szczeniactwa, takie grono pod krawatami, urzędnicy przypuszczam i sztubactwo rodem z patologii. Pewnie dobrze się bawili, wesoło było. No i mamy przewartościowanie pojęć, bo nie powinno być wesoło, powinno być przesmutno. Jeden sprawiedliwy jednak się nie znalazł. Liczę, że dzieci chociaż dobrze się wychowuje. Emigracja dużo daje, egzystowanie w kulturze wyższej, przynajmniej w kontekście kraju goszczącego, np. Anglii czy Norwegii. Bo z innymi imigrantami różnie pewnie bywa.
Szkoły też takich drobiazgów nie uczą od szczyla, wolą o świętych bajdurzyć i aniołkach, zaniechanie goni absurd. Ale nie takie skały kruszono, czekajmy na przełomy, niekoniecznie Missouri jak w filmie!
LESZEK OLSZEWSKI