Byłem w rodzinnych stronach. Kilka dni. Za krótko, żeby się wżyć, za długo, żeby nie patrzeć. Miało być sielsko i cicho. Wyszło inaczej. Pozorny spokój i ład być może usypia czujność, ale nie świadomość. Ona potrafi wprowadzić nierzadko w błąd, ale też pozwala zobaczyć więcej niż chcemy. Zobaczyłem.
Tomasz Reich
Tośmy się spotkali. Raczej ukradkiem i z przypadku. Zresztą decyzję o wyjeździe w rodzinne strony podjąłem nagle i gwałtownie, żeby chyba siebie samego zaskoczyć.
Dojazd do Lubawy nie należy ani do łatwych, ani wyjątkowych. Splątane drogi, pełne zakrętów i coraz większej ilości samochodów. Tych przybywa, dróg niestety już nie. Ale to chyba przypadłość całej Polski, bo przecież obiecują nam od lat autostrady i obwodnice. Ale oprócz słów niewiele się dzieje. Muszę przyznać, że po dwóch latach nieobecności coś powinno mnie zaskoczyć. Udało się.
Trochę się poprawiło w Lubawie. To trzeba przyznać. Ulice pięknieją, prowincja coraz mniej pretensjonalna. Kolorowa i zadbana. To dobrze, że ludzie dbają o porządek, spokój i ciszę. Choć są miejsca, które kompletnie się nie zmieniły, mieszkańcy żyją jakby trochę szybciej, ale wciąż podobnie. W Lubawie przybyło tabliczek z nazwami ulic, żeby się nie zgubić, choć nie wszyscy w mieście chyba mają świadomość, gdzie mieszkają. Takie wrażenie można było odnieść podczas czwartkowego Bożego Ciała.
Jak wiadomo, w tym wyjątkowym dniu barwne procesje wychodzą z kościołów wprost na ulice, a potem idą nimi, żeby się modlić. Te religijne korowody są naprawdę czymś niezwykłym, ale przy okazji bardzo paraliżującym komunikację drogową.
Tak też było i tym razem w Lubawie, gdzie procesja zablokowała przejazd do Iławy i Ostródy na przynajmniej czterdzieści minut. Co prawda, jeszcze rok temu przejeżdżający przez miasto kierowcy mogli objeżdżać modlących się mieszkańców miasteczka ulicą Rzepnikowskiego, ale ta od kilku dni jest w remoncie. Dlatego kierowcom, którzy bezsilnie próbowali się przebić przez miasto, pozostała cierpliwość i pomoc miejscowych policjantów. To właśnie oni kierowali ruchem i doradzali gościom przejeżdżającym przez miasto, jak mają się poruszać. Okazało się jednak, że nawet w Lubawie można się zgubić.
– Skierowali mnie na tę uliczkę. Jak mam dalej jechać? – zapytała kobieta w samochodzie.
Jej auto było na śląskich rejestracjach i jak się okazało, próbowała wraz z rodziną dojechać do krewnych w Olsztynie. Ktoś doradził jej, że łatwiej jej będzie dojechać przez Lubawę.
– Tędy? Proszę pani, to niemożliwe. To jest ślepa uliczka, która prowadzi do parku. Musi pani jechać do Gdańskiej – odpowiedziałem.
– Ale oni kazali mi tu jechać. To oni nie wiedzą, gdzie mieszkają? Przecież ta procesja to chyba będzie przechodziła przynajmniej z godzinę – odpowiedziała przerażona kobieta.
– Kto panią tu skierował?
– Policjanci. Stoją tam i wszystkich kierują – odparła.
– Mam nadzieję, że tak. Obawiam się, że nie pomogę pani przedostać się do Ostródy.
Kobieta odjechała w kierunku ulicy 19 Stycznia, która prowadzi do zakorkowanej ulicy Kupnera, to tam właśnie kończyła się procesja.
Kilka godzin później próbowałem się dowiedzieć pod numerem 997, kto jest odpowiedzialny za dezinformację i komunikacyjny chaos w mieście. Okazało się jednak, że nikogo nie ma na komisariacie i osób odpowiedzialnych za bałagan również. Z trudem też uzyskałem informację na temat przełożonego lubawskiej komendy, bo jak twierdzili policjanci, nie mają prawa informować nikogo o nazwisku komendanta. To dziwne, że w Lubawie próbuje się wmówić ludziom, że nie mają prawa znać nazwiska osoby piastującej publiczne funkcje. Otóż mają!
Po długiej rozmowie z policjantem, który w końcu zrozumiał, że jednak mam prawo znać nazwisko jego szefa, stwierdził, że komendant będzie, ale w poniedziałek. Lubawska komenda nie pracuje w weekendy, ale jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, może udać się do Iławy, tam też uzyska wyjaśnienia. Ale mnie się nie udało. Zresztą na powiatowej komendzie w Iławie nie było lepiej. Tam również osoby odpowiedzialne wyjechały na długi weekend i nikt nie potrafił odpowiedzieć, kto za co odpowiada.
Jednak na policję w Lubawie skarżą się nie tylko przyjezdni, ale również mieszkańcy. Okazuje się, że policyjne patrole jeżdżą po „Łazienkach”, choć parkowe alejki do tego kompletnie się nie nadają, a w samym parku i tak jest bałagan i bywa też niebezpiecznie. Przyznaję, że sporo w tym prawdy. Po latach nieobecności byłem zaskoczony tym, że w centrum nie spotkałem żadnych meneli. Czyżby to zasługa lubawskich policjantów? Być może to oni musieli skutecznie odstraszyć pijaczków z centrum. Wystraszyć, a raczej przepędzić do parku, w którym oblegają teraz wszystkie ławki…
Trudno się dziwić, że na spacery po zapuszczonym parku brakuje chętnych, a raczej odważnych. Może stąd wzięła się determinacja policjantów, którzy odwiedzają lubawskie „Łazienki” radiowozami? Czyżby bali się, że mogą tam kogoś spotkać? Tego nie wiem, ale park podupadł i wcale nie zachęca ani do spacerów, a już tym bardziej do wypoczynku.
Na ten stan rzeczy skarżą się głównie młode mamy, które po prostu boją się iść tam na spacer. Wcale się im nie dziwię, bo nawet przy jedynej alejce wyłożonej brukiem ławki były pełne panów spod monopolowego. Z jednym z nich nawet miałem wątpliwą przyjemność spotkać się na Rynku. Szybko okazało się, że obcy tu w mieście są niemile widziani. Mężczyzna prawdopodobnie głównie z racji nadużywania trunków zapomniał, że pochodzę z Lubawy.
Zresztą nie sądziłem, że dożyję takich czasów, że w miasteczku nie będę czuł się bezpiecznie. W Lubawie nie spotkałem zresztą żadnego pieszego patrolu, podczas gdy w Warszawie policjanci chodzący pieszo są na porządku dziennym.
Tak więc po tych kilku dniach pobytu w rodzinnych stronach zauważyłem ze smutkiem, że pozornie tylko nic się nie dzieje, a rzekomo spokojne miasto wcale takie nie jest.
TOMASZ GÜNTHER REICH