Ciekawe jak Najwyższy w niebiesiech rozstrzygnie sprawę tego lata dla miasta Iławy i okolic? Tak brzydkiego bowiem czerwca nie pamiętają tutaj najstarsi górale, co może znamionować, że albo trend się dalej – to jest w lipcu i sierpniu – utrzyma albo… nie! Stawiam na drugą opcję – piękne słońce przez dwa nadchodzące miesiące, żeby ci, których wyrywa na rower wodny, żaglówkę czy wędrówki leśne – dostali od losu godne zadośćuczynienie za majowe i czerwcowe „wielkie prysznicowanie”!
Leszek Olszewski
Zanim jednak cokolwiek, muszę sprostować swój błąd z ubiegłego tygodnia, z tekstu będącego pożegnaniem z księdzem Władysławem Rudnickim! Pomyliłem imiona – arcybiskupa metropolitę warmińskiego Wojciecha Ziembę przemianowałem na Edwarda, co jest szczególnie dokuczliwe – to tak, jakby Jaruzelskiego pomylić z Gierkiem. Przepraszam zainteresowanego oraz czytelników za ten lapsus.
Teraz zaś wracamy do założenia, że lato dopisze i mam tu dla was mały przewodnik turystyczny. Swoisty almanach wokół iławskich miejsc, które odkryć trudno, a które bezwzględnie odkryć warto. Mimo że leżą na uboczu głównych szlaków powszechnie znanych i cenionych!
Znajomi mi się ostatnio chwalili, że ubiegłej soboty przejechali rowerami wokoło Jeziorak – 72 kilometry i jaka to była wielka frajda! Gdy spytałem, czy znają okolice Iławy od strony nie związanej z jeziorami, odpowiedź była krótka: „Szkoda czasu, czego tam szukać”? No to zaraz oni i inni niedowiarkowie, tudzież malkontenci dostaną odpowiedź, a turyści z zewnątrz istotnej wagi informacje! Iława w promieniu 7-10 km od swoich rogatek tylko zyskuje na swojej unikatowości, dzięki zapierającym dech w piersiach krajobrazom oraz gęstej sieci malowniczych wiosek położonych zwykle jedna od drugiej w odległości 3 km. Jest ich zatrzęsienie.
Dziś zajmiemy się jej bokiem północnym. Polecam urbi et orbi wypad z Iławy do Kałdun i dalej, gdzie asfalt prowadzi! Kałduny to raczej biedna wieś, ale kilka domów zasługuje tam na uwagę i ewentualne uwiecznienie ich na pamiątkowym zdjęciu! Jest też sklep, pod którym pije się to i tamto i rozmawia o życiu dniami i wieczorami. Mieszkańcy zaś są bardzo przyjaźni względem niezwiązanych bytowo ze wsią, których naturalnie rozpoznają od razu i jak trzeba służą każdą pomocną informacją!
Przy samym już wjeździe do wsi istnieje możliwość skrętu w prawo i udania się pięknym, leśnym jarem na skróty do miejscowości Dół, gdzie ulokowało się przepiękne jezioro i roi się aż od domków wypoczynkowych ludzi z bliższej i dalszej Polski, które non stop powstają – jak grzyby po deszczu. Ale ja proponuję z Kałdun wiele się nie zastanawiać i za pierwszym razem jechać dalej wprost, mimo że kusi na końcu wsi drogowskaz boczny wieszczący „Julin 3 km”. Trzy km to żadna odległość. Jadąc taki odcinek bez skoków na boki, jesteśmy bowiem za kilka minut już w Gromotach – wsi doprawdy pięknej i nadspodziewanie rozległej! Zadbanej, z wieloma bocznymi ścieżkami aż proszącymi się o rowerową inicjację!
Na Gromotach wyraźnie odciska się jeszcze jej poniemieckość, że tak to nazwę architektoniczna. Jakoś Rosjanie w 1945 r. zapomnieli chyba wieś zburzyć, a stare, czerwone domy zachowały się w znacznej ilości w idealnym stanie! Na całą trasę w ogóle winno się zaopatrzyć w lornetkę, gdzie bowiem się nie dojedzie, warto przynajmniej zajrzeć tym sposobem. Można wypatrzeć dziką zwierzynę, nasycić się zielenią łąk, pól, przypominających winnice pagórków i mniej lub bardziej odległych zarysów innych wiosek czy też jakichś tajemniczych kolonii, do których na pierwszy rzut oka nie prowadzi żadna droga.
Gdy napis wieszczący Gromoty widnieje przekreślony, co zwiastuje nam, że właśnie je minęliśmy, musimy zachować czujność, bo raz, że trzeba pochować aparaty i wziąć się za dalszą jazdę, a dwa, że ta jako taka robi się ryzykowna. Od razu bowiem dostrzegamy, że w pobliżu czai się rzeka, którą niby miniemy za pomocą mostu, tyle że możemy przy odrobinie dekoncentracji tam nie dotrzeć, albowiem asfalt spada w jej kierunku tak stromo, że lepiej chyba przejść te 150-200 metrów pieszo niż sunąć rowerem z górki na pazurki! Odradzam więc może na pierwszy raz kierunek dalszy do Zielkowa i apeluję o skręt z Gromot w kierunku Ławic, dystans to też naturalnie 3 km.
Ów łącznik to kolejne absolutne oczarowanie dla zmysłu wzroku. Krajobrazy zmieniające się co kilkaset metrów jakby wprost stworzone do folderów, a przed samymi Ławicami po lewej stronie niespodzianka. Dziwny jakiś lasek, widać leciwy – odcinający się dość wyraźnie od tego, co wokół. Okazuje się, że kryje w swoim wnętrzu gruzowisko poniemieckiego cmentarza, a leżą tam między innymi rodzice Emila von Behringa, lekarza-noblisty, który w Ławicach przyszedł na świat i wracał do nich po wielokroć, dopóki rodzice jeszcze żyli. W słoneczny dzień cmentarz wygląda magicznie, w zachmurzony i deszczowy pewnie ponuro – niemniej serdecznie polecam zwizytowanie go.
Ławice kwitną nawet bardziej jak Gromoty, chyba Unia Europejska podokładała się tam do kilku spraw. Funkcjonuje też oczywiście sklep, gdzie jak trzeba nam się napić – wypijemy, a coś przekąsić – zjemy! Co więcej, mamy też tam możliwość albo dalszej podróży po lasach i wioskach (liczne rozgałęzienia szlakowe), tudzież powrotu do Iławy, który jest prosty i nader czytelny. Za 3 km natykamy się na Dziarny, które od osiedla Lubawskiego dzieli dwukilometrowy pasek leśnej drogi, żeby nie telepać się asfaltem w towarzystwie TIR-ów. Te ścieżki świetnie tam łączą kolejne aglomeracje: Dziarnówek, Raczek, Smolniki, Tabory – można się zatracić w tej bajkowej scenerii, a zatem i takiej rzeczywistości.
Potrzeba tylko chęci – a o nią nietrudno. Widzę, ile osób wybrało aktywność fizyczną jako swoisty modus vivendi. Potrzeba jednak też letniego, a nie jesiennego lata i o to już znacznie trudniej! Trzeba zaklinać co się da, bo tu nie Hiszpania, że jak się nie wykąpiesz w lipcu, to nadrobisz w październiku lub lutym!
LESZEK OLSZEWSKI