Nie łudzę się też, że za pomocą czarodziejskiej różdżki zmienię rzeczywistość. Żyję tu i teraz. Człowiek naprawdę może wszystko dzięki marzeniom. Pewnego dnia będzie naprawdę tu lepiej. Obawiam się, że kiedy to nastąpi, nikt może nie zauważyć tego.
Tomasz Reich
Zgubić się w środku dnia w tym mieście to prawdziwa przyjemność. Najbardziej lubię siedzieć na schodach. Z najwyższego tarasu rozciąga się widok na całe miasto i na bazylikę św. Piotra. Schody hiszpańskie oblegają chętnie tak samo Włosi i turyści. To tu odbywają się pokazy mody włoskich projektantów z położonej na północy kraju Modeny. Ale w południe to miejsce nie jest ani dostojne, ani modne. Na setkach kamiennych, wysokich stopni nagrzanych słońcem siadają tłumy niczym w nowojorskim Central Parku. Choć na rzymskich schodach nie ma drzew ani trawy. Obok mnie starszy pan czyta gazetę, ale nie ma w niej żadnej wiadomości z Polski. Odetchnąłem z ulgą, bo w końcu jestem daleko od tej melancholii i smutnych wiadomości.
W życiu każdy człowiek potrzebuje odskoczni i kontrapunktu, gdzie może zapomnieć o całym świecie, o świecie problemów. Dla mnie takim miejscem był i jest Kraków i Rzym. Można się zapomnieć i zatopić w przeszłości. Dochodziła dwunasta. Zerknąłem przez ramię okiem na starszego człowieka z gazetą w rękach. Od śmierci Jana Pawła II nasz kraj znikł z czołówek włoskich gazet. Jeszcze trzy lata temu było inaczej. Włosi czytają namiętnie gazety, bo chcą być we wszystkim na bieżąco. Dziś piszą na pierwszej stronie o wyborach prezydenckich w Ameryce. Pomyślałem sobie, co mnie to właściwie obchodzi. Polska jest daleko i USA jeszcze dalej ode mnie. Co innego nasz kraj. W stolicy Włoch do niedawna Polacy żyli z rzymianami w symbiozie, zewsząd było słychać język polski, a sklepikarze w malutkich punktach handlowali dewocjonaliami i pamiątkami poświęconymi pontyfikatowi Jana Pawła II. Pani Jania została w Rzymie po śmieci papieża. Ale polski papież i tak mimo tego jest tu obecny.
– A dokąd mam pójść? Do czego wracać? W Polsce nic mnie nie czeka, wrosłam w miasto i w kraj – mówi do mnie kobieta. – Oni nie lubią Polaków, bo nasi opanowali miasto. Rozpanoszyli się, jakby byli u siebie. Człowiek po tylu latach wrasta w miejsce, nie potrafiłabym się odnaleźć w Polsce. Zresztą nasi rodacy nie kochają siebie nawzajem.
– Nie kochają? Chyba ma pani rację, bo miłość wymaga poświęcenia, a to za dużo. Łatwiej jest nienawidzić i nie ufać – odpowiedziałem.
– To prawda, ja znam tu wszystko na pamięć. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że dopóki żyjemy, to się zmieniamy. I po tylu latach mój dom jest już tylko tu, w Rzymie.
Od kilku dni w Rzymie słońce przygrzewa mocniej. Do południa ciężko kogokolwiek zastać na ulicach. Kluby i knajpy oblegają turyści, ale tubylców można spotkać jedynie w pracy. Włosi wylegają na ulice dopiero po 18 i bawią się do późnego wieczora. Zupełnie inaczej niż u nas. Iława zamiera dokładnie po 17. Nie wiem, z czego to wynika, ale Polacy wolą zabarykadować się w swoich domach i topić się we własnych nieszczęściach, niż wyjść na ulicę na spacer i cieszyć się choćby ciepłym popołudniem. Wszyscy narzekają, że jest źle, bo to nasza ogólnokrajowa umiejętność, która wyróżnia nas na tle całej Europy, a może nawet całego świata. Włosi mają inaczej, potrafią się cieszyć z tego, że po prostu są. Czyżby doceniali radość istnienia? Radość i otwartość na innych jest tu tak samo powszechna, niezależnie od części kraju. Wcale nie jestem przekonany, że to sprawa ich temperamentu biorącego się z klimatu, w którym żyją. Owszem, południowcy są pełni energii i bardziej żywotni od ludzi północy. Ale Polacy w przeciwieństwie do Włochów nie potrafią się cieszyć, nie potrafią dzielić się sukcesami własnych rodaków.
Co gorsza, jeśli się już komuś powiedzie, to natychmiast skazany jest na nienawiść. Sukces jest zakazanym owocem, którego nie smakuje zbyt wielu, a jak go smakują, dzięki własnemu wysiłkowi ma na ogół posmak goryczy i ludzkiej zawiści. Jednocześnie ludzie chcą mieć pewność, że będzie lepiej. Nawet Polacy chcą w głębokiej nieśmiałości wierzyć. Kilka dni temu, ktoś zadał mi pytanie.
– Ktoś zapytał mnie, kiedy będzie lepiej w Polsce?
– Już jest lepiej. Z każdym dniem zmienia się wszystko. Tylko trzeba umieć to dostrzec, wierzyć w to, że w Polsce zaczyna się robić normalnie.
Obawiam się tylko jednego, że przyjdzie kiedyś taki dzień, gdy Polska będzie naprawdę normalnym i żyjącym na wyższym standardzie krajem, ale znając skłonność do malkontenctwa rodaków, nikt może tego nie zauważyć. Bo niezależnie od wielkości miasta, w którym się żyje, jesteśmy narodem wyjątkowo nieśmiałym i nie wierzącym we własne umiejętności.
Widać to dobrze po mieszkańcach Warmii i Mazur. Nigdy nie poznałem dobrze rodzinnych stron, bo życie wyrzuciło mnie w świat, ale nawet te przelotne spotkania z powiatem iławskim dały mi duży obraz tego, że region nie wykorzystuje potencjału, który ma sam w sobie. Podobnie jak Polacy nie potrafią wierzyć w to, że mogą, a przecież mogą i to bardzo wiele. Nie wierzę w to, żeby umiejętności i życie człowieka determinowało miejsce. Chyba że na własne życzenie, z własnego wyboru. Podobnie jest z miejscem. Jeśli w danym regionie żyje się tak, a nie inaczej, to odpowiedzialność za to ponoszą władze i mieszkańcy.
Dwa lata temu wracałem z kolegą do Warszawy z Malborka bocznymi drogami, żeby nie utknąć w korkach na „siódemce”. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Zalewo. To był bardzo smutny widok, puste ulice, cisza. Pewnie żyje się skromnie w Zalewie. To, czego mi brakuje w naszym regionie, to odwagi i umiejętności otwarcia na innych ludzi. Dlatego nikt nie powinien mieć żalu do innych, że żyje mu się źle. Życie jest naprawdę krótkie, ale jeśli my, ludzie, nie umiemy otworzyć się na życie, to ono tym bardziej nie zrobi tego za nas.
I prędzej czy później w Polsce będzie naprawdę lepiej się żyło, wcale nie mogą tego zepsuć politycy, bo takie są przywileje bycia członkiem Unii Europejskiej. Niestety, bardziej prawdopodobne jest to, że nikt tego nie zauważy, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jest źle. I trzymamy się tego nieszczęścia jak zbawiennej poręczy, jakby dobro było czymś złym w samym sobie.
Tomasz Reich