Kompromitujące porażki z Ekwadorem i Niemcami na mundialu zdemolowały zbiorowy układ nerwowy społeczeństwa. Przez szacunek dla tego, co słyszałem, a zwykle był to stek nie nadających się do zacytowania utyskiwań bądź mało wybredne kpiny – życzliwie wspominam tą drogą owe setki poirytowanych z ulic, sklepów i skwerów. Płci obojga, wieku różnorakiego – od sędziwych staruszek po jak najlepiej rozumianą smarkaterię.
Leszek Olszewski: Ech ta narodowa mentalność...
Piszę to przed meczem z Kostaryką, ale jego wynik jest równie istotny dla całościowej oceny występu potomków Piastów i Jagiellonów na mistrzostwach, co wynik mordobicia między Francuzem a Anglikiem na polach pod Waterloo dzień po bitwie. Spuśćmy więc kurtynę kolejny raz nad szeroko rozumianą i propagowaną na siłę polskością, wolę już doprawdy albańskość – z czymkolwiek ta to nie miałaby się łączyć.
Chociaż nie, bo Matka Teresa była z Albanii, a religię – szczególnie katolicką uważam za pranie mózgu dla bardzo mało wymagających. Wiceprezes nawet Nokii, Polak z Warszawy, emigrant do Finlandii sprzed 35 lat, stwierdził ostatnio, że syna wychowuje według kanonów luteranizmu, gdyż ta religia zmusza do myślenia, co jest ostatnią rzeczą, jaką da się rzec o tradycyjnym rytuale i codziennej praktyce w kościele katolickim.
Skupiającym – i to powszechna opinia na świecie – masy proste, korne, ciemne i niezdolne do refleksji. Chociażby nad faktem, że za modlitwy kapłana TRZEBA tak czy inaczej płacić. Jednostki oczywiście nie podlegają powyższej wyliczance, ale one – jak zawsze giną w tłumie. Doszedłem tym trybem do imprezy, która (a wiem to ze źródła zbliżonego do ICK) jest coroczną kulą u nogi tej zacnej instytucji. Kulą, gdyż musi się odbyć za grube pieniądze, mimo zerowego zainteresowania szerszej publiczności, takowego poziomu artystycznego i klimatu – doznania fanatyków pomijam.
Mówię o Festiwalu Piosenki Religijnej, podczas którego słyszy się np. teksty, że „Jezus jest tu” – co powoduje nerwowe rozglądanie się po sobie części widowni. Albo „Maryja patrzy na nas z góry”, co też spotyka się czasem z dezaprobatą, bo niebo zdarzy się raz na kilka lat bezchmurne, ludzie spojrzą – nikogo nie ma, to wychodzi, że zainteresowana spogląda na obecnych w amfiteatrze z ukrycia. A to już nieładnie. ICK jak za czasów komuny ma mało do gadania, co chce a co nie chce organizować.
Są bowiem – jak dawniej – rzeczy słuszne i niesłuszne. A religijne śpiewogry należą tu do tych słusznych przez duże „ziet”. Absolutny priorytet, jak za Gierka Festiwal Piosenki Radzieckiej lub o Kraju Rad traktującej. Niezmiennie na klęczkach, bo Polak klęczeć musi zawsze – jak nie przed Kremlem, to Watykanem. I tu kolana już gną głowy państw, a za nimi marionetki od ministrów w dół. Boją się bowiem, by nie podpaść mocodawcom. Zresztą wiele osób dziś podkreśla, że służalczość władz polskich względem państewka na „w” jest aktualnie większa niż względem Moskwy za PRL-u. Co o tyle dziwi, że Moskwa mogła coś zakręcić, czegoś nie dosłać, nie spłacić. Watykan zaś jako kolejny klęcznik wybrano sobie chyba ze względu na Karola Wojtyłę, bo co on wymyślił ex cathedra, niejako stawało się święte, bezdyskusyjne i „do realizacji”.
Tylko tu świat bowiem nieustannie wytykał mu tępy czasem konserwatyzm na zasadzie „nie bo nie”, kostyczność poglądów, brak zdolności do reagowania na zmiany zachodzące we współczesnym świecie, etc. Nie informowały o tym naturalnie Polaków dzienniki telewizyjne czy radiowe i kto nie brał w ręce wymagającej prasy – a takich są „milijony”, ma rzetelne prawo o tym nie wiedzieć. Wie za to pewnie, co się zdarzyło w ostatnim odcinku „M jak miłość” i „Mody na sukces” oraz że sąsiadki córka się rozwodzi, co czyni jego życie bardzo interesującym. Z pewnym elementem nawet dreszczyku w konsumpcji codzienności.
Stąd jak obserwowałem iławski cyrk po zgonie papieża, te marsze, świece nad jeziorem, czuwania nocne, gaszenie i zapalanie świateł – robiło mi się niedobrze. Bo nie jest normalnie, że kilka tysięcy ludzi daje się wbić w odpalony przez media krajowy spektakl pt. Koniec Świata, podczas gdy jeden starszy i sterany człowiek w wieku lat 85 (nierzadkie, prawda?) przeniósł się z padołu tego na nie ten, o ile jakiś gdzieś jest. Też mi było smutno, ale z wrodzonej awersji do zachowań stadnych i stad jako takich przeszedłem to indywidualnie. Co polecam, by się potem przed sobą nie rumienić.
Festiwalu religijnego też nie polubię na tej samej zasadzie jak za Jaruzelskiego miałbym gdzieś kacyków grających na gitarach jakieś brzdąkania o Leninie, kołchozach czy Zoji idącej na pole kosić żyto pod Bobrujskiem. Ot taka natura człowieka, by zachować normalność nawet w warunkach Domu Wariatów, gdy właśnie społeczność uznała cię za jedynego niespełna rozumu.
Co ciekawe – wszystkie plany piorących teraz mózgi masom i tak spalą na panewce. 45 lat przez 24h na dobę nie przekonało ludzi (mimo bliźniaczych zabiegów) do socjalizmu i wyższości Leningradu nad Londynem czy Atlantic City. Dziś planowane lekcje historii i patriotyzmu, wypracowania o Janie Pawle II, piosenki o Chrystusie i jego najbliższych także nie osadzą się za głęboko w mentalności poddawanych im jednostek.
Bo jak człowiek czegoś nie czuje od środka, to do tego środka nie dotrze nic, nawet jak się go wyśle na modły, apele, marsze gwiaździste i rytualne podrzynanie sznurka od snopowiązałek. Odfajkuje, co trzeba, a potem prywatnie to obśmieje, co ongiś miało miejsce po zebraniach partyjnych i rocznicowych spędach. Dziś zaś identycznie, tylko – co wspomniałem – adresat bicia czołem pokłonów zmienił się z czerwonego na czarne, czego jednak wielu nie akceptuje jawnie. W imię cholernego zdrowego rozsądku.
Mamy dziś w Polsce największą emigrację z kraju od czasów zaborów. Mało kto podnosi (acz często się to słyszy), że drugim jej powodem – po stricte zarobkowym – jest chęć wyjazdu ze względu na brak powietrza do normalnego życia w tych realiach. W tym przyzwoleniu na duszenie sumień i triumf ciemnoty, gdzie to gej jest chory, a kryminalista piastuje urząd wicepremiera w ekipie gości, którzy rok wcześniej nazywali go wykolejeńcem i szują.
Gdzie pytanie o koszty wizyty papieża i przełożenie ich na dożywianie najbiedniejszych budzi u klęczących w garniturach nie refleksję a agresję. Choć to oni deklarują się jako wyznawcy miłosierdzia, przebaczenia i dialogu. Gdzie zdejmuje się spektakle teatralne czy piosenki z teleturniejów, bo w tytule są „kaczory”, „kaczki dziwaczki”, czy „kacze zupy”. A przecież „z” to nie „d”. Dlatego koszt jednodniowej ultra zaściankowej imprezy w amfiteatrze schodzi na II plan – grunt, że nie blokowała asfaltu jak procesja.
Leszek Olszewski