Przed kilkoma dniami z niedowierzaniem zauważyłem, że Polska stała się wdzięcznym tematem dla wielu zachodnich dzienników i kolorowych tygodników. I to bez obecności choćby jednego z naszych braci bliźniaków. Nie rozumiejąc zanadto, o co chodzi, gdyż co do połowy europejskich języków jestem półanalfabetą, zacząłem przeglądać tak zwane obrazki. Bardzo szybko się zorientowałem, że my Polacy nie gęsi i że też już mamy swojego potwora seksualnych perwersji...
Tomek Orlicz
Tuż przed potwornymi doniesieniami o poczynaniach Krzysztofa B. z Grodziska udało mi się przeczytać w ogólnopolskiej prasie o jego protoplaście – Josephie Fritzlu z austriackiego Amstetten, że ten stanowi nie lada problem czy wręcz dyshonor dla całej Austrii. Pamiętam, jak pomyślałem wtedy, czy aby Austriacy nie zechcą zrzucić odpowiedzialności za taki stan rzeczy na barki innego państwa. Czy nie wykonają jakiegoś chwytu poniżej pasa. Daleko nie trzeba szukać, posiłkując się chociażby wiedzą czy też raczej naszą niewiedzą na temat bardzo mętnej roli Austriaków w barbarzyńskich historiach II wojny światowej. Bo przecież Niemiec to nie Austriak. A teraz, tak nagle, międzynarodowa opinia publiczna wynalazła (na siłę?) potwora z Polski...
Gdy o tym rozmyślałem, jak co dzień spacerowałem z moim psem po Lubawie. Tym razem postanowiłem zapuścić się w wąskie uliczki – tam, gdzie żaden radiowóz policyjny nie dałby rady dojechać. I, jak zwykle, niemal natychmiast przykleiła się do mojego przytulaka dosyć spora grupka małych dzieci. Ich głaskaniom i cmokaniom towarzyszyła autentyczna szczerość mojego zadowolonego szczeniaka. Bardzo szybko jednak atmosfera spontanicznego kontaktu prysła jak bańka mydlana. Gdy rzuciłem dzieciarni, że siłą rzeczy musimy z pieskiem już iść dalej, mała, ledwie kilkuletnia dziewczynka oznajmiła z marszu, że pójdzie ze mną i z pieskiem „wszędzie”!!! Na takie jej wyznanie struchlałem ze strachu i najzwyczajniej w świecie uciekłem z dzielnicy zapomnianej przez Boga i miejskie służby Lubawy. Słowa tamtej dziewczynki, jej jakże niewinne stwierdzenie, że „poszłaby ze mną wszędzie”, goniły mnie jeszcze w myślach przez pół miasta... I przez dwa kolejne dni. Przed oczami wyobraźni stanęły jak wryte obrazy wszystkich możliwych zbrodni z udziałem nieletnich w roli ofiar...
Statystycznie problem dotyczy wielkiej rzeszy dzieci (nie tylko dziewczynek). Według ostatniej wersji dochodzenia w Portugalii dowiadujemy się, że czteroletnią Madie McCann najprawdopodobniej porwano na zlecenie międzynarodowej siatki pedofilów. W ostatnich 15 latach w takich samych, czy też w podobnych okolicznościach, zniknęło w Polsce około 200 dzieci. Wyszły z domu na podwórko, na sanki, do koleżanki i rozpłynęły się w powietrzu. Jak gdyby nigdy nie istniały. Pozostał jednak po nich bardzo silny odcisk tęsknoty ich rodzin (chociaż nie zawsze – przypomniały mi się plastikowe beczki, w których potworni rodzice przechowywali latami... dowody swych zbrodni!). Jak się ma sprawa z mobbingiem seksualnym i kazirodczym nieletnich w polskich rodzinach? Ilu dewiantów seksualnych usłużnie wita nas codziennie mechanicznym, być może wymuszonym „dzień dobry”?
Pisałem już o nieletnich palaczach, o tym, że młodzież pije alkohol i bierze różnorakie „dopalacze” – o nieletnich staruszkach. Nie pisałem o zagrożeniu pedofilią, a staram się opisywać jedynie to, z czym miałem okazję się zetknąć. Nie sądziłem jednak, że kiedykolwiek przyjdzie mi opisywać tak drażliwą sprawę. A przecież czeka nas już niedługo debata publiczna właśnie na ten temat. Usłyszymy z ust różnego kalibru specjalistów o tym, że „uciążliwych” pedofilów należy kastrować (nieważne – mechanicznie czy też chemicznie). Niejako przy okazji przetoczy się debata na temat zasadności stosowania kary śmierci (w międzywojennej Polsce głośno było o stosowaniu publicznego uśmiercania skazańców), może Liga dorzuci coś na temat konieczności „leczenia” homoseksualistów. Zapewne dowiemy się o kolejnych przypadkach uprowadzeń niewinnych dzieci czy też o kolejnych dzieciach, które swoich dziadków równie dobrze mogą tytułować mianem taty. I jak zwykle zastanawiam się, ile winy leży po naszej stronie? Na co powinniśmy zwrócić uwagę jako społeczeństwo? Ile miejsca w naszych sumieniach powinniśmy zarezerwować naszym sąsiadom? I ile tego miejsca wystarczy, by mogło zagwarantować ocalenie choćby jednego niewinnego istnienia?
Zastanówmy się: żeby przebić się przez mur niemego tabu, w Anglii musiano nagłośnić do monstrualnych rozmiarów sprawę zniknięcia czteroletniej Madie. Zaangażowano w tym celu gwiazdy sportu i show-biznesu. To pozwoliło odżyć nową jakością instytucjom odpowiedzialnym za takie sprawy. U nas, w Polsce, dowiadujemy się na dzień dzisiejszy, że potworem z Grodziska bardziej się interesują zachodnie media, aniżeli nasze, rodzime. Z czego to wynika? Czyżbyśmy byli bardziej letni, bardziej nijacy niż ludzie Zachodu?
A może po prostu jesteśmy potwornie zawstydzeni? Wolimy milczeć. I zapomnieć dla „świętego spokoju”. Jak zapomnieliśmy już chociażby o pewnym „wybitnym” psychologu, Andrzeju S., psychoterapeucie, zajmującym się swego czasu terapią rodzin i dzieci, skazanym za wielokrotne doprowadzenie małoletnich poniżej 15. roku życia do poddania się „innej czynności seksualnej”. Ale przecież to jeszcze nie jest kazirodztwo, prawda? „Inne czynności seksualne” mogą co najwyżej poprzestawiać to i owo w głowie młodej osoby.
A pornografia? Cóż począć, skoro i tak jest jej pełno w kioskach? Przecież nie zakażemy młodemu człowiekowi spoglądać powyżej pewnego pułapu – ponad trzecią półkę. Nie wprowadzimy też prohibicji na materiały pornograficzne, gdyż nie stać nas jako społeczeństwo na taki gest odwagi. Wolimy być potulnymi barankami, które nie wadzą nikomu. Wolimy być co jakiś czas strzyżeni. Bez zobowiązań. Oddając walkowerem podejmowanie wszelkich społecznych decyzji komuś innemu. Tak jest wygodniej. Do czasu.
TOMEK ORLICZ