Człowiek ma w życiu tylko siebie. Nie może siebie samego zdradzić, a już tym bardziej porzucić. Bywa, że chciałoby się czasami oderwać od siebie i najlepiej nie wracać. Najtrudniej jest w końcu odpocząć od siebie. Tak po prostu zamknąć oczy i nie być, choć na chwilę, żeby potem wrócić i już nigdy potem nie bać się odejść na zawsze.
Tomasz Reich
Adam skończył się po południu. Świadkowie widzieli, jak mężczyzna nagle upadł na korytarzu w zakładzie i z wielkim hukiem uderzył głową w kamienną posadzkę. Musiał zasłabnąć z przemęczenia. Takie rzeczy mogą przydarzyć się każdemu. Wystarczy tylko za dużo pracy i stresu a za mało odpoczynku, a zawał i wszystkie inne choroby ma się jak w banku. Ale Adama to już nie dotyczyło. Mężczyzna leżał w dużej kałuży krwi, która lała się z rozbitej głowy. Ktoś w panice sięgnął po komórkę, żeby zawołać lekarza, a ktoś inny próbował pomóc Adamowi. Ale on nie dawał z siebie żadnego znaku życia, tylko leżał nieruchomo z otwartymi oczami na podłodze. Pogotowie przyjechało kwadrans później, najszybciej jak tylko mogło, bo w mieście jak zwykle były korki, a przecież kierowcy nie przepuszczają nawet straży pożarnej na sygnale, a co dopiero karetkę.
Widok leżącego Adama nawet lekarza przyprawił o mdłości. Tłum bezradnych kolegów z biura dookoła tylko potwierdzał, że człowiek tak naprawdę przez większość swojego życia jest po prostu sam.
– Ratujcie go. On się nie rusza. Nie oddycha nawet – krzyknął ktoś z tłumu. – On wyszedł z Piotrkiem na fajkę, bo mamy dużo pracy i nagle upadł na podłogę.
– Ten przeklęty granit mógł go zabić, bo chyba rozbił głowę. Ratujcie go! – krzyknął ktoś inny.
Lekarz i pielęgniarze kilka minut później przegonili wszystkich gapowiczów i próbowali reanimować Adama Boreckiego. Bez skutku. Nie dało się wyczuć pulsu, a jego ciało praktycznie z minuty na minutę stawało się martwe. Tak przynajmniej wywnioskował lekarz i to on polecił wezwać pracowników zakładu pogrzebowego.
– Przewieźcie go do szpitalnej kostnicy. Dwie godziny w izolatce, a potem ze wszystkimi. Jutro zobaczymy, co go zabiło – powiedział lekarz.
Ewa, żona Boreckiego, dowiedziała się o wszystkim godzinę po wypadku. Przyjechała do firmy Adama, ale jej męża już tam nie było. Ciało zabrali i przewieźli do przyszpitalnej kostnicy. Nic dziwnego, że Ewa w pośpiechu pojechała do szpitala na warszawskim Bródnie, gdzie miał być przewieziony Adam. Kobieta była zrozpaczona, zażądała od pracowników kostnicy, żeby wydali jej zwłoki.
– Nie możemy tego zrobić, proszę pani – odpowiedział mężczyzna. – Takie są procedury. Dopiero jutro zostaną wydane zwłoki. Teraz możemy jedynie pokazać pani ciało, żeby je zidentyfikować.
Ewa, choć bała się, poszła za mężczyzną. W największej sali, w której panował lekki półmrok, zobaczyła rząd metalowych katafalków, na których leżały przykryte ciała. Było ich chyba z dziesięć, a może nawet więcej. Ewie zabiło mocniej serce, ale chciała mieć pewność, że Borecki nie żyje. Pracownik kostnicy podniósł na chwilę prześcieradło i wtedy Ewa zobaczyła siną i nieruchomą twarz męża.
– Tak to on – powiedziała. – Chcę stąd wyjść. Natychmiast, chcę wyjść.
Kobieta wpadła w histerię. Dopiero teraz dotarło do niej, że jej mąż jest trupem. Nie mogła tego zrozumieć, bo Borecki miesiąc wcześniej skończył 32 lata.
– Co mu się stało. Dlaczego? Przecież to mój mąż – krzyczała.
– Proszę się uspokoić, to już mu nie pomoże. Ludzie umierają, po prostu. Odchodzimy – odpowiedział pracownik.
Godzinę później Ewa zadzwoniła do matki w Iławie, żeby jej powiedzieć o śmierci Adama. Chyba nikt nie mógł uwierzyć, że go po prostu nie ma. Nikt. Poranek był chłodny, a w zasadzie lodowaty. Miasto budziło się do życia i tylko w szpitalnej kostnicy ciała leżały w jednym rzędzie poukładane obok siebie. Czekały na sekcję, wśród nich leżał również Adam. Był kompletnie nagi i jego ciało pokrywało tylko liche prześcieradło, które nie wiedzieć czemu wcale nie było białe. Mężczyzna po raz pierwszy podniósł powiekę pięć minut po godz. 6. Nie widział nic poza płótnem, nie bardzo też zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje i czemu jest tak chłodno. Z każdą minutą wracało do niego życie i poczucie chłodu, który przeszywał go i doprowadzał do drgawek. Borecki najwyraźniej nie miał w ogóle pojęcia, co się z nim działo przez ostatnie godziny i kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że wylądował w prosektorium.
Adam długo dochodził do siebie po całym wydarzeniu. W zasadzie nikt nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego nagle stracił życiową energię i wylądował w kostnicy wśród zmarłych. Ewa przez pewien czas próbowała sobie racjonalnie wszystko wytłumaczyć, że zdarzył się cud, skoro Bóg przywrócił jej męża. Lekarze jednak twierdzili, że był to przypadek. Borecki po prostu stracił przytomność w wyniku upadku i nikt nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego skierowano go do prosektorium zamiast do szpitala. Sensacja była wielka, bo rzadko zdarzają się sytuacje, żeby zmarli wracali z powrotem. W zasadzie łatwiej jest odejść z tego świata niż wrócić. Ludzie zawsze byli ciekawi, co czeka nas po drugiej stronie. Dlatego najpierw do domu Adama przyszła sąsiadka, która przyjaźniła się z jego żoną, żeby pod pretekstem spotkania z Ewą wypytać mężczyznę, co właściwie robił po tej własnej śmierci.
– Jak tam Adam się czujesz? – zapytała Kowalska.
– Dziękuję, zdecydowanie lepiej niż kilka dni temu, gdy wróciłem do domu. Trochę jestem osłabiony, ale lekarz twierdzi, że teraz już będzie tylko lepiej – odpowiedział.
– To dobrze. Cieszę się z tego, ale ci lekarze to mało co do grobu cię nie posłali – wypaliła. – A jak było tam? Po drugiej stronie, powiedz.
– Nie wiem. Nie pamiętam, zresztą nawet jakbym wiedział, to i tak nikomu nie powiem. Takie pytania lepiej jak zostają bez odpowiedzi. Po co wiedzieć, co nas czeka.
Do Kowalskiej dotarło, że niczego się nie dowie od Adama. Być może zna odpowiedź na pytanie, które ją nurtowało. I choć bardzo chciała dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie, umilkła. Jak pisała Wisława Szymborska „Każdy koniec to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie”.
TOMASZ GÜNTHER REICH