„Gdybym chciał potrząsnąć tym drzewem, nie potrafiłbym tego uczynić. Ale wiatr, którego nie widzimy, dręczy je i gnie, w którą chce stronę. Najgorzej dręczą nas i gną niewidzialne ręce”. Friedrich Nietzsche.
Mam wrażenie, że te „niewidzialne ręce” sięgają wszędzie. W życiu prywatnym – ale przecież to normalne. Różne związki emocjonalne wpływają na nas, to naturalne. Także w życiu zawodowym, w którym nie powinno być miejsca na nieprofesjonalne zachowania, dosięgają nas rządne ręce naszego otoczenia. Co chcą osiągnąć? Nie wiem…
Oni są z innej gliny. Dobra glina jest czysta i gdy dostanie się w ręce artysty, może z niej powstać piękna rzeźba. Ich glina zmieszana jest z błotem. Po wyschnięciu zostanie z niektórych tylko kupka piasku.
Aby wejść do niektórych zakładów pracy, należałoby zabrać ze sobą osprzęt w postaci łopaty, żeby usunąć z wejścia złogi piachu. W przypadku bardziej specyficznych firm łopata nie wystarczy. Czasem przydałaby się koparko-ładowarka, która przeniosłaby urobek w miejsce, w którym nie będzie zawadzał.
Najgorszemu wrogowi nie życzę zaszczytu piastowania stanowiska w takim zakładzie, w którym kilka „piaskowych ludków” uważa, że z człowiekiem można zrobić wszystko. Giąć go we wszystkie strony i myśleć, że człowiek ten będzie uległy wobec systemu. Takich państwa należałoby odesłać do piaskownicy przez wzgląd na ich infantylne zachowanie oraz to, z jakiego materiału są ulepieni. Dać grabki do rąk i niech sobie lepią babki z piasku.
Wszystkie dziwne zachowania ludzkie wynikają zapewne z charakteru jednostki osobowej, obaw oraz braku dystansu do siebie. Jakim najlepiej być pracownikiem? Podporządkowanym systemowi, cichym, nie przejawiającym własnej ambicji, nie ukazującym swoich zdolności.
Uciskowy ustrój polityczny już się skończył, proszę państwa. A jednak nadal lepiej nie wyrażać na głos opinii, bo oberwiemy rykoszetem. Trzeba uważać, by jedno zdanie nie zmieniło postrzegania naszej osoby przez pracodawcę. Bo w podziękowaniu za współpracę, poświęcanie prywatnego czasu na wypełnianie obowiązków zawodowych, angażowanie się – można usłyszeć, że pracę wykonywano poprawnie i nie było większych uwag do realizacji powierzonych obowiązków.
Niektórym mogłoby wydawać się to nieprofesjonalne i… śmieszne. Bardziej oskarżycielski człowiek mógłby nazwać to nieudolną próbą pokazania, chociażby na koniec, kto rządzi i czyje jest na wierzchu. A przecież wygrywa pracownik, który z firmy odchodzi. Skoro ma poczucie, że dotychczas było mu źle, to może wyjść z założenia, że będzie tylko lepiej, bo gorzej już być nie może. I bardzo często tak się dzieje.
Znajdujemy lepsze miejsce tam, gdzie nas cenią. Wystarczy tylko wziąć w dłonie swój los, otrzepać z resztek pyłu i działać, a nie czekać, jak to mówią „aż coś się uda”. Samo nie uda się nic – trzeba choć trochę się postarać.
Takie zdania mogą niektórych bawić. Mnie na pewno, bo wypracowałam w sobie dystans do rzeczy, których nie potrafię ogarnąć umysłem. Niejednokrotnie z takim precedensem (przejawem faktu, że jednak nie ma wolności słowa) można się spotkać.
Pracownik, który miał coś do powiedzenia i powiedział to trochę głośniej niż szeptem, czuł także, że jest w zakładzie gięty jak to drzewo. W końcu znalazł w sobie siły, by wręczając pracodawcy wypowiedzenie, wyrwać się z korzeniami i przesadzić w bardziej żyzną glebę.
Zapewne niewielu z tych, którzy opuścili swój drugi dom (zakład), szefostwo pożegnało z klasą. Można by wyciągnąć wnioski, że wyszedł na wierzch ówcześnie niewidoczny na zewnątrz brak szacunku do pracownika. A przecież każdy menadżer bez swoich pracowników niczego by nie zdziałał.
Domyślam się, że nie jeden jest w Iławie taki zakład, nie dwa... Wiele z nich wkrótce, bądź za jakiś czas, podzieli los Titanica. Miejmy nadzieję, że szalup ratunkowych będzie więcej i ludzie się uratują. Warto być czasem szczurem, który z tego tonącego statku ucieknie, bo wyczuje zagrożenie szybciej niż inni.
Kapitanom dryfujących na mieliźnie maszyn poleciłabym zapoznać się z tematyką zarządzania zasobami ludzkimi, a przede wszystkim przypatrzeć się zagadnieniom, które poruszył Mayo podczas badań w zakładzie w Hawthorne (jakieś prawie 100 lat temu). Już wtedy dochodzono do wniosków, których dzisiaj niektórzy nie znają, a jeszcze inni – nie stosują. Czynnik ludzki, proszę państwa, czynnik ludzki ma ogromne znaczenie.
A swoją drogą, jak już jesteśmy w temacie zarządzania, warto by było przyjrzeć się pewnej sprawie. Mianowicie zastanowić się, ile osób zatrudnionych na stanowiskach kierowniczych w poszczególnych iławskich zakładach pracy kształciło się w kierunku zarządzania zasobami ludzkimi.
Podejrzewam, że wyjawienie tych analiz napawałoby lękiem. Jak więc pracownik ma być bezwzględnie posłuszny temu, jak nim kierują, gdy zda sobie sprawę z tego, że czyni się to metodą prób i błędów. Może po latach personel kierowniczy doszedłby do sensownych wniosków, ale czy niezbyt dużym kosztem? A gdzie dbałość o higienę psychiczną pracownika?
Sztaby ludzi zarządzających (na różnych szczeblach) dopuszczają do tak dziwnych, nawet wręcz paradoksalnych sytuacji, którym nie potrafią zapobiec, tym bardziej ich uzdrowić, że pojęcie tego graniczy z niemożliwością. Rzeczy niemożliwe – załatwiam od ręki. Cuda – zajmują mi tydzień, ale tego chyba nie zdążę ogarnąć do emerytury. No chyba, że będę pracować do 67. roku życia, o ile wcześniej nie umrę. Może wtedy zdążę się do tego ustosunkować.
Pewnie jak większość obywateli, pomysł „mądrych rządzących” uważam za nierealny. Może pani z biura wysiedzi na swoim krzesełku do tego wieku, ale pan z budowy – to nie wiem... Za to państwo polskie zaoszczędzi na emeryturach. Pensji przelewem do nieba (czy piekła) przecież nie zapłacą.
To może od razu podpiszmy pracownicze dożywocie i oświadczenie, że jako duchy, na pół etatu chociażby, pracować będziemy. Moglibyśmy stróżować nocami. Może na dodatek za pracę w porze nocnej nie mielibyśmy co liczyć, ale nie byłoby już niewidzialnych rąk i niewidzialnego wiatru. Wiatrem bylibyśmy my...
JOANNA MAGUDA