W czasie pozwalającym na wypicie letniej herbaty bez cytryny zapoznałem się z felietonem JERZEGO KALISZA, kierownika lokalnej rozgłośni iławskiej w sieci krajowej radia ESKA. Zadziwiający to felieton: miałki intelektualnie, bezbarwny, tuzinkowy i niesamodzielny. Każdy ma, co naturalne, prawo do własnych poglądów, a nawet ich braku. Jednak od spikera, nawet radia takiego, za pióro chwytającego dość sporadycznie, mam prawo oczekiwać próby przynajmniej adekwatnego opisu rzeczywistości, a także próby przynajmniej rzeczywistości tej właściwego zdiagnozowania.
Andrzej Kleina: Krajobraz Jerzego Kalisza
Przyjrzyjmy się więc, co Jerzy Kalisz proponuje. Proponuje nam wgląd w tok myśli swej wartkiej. Redaktor ESKI i mnie, jak buńczucznie domyślać się mogę, dwa zdania jako anonimowej postaci poświęcił.
Powiada więc Kalisz, iż „wyborczy sukces Edmunda Standary już w pierwszej turze to niewątpliwie policzek (to takie delikatne określenie) dla tych, którzy – choć nieliczni – za tłum się podawali i Standarę starannie z błotem mieszali (oczywiście w imię dziennikarskiego posłannictwa). To piękne i przywraca wiarę w ludzi, że wyborcy w Lubawie okazali się odporni na obrzydliwą propagandę tych, których ciemnym interesom Standara zagraża”.
Niebywała to fraza i za niezwykłe osiągnięcie języka polskiego ją uważam. Prawdziwa swoboda lingwistyczna duże umysły jednak cechuje. Jej kunszt intelektualny, wiedzą psychospołeczną zabarwiony wstrząsa mną dogłębnie. To tak, jak gdybym wstrząs anafilaktyczny (uczuleniowy) przeżył. Nigdy bowiem nie wpadłbym na pomysł, że Standara Edmund, ten wzór cnót mieszczańskich i obywatelskich, z hydrą jaką stugłową w Lubawie walczy. Jakim to interesom ciemnym Edmund nasz zacny Chroniczny zagraża? Kto te interesy realizuje i kto poza mną je „reprezentuje”? Informacja ta, rodem z magla, bądź budki z piwem, wypowiedziana tonem krotochwilnym, za żart mogłaby być uznana. Kalisz wszelako, nadęty i nabuzowany, poważnym tonem świat o „zjawisku” tym „patologicznym” informuje.
Poraża bezradność intelektualna tej hipotezy (jako teza Made in Kalisz de facto). Nie sądzę, jednak, iż jest Kalisz tak naiwny, by dał się zwieść ulotce Standary, który powiadał: „Nie złożę jednak obietnic bez pokrycia. Nie złożę obietnic, jakie niejednokrotnie chciały wymusić na mnie różne grupy społeczne po to tylko, by zabezpieczyć ich własne interesy” (to zapewne te „ciemne interesy”), interesy najbogatszych (odezwała się zapewne w towarzszu Edmundzie dusza komunistycznego egalitaryzmu: wszystkim po równo, bez krwiopijców bogatych). I dlatego też „jeśli tylko będzie to w mojej kompetencji (skromniście towarzyszu niepotrzebnie, oj skromni), zablokuję (i teraz UWAGA) plany budowy stacji paliw w centrum miasta, bo te mogą powstawać na jego obrzeżach”. Tyle burmistrz Standara.
W dniu 17 listopada br. w Biuletynie Informacji Publicznej burmistrz Standara informuje (redaktor Kalisz też!) o rozpoczęciu procedury w sprawie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach dla przedsięwzięcia „budowa stacji paliw płynnych DUET przy ulicy Poznańskiej 13 w Lubawie” (tuż obok starego białego domku, w którym towarzysz Edmund był funkcjonariuszem PZPR). Język ten, urzędniczy, po przetłumaczeniu na polski powiada, iż jest to kategoria konsultacji obywatelskiej. Krótko mówiąc, ludzie mają się wypowiedzieć czy chcą stację w mieście, czy też nie (iławianie problem znają z autopsji, ponieważ niedawno u siebie go przerabiali).
Tak więc z jednej strony wykorzystał Standara w swoich materiałach promocyjnych przed wyborami pewien potencjalny, irracjonalny strach przed stacją paliw w mieście, a także, co nie mniej ważne, zwykłą ludzką zawiść przysłowiowego Kowalskiego, właściciela jednego głosu, który jest zadowolony, że komuś nie pozwolono zarobić pieniędzy. Miał pełną orientację Standara, że reprezentuje szemrany wydźwięk moralny Kalego, skoro już 5 dni po wyborach ogłasza o rozpoczęciu postępowania, które ma się zakończyć wydaniem pozwolenia. Jako konsument paliwa w dużych ilościach, jestem za jak największą ilością stacji paliw (różnych właścicieli!), bowiem teoretycznie rzecz ujmując, jest to podstawowy mechanizm do obniżenia cen benzyny...
Dokonuje też Kalisz subtelnej analizy sytuacji powyborczej w Iławie. Rozczarowany jestem, bowiem chciał Kalisz wyjaśnić „dlaczego” ktoś wygrał, a ktoś inny przegrał. I nie wyjaśnił nic. Kompletnie nic!
On cytuje jednynie nieswoje opinie, które rzekomo głoszą, iż 1/3 głosów oddanych na Włodzimierza Ptasznika to głosy zwolenników Adama Żylińskiego, 1/3 to głosy tych postrzegających Ptasznika w kategoriach sanacyjnych (moje to jednak określenie, nie Kalisza), 1/3 zaś to głosy tych „którzy chcieli a nie mogli głosować na Jarosława Maśkiewicza”. Wyjaśnia też Kalisz dlaczego nie mogli. Nie mogli więc, jego zdaniem, dlatego, iż „czwarty kandydat nie wystartował, taka była wola sądu”.
Bzdura to totalna, bezmyślnością porażająca. Sąd nie wyrażał „woli” na temat Maśkiewicza, gdyż jest to poza kompetencjami sądu. Sąd wydał WYROK, wszystkim doskonale znany, na mocy którego Maśkiewicz jako osoba skazana startować nie mógł. Nie więc sąd zabronił startu Maśkiewiczowi w wyborach, a Prawo na to nie zezwala. Tak więc żonglerkę językową Kalisz nadal uskutecznia, nie mówiąc nic wartościowego i prawdziwego poznawczo.
To, co wyczynia Kalisz w prezentacji nieustającej Maśkiewicza, powoduje, że temat główny, jakim jest w ostatnich tygodniach proces i wyrok nań ogłoszony, ginie w absurdalnym zgiełku. Wszystko rozmazuje się w świecie „układu”, „woli sądu”, „niezgadzania się Maśkiewicza z wyrokiem”. Wszystko to ma stworzyć zamęt w głowie i spowodować postrzeganie Maśkiewicza przynajmniej jako ofiarę pomyłki sądowej...
Zdań też kilka Kalisz poświęca Aleksandrze Skubij, stwierdzając, iż trudno nazwać przyczyny jej zdecydowanej przegranej. Jasne, laikom takim jak Kalisz i ja (bez kokieterii) trudno dokonać jakiegoś w miarę sensownego wyjaśnienia powodu jej klęski. Podpieranie się jednak cudzą (czyją?) opinią, iż „kandydatka to nie kandydat”, to chyba zdecydowanie za mało. Nowe Miasto potwierdziło, że cenią tam kobiety na tym stanowisku i kolejną „panią burmistrz” została kobieta.
Wydaje się być nieodzowną próba wyjaśnienia fenomenu (chyba jednak fenomenu?), który w Iławie zaistniał. Któż mógłby to ucznić lepiej od socjologa Janusza Ostrowskiego. Zapraszamy przeto, panie Januszu, do próby takowej.
Jest Kalisz właścicielem radiowej witryny. Plugawa toczy się w niej wojna przeciwko Synowcowi i mnie skierowana. Próżność więc moja osiąga szczyty. Jestem na językach tzw. iławki. Duet egzotyczny Kalisz-Dzierżawski plugawi permanentnie moje nazwisko, zapominając o tym, że godzina ZERO się zbliża. Zapomina też, że nie jestem osobą publiczną i nie podatnicy na moje pensum łożą, dlatego ataki na mnie (z pogranicza chlewu) są niczym innym jak atakiem świń wszystkożernych...
Żałuję czasami, że urodziłem się co najmniej 200 lat za późno. Miałbym wówczas szanse wyzwać obu panów na utwardzone. Chociaż... ludzi bez honoru się wtedy nie wyzywało, tych ludzi się batożyło... Wyraziście i zdecydowanie. Knutem!
Andrzej Kleina