Dwa lata temu, w maju 2012 roku, spędziłam kilka dni na Ukrainie, głównie w Kijowie. Wraz z codziennymi wiadomościami płynącymi z mediów przypominam sobie swoje doświadczenie Ukrainy – wszystkich, których tam poznałam i wszystko, co zobaczyłam. Właśnie o tym postanowiłam napisać kilka słów.
To były bardzo słoneczne dni. W połowie maja w Kijowie panowała idealna temperatura na zwiedzanie miasta. Kijów jest ogromny. Można po nim chodzić, jeździć całymi dniami, a i tak ciągle znajduje się miejsca, których się wcześniej nie zauważyło.
To był bardzo niespokojny czas dla Ukrainy, a wynikało to z zupełnie innych powodów niż dzisiaj. Było to tuż przed rozpoczęciem Euro 2012. Pół placu na Majdanie zajmowała scena dla artystów oraz nadmuchana piłka. Wtedy przywieziono puchar mistrzostw do Kijowa, który poźniej odwiedzał po kolei kilka miast w Polsce. Innymi słowy, trafiłam na wielką imprezę zupełnie nieświadomie. Dzisiaj widzę wielki kontrast pomiędzy tym kolorowym, śpiewającym i tańczącym Majdanem, a tym obecnym, na którym „występy na scenie” budzą grozę. Dochodzi też do mnie, że mogą tam stać ci sami ludzie, którzy dwa lata temu mogli skandować swoją radość, a dzisiaj muszą o to prawo walczyć.
Spędziłam tam tylko kilka dni, ale ani razu nie spotkałam się z niemiłym zachowaniem. Jedynie podpici panowanie, bawiący się na koncertach i zapraszający do wspólnej zabawy, byli trochę nachalni, ale wiem, że nie mieli złych zamiarów. Jako że przebywałam w stolicy Ukrainy, mogłam zetknąć się zarówno z bardzo bogatą częścią narodu, jak i z tą skrajnie biedną, choć ta druga była zdecydowanie mniej widoczna. Kiedy się przejeżdża samochodem przez Ukrainę, za oknami widać tylko zielone pola i gdzieś w oddali pojedyncze domy. Myślę, że to właśnie tam jest skryte całe ubóstwo tego państwa. Wrócę więc do Kijowa, który poznałam bardziej. Nie byłabym kobietą, gdybym nie zwróciła uwagi na inne kobiety. Otóż z moich obserwacji wynika, że Ukrainki są bardzo szczupłe i wysokie, mają długie włosy i są bardzo sympatyczne. Męźczyźni zdecydowanie słabiej wypadają w tym rozeznaniu, a ich ulubionym strojem jest dres. Dużo jest na ulicach dzieci, nie zawsze zaniedbanych, ale przechadzających się samotnie, czasami żebrzących.
Poruszałam się po Kijowie z mapą, jednak czasami błądziłam i pytałam przechodniów o drogę. Kiedy zaczynałam mówić po angielsku, patrzyli na mnie ze skrzywioną miną. Wtedy pytałam, czy mam mówić po polsku, a na ich twarzach pojawiał się uśmiech i zaczynaliśmy rozmawiać po polsku, bo bardzo dużo, zwłaszcza młodych osób, zna polski. Bywało też tak, że ja mówiłam po polsku, a oni odpowiadali mi po ukraińsku i o dziwo, rozumieliśmy się doskonale. Pewnego razu, w takiej sytuacji, poznałam Ukrainkę, która spędziła rok na wymianie studentów w Polsce. Z uczelniami ukraińskimi w największym stopniu współpracuje Uniwersytet Jagielloński w Krakowie choć i na swoim gdańskim mam w grupie dwie Ukrainki i jedną Białorusinkę, które przyjechały tutaj na studia i zamierzają po nich zostać w Polsce. Ta spotkana na kijowskim chodniku dziewczyna opowiadała, co warto zwiedzić, podpowiedziała, gdzie można dotrzeć metrem, itd. Poza tym, w kilku zdaniach opowiedziała o swojej wizycie w Polsce. Wspominała, że wiele młodych osób uważa wyjazd do Polski jako szansę na lepsze życie. Trochę mnie to wtedy zdziwiło, dzisiaj zaczynam rozumieć.
W 2012 r. niepokojącym znakiem było dość spore „białe miasteczko” powstałe na jednym z szerokich chodników, którego celem była walka o uwolnienie Julii Tymoszenko. Znajdowały się tam billboardy z jej wizerunkiem, rozdawano ulotki z hasłem: „Uwolnić Julię!”. Przechodząc przez to miasteczko, wracało się na normalną ulicę, spieszących się ludzi, biznesmenów, szarych istot. Był to dość spokojny znak, że ktoś komuś robi krzywdę. Tym kimś była i jest władza, ta fizycznie sprawująca władzę. Było mi wtedy żal Julii, tak jak teraz jest mi żal wszystkich, którzy muszą ginąć, żeby mieli prawo tańczyć i śpiewać wtedy, kiedy mają na to ochotę.
Wyjazd na Ukrainę nie miał charakteru wyłącznie turystycznego. Wyjechałam tam wraz z teatrem ulicznym, do którego należałam. Zostaliśmy zaproszeni przez Instytut Polski na Ukrainie w ramach Festiwalu Polskich Teatrów. Chodziło o pokazanie twórczości sąsiadom. Zagraliśmy tam dwa razy jeden spektakl. Reżyser, trochę żartobliwie, mówił, że nasz spektakl może być odebrany jako wzywanie do walki o wolność. Główne skojarzenie mógł budzić ptak, który przez całe przedstawienie jest zamknięty w klatce, a w końcowej scenie główny bohater oddaje mu wolność. Wtedy też zastanawiałam się, jakiej wolności potrzebuje ten kraj. Nie wiem, czy spektakl został odebrany w ten sposób, czy klatka była dla widzów symbolem opresji, ale wiem, że zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. Widzami byli głównie młodzi ludzie, którzy obdarzyli nas taką ilością uśmiechu i serdeczności, że nigdy im tego nie zapomnę.
Jedna z Ukrainek, która należy do tej samej grupy na studiach co ja, występowała ostatnio z referatem o literaturze ukraińskiej. Mówiła bardzo ciekawe rzeczy o twórcach i żałowałam, że tak mało wiem o ich kulturze.
Dzisiaj, oglądając wiadomości o tym, co dzieje się na Ukrainie, po pierwsze, jestem w szoku, a po drugie, widzę tam zwykłych ludzi, tych, którzy codziennie rano zjeżdżają do kijowskiego metra, tych, którzy bawili się podczas Euro 2012 i tych, którzy z uśmiechem reagowali na wiadomość, że jestem Polką. Nie chodzi mi o pokazanie, że jesteśmy bratnimi narodami, bo nie wiem, czy takimi jesteśmy. Wiem, że ja otrzymałam mnóstwo życzliwości od Ukraińców, że nikt mnie nie obraził i nie odtrącił. I dla mnie Ukraińcy to tacy sami ludzie jak Polacy czy Francuzi. Człowiek to człowiek. I nieważne, skąd pochodzi, jaki ma kolor skóry, czy i w co wierzy, nie zasługuje na cierpienie. Bo jak powiedział kiedyś francuski filozof Alexis de Tocqueville: „Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”.
KATARZYNA LEPIANKA