Ten, kto mi zarzuca proamerykańskość czy libertyńskie prawie zacięcie w propagowaniu Zachodnich wzorców cywilizacyjnych, ma rację i jest w błędzie, jak to mawiał śp. Zygmunt Kałużyński. Zaraz wyjaśnię tę logiczną, wbrew pozorom, dychotomię.
Leszek Olszewski
Za państwa nowoczesne uchodzą dziś obiektywnie – w skali globu – te, których bogactwem jest pokaźny bagaż dekad i lat trwania w demokratycznym ustroju. Inne kraje, z różnych przyczyn dopiero smakujące owego owocu, po dekadach zniewolenia i prania mózgów (vide: Polska) mają w zamian unikalną sposobność obserwowania jak podobnie pozytywne doświadczenie społeczne rzutuje na legislację, system rządów i dzień dzisiejszy nacji lżej doświadczonych niż jakaś hipotetyczna litewska, albańska czy właśnie polska.
Nowoczesne państwo to z pewnością państwo do granic odideologizowane, pragmatyczne, systemowo i instytucjonalnie wzbraniające się przed nakazywaniem ludziom jak coś odczuwać czy odbierać. Zostawiające im w tej mierze absolutnie wolną rękę. Kraj nie ingerujący w prywatność obywateli w sferze wykraczającej poza kodeks karny i jemu pokrewne. Myślę tu chociażby o preferencjach seksualnych czy nieformalnym nakazie uczestniczenia w szkolne w uroczystościach religijnych z okazji początku roku czy jego końca (a szkoła jest przecież, według Konstytucji RP, laicka).
Przede wszystkim zaś państwo oświecone według standardów XXI wieku to takie, które wyraźnie i mocno do bólu chroni wszelkie mniejszości. Bo każda mniejszość pod rządami wrogiej a czasami wściekłej na nią większości to bomba z opóźnionym zapłonem. Czego przykładem choćby Ustawy Norymberskie, ale schemat z różnym natężeniem działa zawsze. Jacques Chirac w pożegnalnym przemówieniu do Francuzów, gdyż w maju odchodzi z wielkiej polityki, zapewnił ich, że zostawia kraj może nie pozbawiony problemów, ale na pewno silny, prężny, rześki, pełen ikry i dobrej krwi.
Wolny zaś od wszelkich trucizn w rodzaju nietolerancji, kseno czy homofobii, dumny ze swej historii ale skupiony na roli jaką ma odgrywać dziś, we współczesnym świecie. Mówił oczywiście o polityce państwa, nie zaś jakichś zamieszkach w Marsylii pod hasłem „Francja dla Francuzów”. Alternatywny, zawsze podkreślający swą suwerenność model bytowania en masse obradza nieodmiennie jednostkami poirytowanymi, szczególnie gdy szarga się świętości, których w nacjach para i niedemokratycznych zazwyczaj gąszcze.
Jak nie Lenin to Allach, jak nie Castro to Łukaszenko czy kartofel – ich proszę nie ruszać, bo w zęby! Nie zmienia tego nawet nagły przeszczep ustrojowy, bo demokracja ma to do siebie, że – podobnie jak wiele roślin – dopóki się nie ukorzeni jest nie za bardzo widoczna, jeśli w ogóle. Chociaż fizycznie na pewno zainstalowana, czy też – że pozostanę przy wiosennej terminologii – posadzona. I tu jest Polska, jest Iława i – bazując na dedukcji kreatywnej – Susz, Sandomierz, Kazanice i inne metropolie znad jakiejś rzeczki czy stawu z narybkiem.
Kraj ten jest poważnie zatruty, mentalnie zacofany, niezdolny do kreatywnego zaistnienia chociażby w kontynentalnej dyplomacji a obskurantyzm dzień po dniu czuje się tu coraz lepiej ufortyfikowany. Czemu przeciwdziałać najmniej chce się jego demokratycznym władzom. Kwadratura koła której pozytywem jedynie teza jednego z rosyjskich intelektualistów: „Nie zrobili z was przez 50 lat czerwonych, nie zrobią z was i teraz ciemniaków, z chmur jedynie oczekujących wybawienia”.
Stan opisany napawa oczywiście troską i niepokojem, podobnie jak powyższym napawał dramat Iławy lat 2002-2006 gdy ta znalazła się pod rządami kolejnego suwerennie rozumiejącego realia człowieka. Też zafundowanego mieszkańcom wyborem młodej i głupiej przez to demokracji, gdzie to do mas można dotrzeć najprędzej szeregiem pustych obietnic rodem z bajek o Alibabach! W Iławie wszystko wróciło do normy, ale to tylko pozory, bo czterech lat wstydu, zażenowania i niewybaczalnego zastoju miasta nie będzie łatwo wymazać ze zbiorowej świadomości i katalogu faktów.
Podobne roztopy nastaną gdy władzę w kraju przejmą ludzie mniej konfliktowi i szukający wrogów niż obecni niscy panowie o zaciśniętych wargach i ustach pełnych frazesów jacy to nie są mili i skuteczni. Prawie jak Xenna, tak efektywnie działają przeczyszczająco likwidując tu i ówdzie zaparcia, czytaj patologie etc. Różnica jest taka, że propagandowo można się przedstawić jako zbawcę a nawet i zbawiciela, czego ex-tutejszy burmistrz nie wahał się akcentować przy każdym swoim dukającym wystąpieniu.
Można wydać o tym ulotki, bądź zmontować materiał telewizyjny. Można z megafonów o tym trąbić i rozlepiać plakaty po słupach. Można ubić interes z duchownymi by to ogłaszali owczarni z ambon i ludność to w uszy lub w oczy wpuści. Tu jednak przyjdzie lub nie z pomocą ów antyczny wynalazek nr 1 – właśnie demokracja. Nie przyjdzie na Kubie, Białorusi czy innym Sudanie, tam się propagandę odbierze, później kolejne i życie jak stało tak stać będzie dalej, oby bez ofiary własnej bądź bliskich.
Tam gdzie jednak już ją posadzono, że wrócę do terminu jedynie słusznego w pierwszym dniu wiosny – i ta trochę kiełkuje, taki eksperyment wyborczy skończy się nieodmiennie zrzuceniem balastu przez coraz bardziej świadome i dojrzałe społeczeństwo. I to jest (bądź była) nadzieja dla takich grajdołów jak Iława czy Polska, z całym szacunkiem dla ich oddzielnie rozumianych wielkości i zagorzałych piewców takowych.
Podobnie jak sensowną metodą dzielenia ludzi jest nie ta, oparta np. na odmienności koloru skóry, a bazująca na fakcie czy mamy do czynienia z kimś inteligentnym czy nie, tak i w kwestii podpisywania się pod pewnymi ideałami nie chodzi o ślepą obronę własnego podwórka, mimo że nikt z rządzących nim nie ma ochoty ich wyznawać. Opozycja na Kubie składa ofiary z tytułu bycia „zdrajcami narodu”, tutaj casus „prawdziwego Polaka” też widać ma swoje wąskie wymagania. To dziękuję bardzo!
LESZEK OLSZEWSKI