Na co dzień nie zauważamy tego pokaźnego kompleksu budynków. To getto, tabu, z którym my – zwykli ludzie – nie chcemy mieć nic wspólnego. Nie zdziwiło nas, że od pewnego czasu zachodziły tam zmiany. Instalowano blendy w oknach i nie widać już było więźniów. Postacie w charakterystycznych uniformach nie sprzątają już trawników, nie odśnieżają ulic. Wszyscy miejscowi strażnicy odeszli na emerytury lub dostali przeniesienie. Ostatnich zwolniono po aferze szmuglowania do zakładu nielegalnych przedmiotów i substancji.
„Jedno jabłko dziennie trzyma lekarza z daleka ode mnie” (przysłowie angielskie).
Nie zwróciłbym na to wszystko uwagi, gdybym podczas śledztwa dla jednego z klientów, na portalu oferującym luksusowe wakacje, nie natrafił na zdjęcie do złudzenia przypominające „przybytek” z ulicy 1 Maja. Była to oferta pobytu w elitarnym SPA. Cena w euro, z siedmioma zerami, za dzień.
Było to na tyle absurdalne, że podejrzewałem błąd oprogramowania. I szybko o tym zapomniałem. Do czasu, gdy skojarzyłem, że w niedzielę przestałem widywać ludzi czekających pod murem na odwiedziny. Coś tu było inaczej niż zwykle. Próbowałem odnaleźć ponownie tę stronę w sieci, jednak okazało się to niemożliwe. Zniknęła.
Zacząłem prowadzić dochodzenie. Pod pozorem zabawy z synem puszczałem helikopter, wyposażony w kamerkę, niedaleko zakładu. Pomimo godzin obserwacji, na wewnętrznym dziedzińcu nie dostrzegłem żadnego ruchu, spacerów, gier na boiskach. Urządzanie rabanu medialnego, rzucanie podejrzeń mogło przynieść efekty odwrotne do zamierzonych. Postanowiłem więc poszukać dyskretniejszej drogi rozwikłania zagadki.
Przypomniałem sobie, że miejscowy poszukiwacz skarbów całkiem poważnie mówił o tunelu łączącym bagienko na ulicy Gdańskiej z terenami pod więzieniem. Miała to być typowa dla czasów prasłowiańskich droga ucieczki z obleganego grodu.
Załatwiłem sprzęt płetwonurka, wyczekałem na dzień z gęstą mgłą, żeby nie wzbudzać sensacji i zacząłem sprawdzać autentyczność tej historii. Była prawdziwa. Dość dobrze zachowany tunel ciągnął się pod więzieniem. Wystarczyło tylko pomyśleć, w jaki sposób po cichu przekopać się do góry. I znowu pomogła technika. Czego to teraz nie sprzedają w tym internecie! Po dokopaniu się do betonowych fundamentów wypaliłem laserem centymetrowy otwór, przez który wpuściłem elektronicznego karalucha wyposażonego w czułe kamery i mikrofony. I dopiero teraz zrobiło się ciekawie.
Karaluch po przejściu kilku pomieszczeń technicznych wszedł do dużej hali, zdobieniami i kształtem przypominającej Kaplicę Sykstyńską. Z wielkim basenem w środku. Z jego dna rozlewało się hipnotyczne, ametystowe światło.
W basenie leżało kilkunastu młodych ludzi. Co najdziwniejsze, trójka z nich miała nienaturalnie wydłużone czaszki. Późniejsza internetowa analiza wykazała, że wśród tych osób było pięciu miliarderów, dwóch wysokich rangą polityków, dwóch prezesów globalnych korporacji i jeden sławny kapłan. Twarze ludzi z nietypowymi czaszkami nic mojemu oprogramowaniu nie mówiły.
Karaluch nagrał też wprowadzającą mowę zarządcy, kierowaną do nowych gości na basenie. Dreszcze przebiegały po mnie jeszcze 5 dni po jej usłyszeniu.
* * *
Witamy w naszym SPA. Jak wiecie, prowadzone jest ono przez rasę Boskopów, czy jak kto woli Homo Capensis – wyższą rasę ludzką, o większym mózgu i wydłużonej czaszce, która włada tym światem. Zajmuje się ona teraz już jedynie eksploracją kosmosu, zwykłym ludziom zostawiając wojenki, zdobywanie bogactw i zmiany na mapach Ziemi.
W swojej łasce Boskopowie pozwalają nam korzystać ze swoich przywilejów. Dzięki temu możecie przebywać przy Źródle Młodości, które cofnie zmiany zaszłe w waszym organizmie do stanu typowego dla 20-latka. Nie dotyczy to rzecz jasna umysłu. Źródło te, jak dowodzą badania Boskopów, to stacja regeneracyjna, umieszczona tu przez przybyszów z obcej galaktyki miliony lat temu. Mechanizm jest prosty. Dzięki soczewkowaniu regulowanego układu pulsarów wiązka odpowiednio spreparowanej energii dociera z rodzimej planety przybyszów – właśnie w to miejsce. Poprzez reakcję z tutejszą unikalną glebą powstają organiczne nanoroboty reperujące organizm zgodnie z kodem genetycznym danego gatunku. Wydaje się, że działa to tak samo na wszystkie organizmy żywe, ziemskie i pozaziemskie.
Pierwszym, który odkrył źródło, był władający niegdyś na tych terenach Luther von Braunschweig, zwany „Wiecznie Młodym”. Tajemnicę skutecznie zachował dla siebie, bo wypłynęła ona dopiero po kilku wiekach. Jakimś przypadkiem dotarł do niej Wasyl Mirowicz, który zamierzał dostarczyć ją uwięzionemu Iwanowi IV Romanowowi, cesarzowi Rosji. Luther i Iwan należeli do tej samej dynastii Welfów, stąd można przypuszczać, że chodziło o jakiegoś rodzaju rodzinny testament.
Niejaka Elżbieta Romanowa, po zgładzeniu Iwana i Wasyla, przejęła tę informację. Znana była z wydania zakazu trzymania niedźwiedzi przez mieszkańców Moskwy. Mieli oni zwyczaj w dzień trzymać je na łańcuchu, a nocą wypuszczać do miasta. Elżbieta także zachowała tajemnicę wyłącznie dla siebie. Ale o jej nagłym odmłodnieniu krążyły plotki, którymi w XX wieku zainteresowali się na poważnie Boskopowie.
Dzięki światowej sieci podsłuchów aktywnie szukano informacji o jakimkolwiek przypadku powrotu do młodości. W końcu 10 lat temu udało się namierzyć taki przekaz w korespondencji lekarza z Zakładu Karnego w Iławie. Okazało się, że taki przypadek dotyczył więźnia z rosyjskim obywatelstwem, który po osadzeniu tu zaczął ryć dziury w betonie. Widocznie znał tajemnicę Romanowej i znalazł się w pobliżu Źródła. Od tego momentu wszystko zaczęło się powoli wyjaśniać i Boskopowie mogli założyć tu SPA.
* * *
Dzięki relacjom karalucha dowiedziałem się też innych rzeczy. Przy pomocy informacji swobodnie wymienianych tu przez możnych tego świata udało mi się w rok ugrać na giełdzie kilka setek milionów.
Tajemnica SPA nigdy nie wyszła poza wąskie grono, ale okazało się, że promieniowanie Źródła dosięga też gleb leżących kilkanaście metrów poza murem.
Przechadzając się po iławskim targowisku, zobaczyłem długą kolejkę do sprzedawcy jabłek, zachwalającego je jako naturalne lekarstwa. Jabłka gatunku Booskop – hodowane podobno w jakimś małym tutejszym sadzie. Były horrendalnie drogie. Jak się dowiedziałem w kolejce, przyjeżdżali tu po nie nawet z Krakowa. Podobno też znaleźli się inwestorzy chętni do budowy w Iławie sieci „jabłkowych sanatoriów”. Miasto czekał boom.
A gdyby szukali państwo w Wikipedii historii jabłek Booskop, to niestety jakaś niewidzialna ręka zdołała już powpisywać tam informacje kompletnie wyssane z palca.
KRZYSZTOF KURPIECKI
1 kwietnia