Władze Iławy (PO) rozważają prywatyzację przedszkoli, a klienci znowu skarżą się na szpital powiatowy. Co łączy te dwie sprawy? Ano jedno – państwowy nadzór nad interesem. Niektórzy mogą stwierdzić, że po przedszkolach najlepiej sprywatyzować szpital, bo prywatne zawsze lepiej działa niż rządowe. Ale myślę, że to niezbyt trafne postawienie problemu.
Na początek sprawa z panią, która przyjechała z Anglii na urlop i niestety wylądowała w szpitalu (Kurier nr 52). Odwykła chyba od lokalnych realiów, czy zapomniała, że ochrzan ze strony personelu medycznego jest tu w standardzie? Nie oznacza to, że wszyscy są niemili, ale statystycznie szansa na trafienie kogoś w złym humorze jest duża. Panią trochę pobyt na Wyspach rozpieścił, bo tam nie dość, że ludziska na co dzień są dla siebie przyjaźni, to jeszcze w różnych urzędach czy placówkach zdrowia traktowani są jak klienci.
No ale tam jeszcze panuje duch starego, dobrego systemu, w którym ludzie motywowani są do dobrej roboty, a karani za fuszerkę. Olewanie klientów jest działaniem na szkodę firmy, bo mogą odejść wraz z pieniędzmi do konkurencyjnej. Więc szefostwo jest jakby zainteresowane wyplenieniem takich zachowań.
A w Iławie co? Nie podoba się paniusi, to niech spada do innego szpitala. Nie ma tu motywacji wobec pracowników – jak zresztą we wszystkich jednostkach budżetowych. W szpitalu wielu ludzi jest miłych, bo tak już mają, wielu profesjonalnych – nie ukazujących emocji, ale wygląda na to, że są i też tacy z przypadku – bo akurat dostali tu etat. I z takimi bez motywacji nic się nie da zrobić.
Będą najbardziej profesjonalnymi aniołami – zero zysku, ni nagrody, ni podwyżki. Będą burkliwymi lewusami – żadnej straty, kary, zwolnienia. Więc po co się starać? Ludzie zachowują się racjonalnie – zgodnie z wymogami systemu, w jakim tkwią.
No właśnie. Pomimo tego, że często słyszymy o panującej głupocie i stadach głupków wokoło, sam rzadko spotykałem ludzi głupich. O dziwo, wszyscy zachowują się bardzo rozsądnie w ramach systemu, w którym się poruszają. To, że ten racjonalizm był często obliczony na krótki okres i szybkie korzyści, a systemy były paskudnie skrojone, to inna sprawa.
Taki szpital konkurencji w okolicy nie ma, więc czy on będzie prywatny czy państwowy, na to samo wyjdzie. Państwo stworzyło monopol i dopóki nie pojawi się możliwość wolnej konkurencji w usługach medycznych, będzie cały czas podobnie. Może mniej kasy podatnika pójdzie na obsługę, może będzie trochę milej, może ktoś prywatny sobie na tym monopolu zarobi ładną kasę. My i tak nie będziemy mieli wyboru, a to właśnie możliwość wyboru i konkurencja na rynku czyni z nas klienta. Czyli kogoś, o kogo warto zabiegać i dbać.
Restauracje są prywatne i nierzadko przywita nas tam miło sam właściciel czy szef kuchni. W polskim szpitalu, gdzie pacjent zostawia o wiele więcej pieniędzy niż w restauracji (oczywiście za pomocą skomplikowanej maszynki podatków-transferów-rozliczeń), nie będzie mógł na to nigdy liczyć. Przynajmniej dopóki jego pieniędzmi z ubezpieczeń będzie rozporządzała sobie dowolnie władza.
Pani z Anglii i innym dziwnym ludziom podpowiadam, że pacjent przed zachorowaniem powinien przestudiować ustawy dotyczące opieki zdrowotnej, regulamin szpitala i zrobić wywiad na temat kompetencji i zwyczajów pracowników. Uniknie wtedy problemów i irytowania ludzi ubranych na biało, np. nie zabraniem ze sobą wody.
Sam kiedyś (jeszcze przed rozkwitem telefonii komórkowej) poszedłem do przychodni szpitalnej, gdzie niespodziewanie zagipsowano mi nogę. Szczęśliwie za darmo, ale już za wypożyczenie kul chcieli jakąś kasę, na co nie byłem przygotowany. Telefon w holu był zepsuty, więc pozostało mi „doskakanie” na jednej nodze do odległego o 200 m przystanku. Od tego czasu jestem już przygotowany na wszystko.
Co do pozytywów państwowej służby zdrowia – to w razie czego z ulicy podniosą czy jakoś poskładają po wypadku. Ale od tego też się można prywatnie ubezpieczyć.
A przedszkola? Zakładanie biznesu związanego z opieką i edukacją dzieci też nie jest proste. Miliony mam, babć, cioć i wielu innych na co dzień zajmują się wychowaniem i kształceniem dzieciaków, nie posiadając żadnych papierów, pozwoleń, formalnego wykształcenia. Cóż za anarchistyczny chaos! W ogóle sprzeczny z naszym ustrojem. Nieuregulowany!
Co najciekawsze, to bezproblemowo działa i to od wieków! Przewodnie siły postępu na szczęście jeszcze nie odważyły się zagnać matek i babć na szkolenia w celu uzyskania odpowiedniego dyplomu. Ale gdy jedna z drugą zapragną dać ogłoszenie „Kształceniem i opieką dzieci zajmę się w godz. 7-15. Cena 300 zł/mc” i zagospodarują czas dzieci sąsiadów, to złamią prawo i podepczą rozporządzenia światłych ustawodawców.
Dominujący trend na Wiejskiej to uznanie, że jacyś tam rodzice zrobią krzywdę swoim dzieciom, jeśli nie będą wybierać opieki i edukacji bez państwowego pośrednika zarządzającego tym wszystkim i kierującego pieniądze tych rodziców do odpowiednich rąk. Zgodnie z tym trendem również jakiś tam przypadkowy pacjent nie może wybrać sobie dostawcy usług medycznych na wolnym rynku.
Mamy system mieszany – nad wieloma aspektami życia czuwa państwo (socjalizm), ale to i owo prywatyzuje, oddając w wybrane ręce (kapitalizm). Taka mieszanka jest całkiem przyjemna dla urzędników (pozostaje im możliwość nadzoru i regulacji) i przedsiębiorców potrafiących się poruszać w bliskości władzy (mogą zarabiać pieniądze). Niestety jest nieprzyjazna dla potencjalnego klienta, któremu albo nie pozostawia wyboru w doborze najlepszego dostawcy, albo ogranicza go do bardzo niewielu opcji.
Dla klienta to, czy coś jest prywatne czy państwowe, nie jest istotne. Korzysta on na wolnej konkurencji, która motywuje uczestników rynku do polepszania oferty, zabiegania o klienta, ekonomizowania. Wygrywają najlepsi i pewnie zwykle są to prywatne firmy, ale też potrafię wyobrazić sobie dobrze motywowanego menadżera rządowej firmy robiącej furorę na rynku.
Tylko właściwie czemu państwo ma się zajmować produkcją śrubki fi-15, handlem aspiryną czy usługami edukacyjnymi? Jak nie ma co robić, to mogę wskazać kilka obszarów wymagających naprawy. Jakoś niepewnie czuję się, gdy mam powierzać edukację moich dzieci czemuś, co nie potrafi od 66 lat zrobić przyzwoitej sieci dróg czy zorganizować sprawnych kolei. Ale może ja jakiś szurnięty jestem?
W każdym razie, gdy ktoś spyta (no właśnie – nikt nie chce pytać, czego znakiem jest, że ostatnie referendum było 8 lat temu), czy lepsze prywatne czy państwowe, odpowiedź jest prosta – pozwólcie działać swobodnie konkurującym firmom, a klient sobie sam wybierze, głosując swoimi pieniędzmi.
Problem rozwiąże się sam.
KRZYSZTOF KURPIECKI