Ostatni felieton pisałem przed „taśmami”. Te niestety odebrały chleb felietonistom i komentatorom, bo co gorszego można powiedzieć o sytuacji w kraju i elitach niż to, co w swoich rozmowach wyartykułowali jej przedstawiciele? Warto uczyć się od... najgorszych.
Wszystko się sypie, dresiarze w garniturach postraszyli kombinatorów „od koniczynki” i dopinają omawiane dile. Na plus elitom można zaliczyć, że mają świadomość tego, że jesteśmy na ścieżce i kursie z górą lodową. Na minus, że nic nie zamierzają w tej sprawie zrobić oprócz kombinowania, jak pozostać przy władzy. W powietrzu wisi motto solidarności partyjnej z czasów afery Rywina „Chwała nam i naszym kolegom. Ch... precz”.
Od pewnego czasu nosiłem się z chęcią napisania podręcznika z wiedzy o społeczeństwie dla gimnazjalistów, opartego na wiedzy z różnych taśm. Z jednej strony taki podręcznik jest potrzebny, bo „edukacja” skupia się na wpajaniu ludziom, że prawda pochodzi od autorytetów, wykształcenie to zdolność do zapamiętywania i powtarzania (i to jest nagradzane), niedostosowanie się jest karane, a konformizm jest rozwiązaniem optymalnym. Z drugiej strony prawdy o mechanizmach życia realnego gimnazjaliści i tak nauczą się w domu.
Tak było kiedyś i jest teraz. Moje wczesne traumatyczne wspomnienie ze szkoły to zaobserwowanie, że żeby dostać dobrą ocenę, wystarczyło jedynie przeczytać i powtórzyć głośno to, co ktoś napisał. Do dziś nie mogę się z tego otrząsnąć, bo nie dotyczyło to tylko klas I-III. Czy naprawdę warto produkować twory typu komsomolców i złotych chłopców z Hitlerjugend?
A warto się uczyć. Choćby od tych najgorszych. Weźmy sławnego byłego bezpieczniaka walczącego z podziemiem niepodległościowym, Baumana. Nawet jakiś nadgorliwiec w stopniu sędziego ostatnio skazał protestujących przeciwko jego wykładom na dotkliwe kary. Ktoś dla kontrastu opisał przy podobnych protestach w UK, że gdy przyboczni Baumana domagali się interwencji, miejscowy pan cieć sprowadził ich do porządku, mówiąc, że każdy ma prawo do wyrażania przekonań politycznych. Ale tenże Bauman napisał w przeszłości książkę świetnie opisującą życie społeczne. Tytuł „Socjologia”, na okładce ludzie na blacie zegara. Polecam, zwłaszcza, że dzieło różni się na plus od jego ostatnich pozycji.
Dzieło innego drania, które rekomenduję, to „Mein Kampf” Hitlera. Świetna podstawa pod zrozumienie tego, w jakie bajki ludzie chętnie uwierzą. A także możliwość zaobserwowania sposobów wykorzystania propagandy w złej lub, miejmy nadzieję, kiedyś w dobrej wierze.
Inny człowiek, który zdaje się posłał wielu ludzi do grobu, reklamując ustawicznie w swoich książkach jedną z marek papierosów, też należy do moich ulubionych autorów. Kurt Vonnegut, niegdyś pracownik działu public relations w General Motors i świadek okropieństw II wojny światowej, wydał wiele pięknych dzieł próbujących zwrócić naszą uwagę na utajone zło naszego świata.
Kolejny – Jarosław Haszek, propagandzista komunistyczny i aktywnie walczący bolszewik. Ale jak go nie kochać za humorystyczne i trafne przedstawienie naszego świata i stosunków międzyludzkich?
Orwell – na usługach angielskiego kolonializmu. W sposób wizjonerski opisujący nam konsekwencje rozwoju systemów totalitarnych.
Albo choćby moja ostatnia lektura traktująca o atomowej dyplomacji. Chodzi o „Grę pozorów”, którą napisał Mohamed ElBaradei, były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Zadaniem tego ciała jest trzymanie pod butem każdego, kto chciałby uniezależnić się od światowych mocarstw, osłaniając się własną tarczą atomową. Dzięki tej pozycji politycy mogą nauczyć się, jak działać po podjęciu decyzji o budowie własnej broni jądrowej. No ale nas, doświadczonych setkami lat okupacji, politycy pilnują, abyśmy byli wciąż rozbrojeni, ciągnąc się w ogonie świata choćby nawet pod kątem ilości sztuk broni na obywatela.
Aha, i tak korzystając z tematu, spytam, gdzie i kiedy są najbliższe ćwiczenia naszej obrony terytorialnej z obsługi dronów? Czemu nie rozdano jeszcze ludziom rdzewiejących w magazynach wojskowych „kałaszów”? Cisza... Myślenie państwowe istnieje tylko teoretycznie.
Współczuję tym z państwa, którzy pod koniec lata czytają mój felieton nasączony ponuractwem. Na szczęście kraj pełen jest ludzi, którzy czytają najbardziej nakładowe czasopisma typu „Przyślij Przepis”, „Naj” czy „Życie na Gorąco” i inną niemiecką prasę dla Polaków. Więc mogą się państwo od nich zarazić optymizmem. To, że Niemcy kontrolują większość naszej prasy, oczywiście nie powinno nas martwić. To bardzo ułożony naród, w czasach nazistów nie mieli ani jednej zbrojnej organizacji walczącej ze swoją władzą, więc chyba nie są groźni.
No, jaja sobie robię, ale jak na to wszystko patrzę, to chyba nic innego już nie zostało. Auf Wiedersehen Polsko i chyba tylko mogę polecić młodzieży naukę niemieckiego lub rosyjskiego. Ale z drugiej strony to może Bwana Kubwy tego świata pozwolą nam kultywować naszą murzyńskość we własnym języku. Bylebyśmy tylko we własne prawo skrzętnie wpisywali ochronę interesów korporacji i imperiów.
Słabi jesteśmy, musimy. Pokiwają ze smutkiem głową mędrcy na wysokich stanowiskach, następnie wesolutko inkasując kolejną wypłatę z kasy publicznej. Jak nic nie mogą, to po co tam są? Potrafią tylko twórczo nic nie robić lub budować na kredyt. Takie kompetencje to ja też mam. Czy wiedzą państwo, że na każdy miliard wzrostu PKB Polska zadłuża się na kolejne 2,5 miliarda? (dane Eurostatu). A tymczasem w małym, europejskim, poza-unijnym kraju kilkanaście dni temu weszła w życie umowa o wolnym handlu z Chinami. I wcale nie boją się o swoje miejsca pracy, bo nie konkurują jak idioci tanią siłą roboczą, a bezrobocie mają na poziomie 2,9%.
Że my nie jesteśmy mali i tak nie możemy? No to proszę, inny przykład przy okazji na to, że ludzie o generalnie szkodliwych poglądach mogą zrobić wiele dobrego. Indyjski polityk, zadeklarowany keynesista, Manmohan Singh, w 1991 r. rozmontował jednym ruchem „Licence Raj”, czyli system nadmiernych państwowych regulacji dotyczących biznesu. Od tego czasu PKB Indii na głowę mierzone parytetem siły nabywczej wzrosło ponad 4 razy. To niby tak jak u nas w tym samym okresie. Tyle że według danych MFW, nasz rozwój w ostatnich 25 latach jest niewiele powyżej trendu nakreślonego przez dane komunistycznej gospodarki z lat 80-89. Skutek – ucieczka milionów.
Bo jak powiedział w 2007 roku Donald Tusk: „Polacy, podobnie jak inne nacje, od kilkudziesięciu lat, jeśli uciekają z jakiegoś kraju do innego, to zawsze uciekają od socjalizmu do liberalizmu. Zawsze uciekają od spętanej przepisami gospodarki do swobodnej”.
No i widzą państwo, nawet od Tuska się można czegoś nauczyć.
KRZYSZTOF KURPIECKI