Dużo mówi się o podwyżce cukru. Ja postanowiłem nieco przekornie poświęcić kilka zdań mięsie. Warto, bo to między innymi wzrost cen mięsa był przyczyną strajków i demonstracji w grudniu 70. Projekt podwyżek między innymi cen mięsa o 70%, cukru o 100%, a nabiału o 50% poskutkował zajściami w Radomiu i Ursusie w 1976. Mięso w poprzednim systemie było tematem drażliwym.
Krzysztof Kurpiecki
Biorąc pod uwagę ostatnie dwie dekady, można śmiało powiedzieć, że ceny mięsa, wędlin i kiełbas systematycznie rosną, a ich jakość spada. Nic nie dzieje się bez przyczyny, ale o tym za chwilę. Z drugiej strony, nie ma już wszechmocnego przywódcy, jakim kiedyś był np. towarzysz sekretarz, którego można by obarczać odpowiedzialnością. Więc czemu tak jest?
Zarówno na chłopski zdrowy rozum, jak i na intelekt profesora ekonomii z Harvardu jest tak, że cena tych produktów powinna spadać. Mamy przecież coraz większy postęp technologiczny, coraz wydajniejsze środki transportu oraz dostęp do globalnych rynków. Potrafimy robić coraz wydajniejsze pasze i organizować masową produkcję. Te wszystkie czynniki powinny nam obniżać cenę ulubionej kiełbasy w sklepie. Niestety jest inaczej. Powody?
Raczej proste. Ten rynek jest przeregulowany. Nad wszystkim czuwają urzędnicy z orężem przepisów. Przepisy w Polsce, jakoś tak pewnie wyszło przypadkiem, kładą wiele kłód pod nogi małym i średnim producentom rolnym – przez co ci więksi mogą być bardziej na rynku konkurencyjni.
Gdyby decydowała ekonomia, wolny rynek i efekt skali, wszystko byłoby w największym porządku. Ale o sukcesie większych decyduje administracja tworząca bariery mniejszym. A to już w porządku nie jest. Proszę wejść na przykład na stronę Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych i trochę poczytać. Przyznają mi państwo rację. A to tylko jeden z elementów. Zresztą wszyscy widzą, jak jest. Gdyby ktoś wpadł na primaaprilisowy żart, by puścić newsa, że Unia nakazała puszczać trzodzie chlewnej codziennie od 12 do 13 „Odę do radości” i dyrektywą ujednoliciła kolor zasłon w oborze na różowy, to wielu dałoby się nabrać.
Zresztą co tu dużo szukać przykładów: taki Roman Kluska – założyciel Optimusa i współtwórca Onetu (znany także z niesłusznego aresztowania, podczas którego osoby podające się za przedstawicieli grupy posiadającej silne wpływy w administracji publicznej złożyły mu propozycję odstąpienia udziałów w zyskach w zamian za bezkarność zarówno przed aresztowaniem, jak i po nim).
Tenże Kluska wymyślił sobie, że zajmie się produkcją serów. Od czasu rozpoczęcia inwestycji do momentu, gdy mógł legalnie sprzedać swój pierwszy ser, minęło kilka lat. Tyle borykał się z biurokracją i przepisami, a to przecież jeden z najbardziej doświadczonych polskich przedsiębiorców. Ile by to trwało w przypadku przeciętnego obywatela? Trudno powiedzieć.
Klusce np. zgodę na postawienie pierwszej małej obory na 150 owieczek wyrażało 17 instytucji! Nie dało się inaczej? A jasne, że by się dało. Tyle, że tak jak w wojsku, obowiązywał system regulaminowy lub falowy. Tak jak w więzieniu trzeba się zdeklarować jako grypsujący albo zostaje się frajerem – tak i w życiu przedsiębiorcy, gdy w grę wchodzą już poważne pieniądze, muszą często wybrać, czy chcą postępować zgodnie z przepisami, czy raczej tu i tam się dogadać i posmarować jak trzeba.
Podobnie jest w zwykłym społeczeństwie. Osobnik postępujący zgodnie z obowiązującym prawem zyskuje miano nieudacznika życiowego i zostaje obłożony społeczną infamią. Co to ma do mięsa? A to, że każdy musi być zarobiony. Ci wszyscy ludzie, którzy czuwają, aby rolnikowi nie było zbyt łatwo, muszą zarobić i to kilka razy więcej niż zarabia w sklepie pani sprzedająca mięso. Bo przecież podpisywanie bardzo ważnych papierków i wydawanie niezbędnych zezwoleń to ciężka harówka. Za to wszystko płaci konsument wędlin.
Doszło do takiej paranoi, że nie można nawet przewozić zarobkowo kiełbasy bez odpowiedniego świadectwa. Studiując przepisy, można dojść do wniosku, że gdyby nie regulacje, to producenci z dnia na dzień chcieliby wytruć wszystkich swoich klientów szkodliwym mięsem. A tak jedynie faszerują mięso wodą, bo kompensuje to w jakimś stopniu obciążenia nakładane na nich przez państwo. Dzięki temu coraz więcej ludzi docenia smak naturalnych wyrobów nabywanych od producentów robiących wędliny na własny użytek.
Czy można to wszystko ułatwić? Można, wystarczy zrobić to, co zrobił minister Wilczek u schyłku komuny. Zacząć wydawać ustawy ze zdaniami: „Tracą moc” i tu lista ustaw i rozporządzeń blokujących przedsiębiorczość. Ale na przeszkodzie stoją ci, którym to popsuje interesy.
Jeżeli chodzą państwo na wybory, proszę o poświęcenie kilkunastu minut na postudiowanie biografii parlamentarzystów. Wszystko dostępne w internecie.
W większości to ludzie, którzy żyją z komplikowania przepisów. Co biografia to kariera urzędnicza, prawnicza, rzadko coś innego. Dotyczy to wszystkich partii. A zgodnie z teorią walki klas zaadaptowaną przez Marksa, działać będą oni w interesie swojej klasy, a nie ogółu obywateli. Proszę się nie śmiać. Marks był całkiem dobrym ekonomistą. Tyle że na podstawie trafnej diagnozy proponował bardzo nieszczęśliwe rozwiązania. No a przedsiębiorcy muszą się jakoś bronić przed opisanymi wcześniej praktykami. I stąd, aby ludzie wciąż chcieli kupować ich wyroby, zamiast podwyższać cenę, dają do wędliny np. jedynie 70% mięsa.
Przytoczę jeszcze Kluskę – „Gdy mojemu pracownikowi ocieliła się jedyna krowa, to przyszła komisja kontrolna, a cielę nie miało kolczyka. Co zarządzili kontrolerzy? Że człek ten ma zapłacić 5 tysięcy kary i łaskawie mu nie kazali ubić tego zwierzaka. A przecież on ją chowa tylko dla siebie, po co ma ją kolczykować? Miejscowi więc mówią: takie prawo to jak za Niemca”.
Co ciekawe, dziś podatki są o wiele większe niż „za Niemca”. Trafiłem na zdjęcie paska wypłaty z roku 1942. Podatek dochodowy około 7%. Coś á la ZUS – mniej niż 6% dochodu. O takiej okupacji ekonomicznej teraz można jedynie pomarzyć. Pozycję Polski na świecie, pod względem swobody działania w biznesie, wyraźnie wskazuje zresztą wskaźnik wolności gospodarczej fundacji Heritage. Żeby nie było aż tak poważnie, to jeśli mają państwo dostęp do internetu, polecam obejrzenie skeczu Monty Pythona pt. „Ministerstwo głupich kroków”.
To nie jest absurdalny, wyspiarski humor. To dowcip o rozbudowywaniu administracji publicznej i on chyba najtrafniej podsumowuje obecną sytuację.
KRZYSZTOF KURPIECKI
Nie ma mięska, nie ma serka,
jak tu lubić wujka Gierka.
Gdy zabierze i pasztecik,
podpalimy komitecik!