Nieodłącznym elementem poweekendowego krajobrazu są, na szczęście coraz rzadziej, poprzewracane śmietniki. Co takiego jest w kubłach na śmieci, że na ich widok pod niektórymi czaszkami, wśród neuronów zdezorientowanych używkami, pojawia się myśl nie do odgonienia – do ataku?! Don Kichot miał podobnie, ale on atakował wiatraki czy bukłaki z winem, biorąc je za olbrzymy.
Krzysztof Kurpiecki
Miejscowych dewastatorów trudno posądzać o to, że tak jak błędny rycerz z La Manchy naczytali się romansów rycerskich i zwariowawszy, widzą w przedmiotach martwych potwory czy czarnoksiężników, których należy zniszczyć. Nowoczesny Don Kichot czyta co najwyżej smsy, od czego ciężko wpaść w obłęd. No chyba że ktoś uzna np. wiadomości oznajmiające o wygranej w wysokości 100 tys. lub samochodu za prawdziwe. Wtedy, wydawszy kilkaset złotych na płatne odpowiedzi typu „Potwierdzam, jestem gotowy odebrać mercedesa”, stanie po jakimś czasie przed faktem, że został zrobiony w konia. Wówczas rzeczywiście może odpaść piąta klepka, a wraz z jej brakiem można nabrać apetytu na destrukcję.
Jej obiektem nie muszą być śmietniki. Najlepszym przykładem jest niedawna demolka krzesełek w parku, połączona z wrzuceniem ich do fontanny. Nie była to zapewne akcja artystów pod tytułem „niech i żabka sobie usiądzie”. Do fontanny można wpuścić tresowanego aligatora, żeby pilnował, choć nie powiem, rodzi to pewne problemy. Ale co zrobić ze śmietnikami?
Czemu akurat śmietniki? Ano wraca sobie młodzież z imprezy nocą i albo wszystkie możliwości rozrywki zamknięte, albo skończyły się fundusze, a chęć do zabawy jest. No i taki Don Kichot z przybocznymi Sancho Pansami może na przykład dać komuś po prostu w ryja. Ale tu potrzeba chętnej drugiej strony, bo tak bez powodu to jakoś nie tego. Więc jeśli nie jesteśmy pod jakąś dyskoteką, to pozostaje wyżycie się na jakiejś martwej naturze. Zresztą i rozróba pod dyskoteką nie zwalnia z odpowiedzialności i za taką akcję ostatnio dwóm gościom grozi do trzech lat.
Z uwagi na resztki rozsądku Don i kumple nie rozwalą na szczęście zwykle niczego cennego. Alternatywą zostaje kosz, bo i w razie czego mała wartość, a więc szkodliwość czynu niska. A efekt jest. Do tego zimą te elementy miejskiego krajobrazu służą podchmielonym osiłkom do eksperymentalnej oceny wytrzymałości lodu na Małym Jezioraku. Choć z podniesieniem tych nowych koszy stojących na bulwarze mieliby zapewne problem.
Nad Mały Jeziorak 22 lipca przyjechał Janusz Palikot. Tłumów podobno nie było, ale data, rocznica manifestu PKWN, który obwieszczał koniec II RP i wprowadzał władzę sowiecką, dość znacząca. Zwłaszcza w kontekście tego, że Palikot zamówił sobie ostatnio ciekawie sformułowany sondaż przedwyborczy. Do wyboru były trzy opcje. Czy zagłosujesz na beton polityczny, czyli cztery główne partie będące w Sejmie? Czy na prawdziwą prawicę – Kongres Nowej Prawicy? Czy na prawdziwą lewicę – Ruch Palikota? A to, że były poseł PO robi teraz za lewicę, nie wiedziałem. Ale te podziały są ostatnio dosyć dowolne. W weekend po tym, gdy psychol z Norwegii urządził jatkę, telewizja szukała politycznej łatki do przypięcia. Gdzieś znaleźli informację, że sympatyzował kiedyś z nazistami (nazizm – to skrót od narodowego socjalizmu), więc nazwali go prawicowym ekstremistą. Zresztą może i w szkołach teraz uczą, że socjaliści to prawica. Nie wiem – nie nadążam. Ale całe szczęście, że u nas za agresję biorą się sfrustrowane głąby, myślące na krótszą metę i wystarczy im obalenie kosza. Lepsze to niż starannie planowane masakry.
Wandale lubią także powalczyć z elementami ścieżki dydaktycznej na Kamionce, czego znowu ostatnio mieliśmy przykład w postaci poprzewracanych tablic. Wyraźnie brakuje nam w okolicach jakichś manekinów treningowych, które można by poobkładać pięściami i skopać. Choć musiałyby być pewnie z betonu, żeby przetrwać ataki miejscowych barbarzyńców.
Na rozrywkowym automacie do mierzenia siły ciosu (taki Boxer, gdzie uderza się w bokserską gruszkę), który ostatnio widziałem, wisiała kartka z napisem awaria. Dość to wymowne.
Walczyć z antyśmietnikową donkichoterią jest trudno. Można jak Guiliani w Nowym Jorku wprowadzić program „zero tolerancji” albo monitoring. Wjeżdżamy np. do Prabut czy Susza, a tam informacja „Miasto monitorowane”. Wjeżdżamy do Iławy, a tu tabliczka „Gmina Fair Play”. No, ale na szczęście Iława jest dość bezpieczna. Jedyną kamerę policyjną zdemontowano 10 lat temu, a z późniejszych planów monitoringu nic nie wyszło.
Są jeszcze inne metody. Przytoczony poniżej przykład dotyczy akurat śmiecenia a nie demolki, ale warty jest wspomnienia. W poprzednim roku nad jeziorem Szymbarskim nad stertą śmieci ktoś zawiesił butelkę na drzewie. Na butelce wydrukowane karteczki o treści: „Miejskie świnie” nie świńcie w naszym lesie. ODYNIEC oraz „Kulturalni goście” zabierajcie swoje śmieci, pety, kapsle, butelki i puszki do miasta. LOCHA z warchlaczkami.
Akcja całkowicie oddolna, skromna i raczej o niewielkiej skuteczności. Ale kierunek inicjatywy, mimo lekkiej agresji słownej, jak najbardziej słuszny.
KRZYSZTOF KURPIECKI